Wyborcze ulotki pochowane po szufladach, solidarnościowe plakaty na ścianach, kolejki do punktów wyborczych, aktorka Joanna Szczepkowska i jej słynne zdanie, wypowiedziane w Dzienniku TV: „ Proszę państwa, 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm”. A wcześniej godziny spędzone przed telewizorami na obserwowaniu obrad Okrągłego Stołu – takimi obrazami zapisał się 1989 rok w powszechnej pamięci.
I choć teraz pamiętamy 1989 jako rok zrywu, solidarności i entuzjazmu, to trzeba pamiętać, że w wyborach 4 czerwca głosowało tylko 62 proc. Polaków.
- Wybory pokazały, że z procesu Okrągłego Stołu wykluczyła się znaczna część społeczeństwa – zwracał uwagę historyk prof. Andrzej Paczkowski w 2019 r. w „Tygodniku Powszechnym”. - Przecież głosowało tylko 62 proc. uprawnionych. Reszta pozostała w domu – albo dlatego, że im nie zależało, albo uważali, że to nic nie zmieni, albo byli niechętni negocjacjom z komunistami. Myślę, że spora część społeczeństwa była po prostu niezaangażowana. To nie było dla nich ważne.
Tymczasem w kwietniu 1989 roku tylko 17,5 proc. Polaków deklarowało, że obrady Okrągłego Stołu są tematem ich domowych rozmów. - Ten ostatni rok lat 80. był najtrudniejszym gospodarczo czasem – przypominał w 30 rocznicę czerwcowych wyborów prof. Andrzej Chwalba. - W sklepach nie było prawie niczego, na ulicach ludzie popychali fiaty 126p, a za benzyną ustawiały się gigantyczne kolejki, w których kierowcy czekali po kilka godzin. Niektórzy myśleli o tym, żeby emigrować, nie wierząc, że te rozmowy cokolwiek przyniosą.
Bo między Okrągłym Stołem a czerwcowymi wyborami toczyło się zwykłe życie PRL-u. Późnego, ale nie znaczy to, że łatwiejszego – ludzie pracowali, stali godzinami w kolejkach, próbowali normalnie żyć. Z raportów, pisanych przez analityków Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wynikało, że bariera społecznej cierpliwości jest coraz cieńsza: „Pocieszamy się, że społeczeństwo na szczęście jest zbyt zmęczone i zniechęcone nie tak dawną historyczną nauczką, aby wykazywało realną gotowość do masowego protestu i buntu. Jest to dobre pocieszenie na dziś i całkowicie iluzoryczna rachuba na jutro. Rosną bowiem roczniki – a może, powiedzmy nawet, pokolenie – ludzi, dla których lata 1980 i 1981 to historia. Historię tę w dodatku nie zawsze myśmy im napisali” (cytat. za: Grzegorz Majchrzak „Pułkownik Garstka w roli Kasandry”, „Arcana” 2007, przytoczony w pracy Jana Skórzyńskiego „Okrągły Stół”).
Zmierzch kartek
W nowy rok 1989 Polacy wchodzili z prezentem od partii - 1 stycznia zniesiono kartki na benzynę, asygnaty na samochody i reglamentację węgla dla odbiorców indywidualnych. Nie było już kartek na zeszyty czy na buty, bez ograniczeń można było kupić papierosy, ale nadal obowiązywały np. kartki na mięso i – w zależności od województwa – na inne artykuły żywnościowe (np. słodycze, masło, mleko dla dzieci, alkohol).
- Dzisiaj się tego nie pamięta, czas zaciera trudne wspomnienia, zostawiając anegdoty. A ja najlepiej pamiętam, że pierwszego każdego miesiąca wydawali w pracy nowe kartki i od razu niemal wszyscy szli do sklepów – wspomina emeryt Jan Roszkowski. - Bo ten strach, że wszystkiego zabraknie, był ogromny. W połowie miesiąca kolejek już niemal nie było, ale to dlatego, że ludzie już nie mieli kartek i nic nie mogli kupić.Ostatnim reglamentowanym towarem było mięso. Jego reglamentacja przetrwała czerwiec 1989 r., kartki zniesiono 29 lipca 1989 r. Wiele zakładów pracy zdążyło swoim pracownikom wydać jeszcze sierpniowe kartki na mięso, a – jak podawał dr Adam Zawistowski z IPN – w drukarniach z maszyn zeszły nawet kartki wrześniowe.
Z kolei 15 marca w życie weszło nowe prawo dewizowe, legalizujące prywatny handel walutą. Co prawda większość Polaków (poza Aleksandrem Gawronikiem, założycielem pierwszego kantoru) to zignorowała, bo dolary czy marki od lat można było kupić u cinkciarzy i nowe przepisy niewiele zmieniły. Ludzie bardziej przejmowali się tym, że pieniądz staje się coraz mniej warty. Kto nie miał pieniędzy – albo kartek – posługiwał się alternatywnym środkiem płatniczym – alkoholem. W latach 80. niemal każdy wiedział, że aby uzyskać czysty alkohol, wystarczy zapamiętać datę bitwy pod Grunwaldem. Czyli: wziąć 1 kg cukru, 4 litry wody i 10 dkg drożdży, a potem zrobić zacier i po kryjomu destylować. W zależności od regionu mówiło się na to: bimber, samogon, swojaczek, księżycówka...
