Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Pierwszy wiersz napisałem, gdy w Gdańsku strzelano do ludzi. Uratował mnie

Mnie poezja pomagała żyć. Nie wiem co by się stało ze mną, gdybym tych słów wtedy nie wyrzucił z siebie - mówi Stanisław Grzyb, stoczniowiec, uczestnik strajków 1970 i 1980 na Wybrzeżu, jeden z budowniczych Pomnika Poległych Stoczniowców 1970
Pierwszy wiersz napisałem, gdy w Gdańsku strzelano do ludzi. Uratował mnie

Autor: G. Pewińska

Zwykle to miłość wyzwala w człowieku poetę. Pana pierwszy wiersz powstał jednak z innej przyczyny.

Nie napisałem go w majową, romantyczną noc. Powstał w grudniu, 1970 roku. Gdy w Gdańsku strzelano do ludzi. To, co widziałem, mogłem opowiedzieć tylko słowami poezji. Myślę, że wtedy ten mój pierwszy wiersz mnie uratował.

Uratował?

Miałem 19 lat. Dla nas, młodych chłopaków pracujących w stoczni grudzień zaczął się wesoło. Dobrze zarabiałem, bo dużo pracowałem, robota w stoczni gdańskiej była spełnieniem marzeń, lubiłem ją. Przyjechałem na Wybrzeże z małej miejscowości koło Biskupca, tuż po zawodówce, takich chłopaków jak ja przybyło wtedy na Wybrzeże dwie klasy! Ale po tamtym grudniu, zostałem tylko ja… Reszta odeszła ze stoczni, nie mogli się po tym wszystkim pozbierać. Tamtego dnia, gdy wybuchł strajk, pracowałem na wydziale W-3 jako monter wyposażenia okrętowego. Atmosfera gęstniała od paru dni, to się wyczuwało. Na ulicach - oddziały wojska, chłopaki tacy jak my, tylko w polowych mundurach, z pałami. Pojawiła się też milicja. Sądziliśmy, że chcą nas postraszyć, i że na pyskówce się skończy. Nagle usłyszałem strzał! Obok mnie padł jeden z kolegów, Józef Widerlik. Wtedy się zaczęło… Ruszyliśmy na Błędnik, skąd nadjeżdżały opancerzone transportery. Nie mogliśmy dopuścić, by wjechały w tłum. Z jednego z nich wyszedł żołnierz, przeładowywał broń, w pewnym momencie puścił serię w naszą stronę. Andrzej Perzyński dostał, został trafiony w głowę i klatkę piersiową. Tablica jego pamięci jest przy gdańskim dworcu, tablice wszystkich, którzy wtedy zginęli zostały odsłonięte w miejscach ich śmierci. Gdyby nie płytka chodnikowa, którą wtedy ktoś rzucił w kierunku tego żołnierza, pewnie nie rozmawialibyśmy dziś. Jeden z ruszających w stronę stoczni czołgów podpaliliśmy wlewając benzynę do filtra powietrza, drugi unieruchomiliśmy, wsadzając w gąsienicę rurę holowniczą. Pękła natychmiast. Udało się zatrzymać kolumnadę, ale nie bez ofiar. Transporter rozjechał jednego z naszych. Następnego dnia od kul zginęło kolejnych dwóch. Znów śmierć stanęła blisko mnie, niemal na wyciągnięcie ręki.

ZOBACZ TEŻ: Grudzień '70. „To była wojna wypowiedziana robotnikom”

Ale ocalał pan.

Mogłem podzielić ich los, a jednak całe życie towarzyszyło mi jakieś ogromne szczęście. Z wielu sytuacji nie powinienem był ujść cało, a jednak… Wiem, dlaczego...

Dlaczego?

Trudno mi o tym mówić… Zatyka.

Kiedy powstał ten pierwszy wiersz?

Po tamtych wydarzeniach, jeszcze tego samego dnia, wieczorem. W stoczni. Tam wszyscy zostaliśmy.

Po prostu wziął pan kartkę, długopis i zaczął pan pisać?

Napisałem go ołówkiem… Nie wiem co by się stało ze mną, gdybym tych słów wtedy nie wyrzucił z siebie. Wiersze zawsze były we mnie. Lubiłem poezję, dużo czytałem. Małe próbki pisania zaczęły się nieco wcześniej. Ledwo zacząłem robotę, chcieli mnie wciągnąć do Związku Młodzieży Socjalistycznej. Ale zamiast uczestniczyć w tych zebraniach, wraz z kumplami rozwalaliśmy je. Wpadaliśmy i to, co tam wygłaszali, komentowaliśmy śmiechem. To też ostra broń.

Krzyczeliśmy na przykład: „Lenin naszym najlepszym przyjacielem jest, glory, glory alleluja!”. I było po zebraniu. Wymyślałem te hasełka, agitowałem do rozróby, a więc miałem problemy na okrągło. Uchodziłem jednak cało, między innymi dzięki majstrowi, bardzo porządnemu człowiekowi, który nas wszystkich, tych szaleńców stoczniowych, chronił. Ale jest też inna przyczyna...

Jaka?

Tak działała modlitwa mojej mamy. To do niej zwracam się w wierszu, ją wołam na pomoc.

przyjdź do mnie dzisiaj mamo / rady nie mogę dać / do nas strzelali za bramą/ muszę tu być i tu trwać / dlatego przyjdź do mnie we śnie / zamiast koszmarnych mar / nie wiem czy żyję czy nie śnię / stało co miało się stać”… - wiersz ten mówił pan w przejmującym filmie Henryki Dobosz-Kinaszewskiej i Piotra Weycherta „O tych, którzy zbudowali pomnik”.

Wyjechałem z domu mając 17 lat. A wyjechałem nie na wakacje, a do ciężkiej roboty. Pracy nigdy się nie bałem i pracuję do dziś, choć nie musiałbym, mam 73 lata. Po 1976 roku, gdy dostałem zakaz pracy na Wybrzeżu, a potem drugi raz w 1980 – nie ma chyba miasta w Polsce, w którym nie wykonywałbym jakiejś roboty. Najwyższa wysokość na jakiej działałem to 360 m, najniższa, pod wodą – 60 metrów. Byłem członkiem Zarządu Klubu Płetwonurków Stoczni Gdańskiej, płetwonurkiem – ratownikiem w Urzędzie Morskim Gdańsk, a jako nurek pracowałem przy budowie zapory olejowej w Porcie Północnym w Bazie Paliw. Co najważniejsze, nigdy nie robiłem niczego, czego bym nie chciał robić. Nikt by mnie do tego nie zmusił. Praca i rodzina. To mnie trzyma. Muszę pracować.

ZOBACZ TAKŻE: „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”. Ten film powstał z traumy

Nie napisałem go w majową, romantyczną noc. Powstał w grudniu, 1970 roku. Gdy w Gdańsku strzelano do ludzi. To, co widziałem, mogłem opowiedzieć tylko słowami poezji. Myślę, że wtedy ten mój pierwszy wiersz mnie uratował.

Musi pan?

Jak nie pracuję - źle ze mną. Jakiś czas temu stwierdzono u mnie zespół stresu pourazowego. Zaczęło się w snach. Obrazy grudnia sprzed lat wracały w nocy, jedna po drugiej. Wracali koledzy, ofiary, strzał, krzyk chłopaka rozjechanego przez czołg, huk maszyn ruszających w tłum… Od lat trudno mi o tym , co tam się działo rozmawiać. W domu długo nie mogłem o tym mówić. Ani żonie. Ani dzieciom. Chwyciłem się poezji, ona mi pomogła. Córce napisałem bajkę.

Powstały kolejne wiersze.

Wciąż pisałem. W wierszach to uciekałem, to wracałem do Grudnia. Zadawałem pytania: „Jak w pamięć przywrócić obrazy minione?/Jak je w sercu przywołać, by spokojnie biło?”.

Tamten pierwszy wiersz, który pisał pan w stoczni. Jak pana koledzy na to pisanie zareagowali?

Śmiali się. Ale wcale się tym nie przejąłem.

Przeczytał im pan?

Ten i inne. Raz kartkę z wierszem przyczepili na deskę i rzucali weń nożami. Taka zabawa. Wygłupy. Ale mnie wiersze pomagały żyć. Były czymś, na czym mogłem skupić uwagę, choć mój żywioł to raczej podnośnik łodzi podwodnej, który waży dwie tony, dźwigi, suwnice...

Poeta pamięta”... - pisze w słynnym wierszu Czesław Miłosz.

Rozmawiałem z nim przed laty, na spotkanie z poetą zaprosił mnie Komitet Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców. Uprzedzę pani pytanie, nie pochwaliłem się, że piszę wiersze. Spytałem go natomiast, co jest dla niego zapalnikiem do pisania. Wyznał mi, nie bez żalu, że u niego na jeden impuls szybko nakłada się inny, co utrudnia pracę. Odparłem, że to rozumiem, bo też męczy mnie coś podobnego. Zdziwiony spojrzał na mnie i rzekł: „Zawsze trzymaj się jednego”. Pierwszy raz publicznie przeczytałem swój pierwszy wiersz dopiero na spotkaniu komitetu budowy pomnika z Andrzejem Wajdą.

Jak zareagował?

W każdym razie nie śmiał się...

Mamie pokazał pan ten tekst?

Wzruszyła się. Nie miała sił doczytać do końca…

***

Stanisław Grzyb

„Czekam…”

Przyjdź do mnie dzisiaj mamo

Rady nie mogę dać

Do nas strzelali za bramą

Muszę tu być i tu trwać.

 

Dlatego przyjdź do mnie we śnie

Zamiast koszmarnych mar

Nie wiem czy żyję czy nie śnię

Stało co miało się stać.

 

Gdzieś śmiech pogubił się w kątach

Uciekł i zamknął się strach

Kule zaczęły się błąkać

Tych już nie muszę się bać.

 

Czołg – w ogniu zatrzymał się w tłumie

Żołnierz zapłakał jak dziecko

(karabinem rzucił o bruk)

Przy mnie stał chłopiec ciekawy

To kule ścięły go z nóg.

 

Dlatego przyjdź do mnie we śnie

Rady nie mogę dać

Do nas strzelali za bramą

Muszę z tym żyć i z tym trwać.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
ReklamaCzec Księgarnia Kaszubsko-Pomorska
Reklama