Średnia pensja wynosiła w 1989 roku 206, 7 tys. zł. W tym czasie bochenek chleba (0,8 kg) kosztował 848 zł, cukier – ponad 2,9 tys. zł, ziemniaki – 176 zł, a puszka konserwy turystycznej - 3,6 tys. zł. Fiat 126p kosztował wówczas 12 mln zł, a polonez Caro – 18 mln zł. Za litr benzyny trzeba było zapłacić 1,2 tys. zł.
- A i tak przecież jej nie było – mówi Roszkowski. - Kto zwyczajny miał siłę i czas myśleć o polityce.
Życie w kolejce
- Całe lata 80. to szarpanina, poszukiwanie najpotrzebniejszych rzeczy, załatwianiem, wystawanie w kolejkach – mówi 78-letnia dziś Zofia Laskowska. - Moja siostra urodziła pod koniec 88. roku dziecko i szczerze mówiąc, ten rok kojarzy mi się przede wszystkim ze zdobywaniem mleka dla niemowląt. Wybory były w międzyczasie – między jedną a drugą kolejką.
W przedwyborczym materiale telewizyjnym z 1989 roku dziennikarze pytali ludzi, na co liczą po wyborach. Ktoś powiedział, że czeka na wolność, ale ktoś inny - że ma nadzieję, ze się skończą kłopoty ze sznurem do snopowiązałek.
Z ogłoszonego wówczas raportu Komitetu Gospodarstwa Domowego Ligi Kobiet wynika natomiast, że w kolejkach każdego dnia stało się średnio dwie godziny. Teresa Konarska opisuje w swoim dzienniku (przekazanym później do Archiwum Fundacji Ośrodka Karta, za Aleksandra Boćkowska: „Można wybierać”) zakupy 8 marca 1989 r.: „Przed chwilą wróciłam z Koszyków, prawie z obłędem w oku z powodu cen – np. półlitrowa butelka oleju słonecznikowego (radzieckiego!) kosztuje 640 zł. Wykupiłam „kartkowiznę” kiełbasiny jakiejś i kawałek łopatki – może zrobię kotlety mielone. Kupiłam jabłka boikeny, ćwiartkę masła, dwie butelki płynu do zmywania Garuś (Ludwika nie było) – wydałam blisko 6 tys. zł!!! Przecież zbytków żadnych nie kupiłam. Jedno może: złapałam 8 bateryjek małych do malutkiego radia. Nigdzie tego nie ma od dawna, a tu kiosk otrzymał raptem jedno małe pudełeczko. Były po 8 zł, teraz po 30. Na kartki wzięłam to, co było, bo już nie miałam siły czekać na spodziewaną dostawę towaru, na którą czekało koło stu osób. To są wszystko rozkosze naszych shoppingów!”
Ktoś inny pisze o tym, że kolega kupił w Szczecinie i odstąpi mu 20 kilogramów cukru. Jeszcze ktoś inny wspomina całotygodniowe stanie w kolejce po automatyczną pralkę Luna – zmieniała się cała rodzina: ojciec stał w nocy, syn zmieniał go nad ranem, potem, gdy był w szkole, w kolejkę szła babcia. Pralka się odwdzięczyła - służyła rodzinie 18 lat.
1 maja – dzień wolny
Kilka tygodni przed wyborami władza – mimo wiary w zwycięstwo – nie zdecydowała się zorganizować pochodu pierwszomajowego. - I to dopiero było dziwne – mówi Jan Roszkowski.
Ostatnie - jak się później okazało - pochody pierwszomajowe zostały zorganizowane przez władze PRL w 1988 r. 1 maja 1989 r. PZPR po raz pierwszy w swej historii odwołała pochody z okazji Święta Pracy. Biuro Polityczne postanowiło, że tym razem „techniki propagandowe” należy wykorzystać podczas rozpoczynającej się kampanii wyborczej – zaproponowano wiece, które miały odbywać się na placach albo w halach, podczas których zachwalano kandydatów do do Sejmu i Senatu. W Gdańsku tego dnia odbył się za to wiec Solidarności Walczącej i happening Federacji Młodzieży Walczącej. Dla całej reszty społeczeństwa 1 maja, który w 1989 roku przypadał w poniedziałek, okazał się po prostu wolnym dniem.
Przerwa w zmęczeniu
Przeczytałam gdzieś, że 4 czerwca to była taka chwilowa ulga w zmęczeniu, po której ludzie wrócili do codziennych spraw i kłopotów – mówiła w wywiadzie Aleksandra Boćkowska, autorka książki „Można wybierać. 4 czerwca 1989”. - Po wyborach, w drugim półroczu 1989 roku, w sklepach zaczęło się pojawiać więcej rzeczy, ale ich ceny były niebotyczne. Płace nie nadążały za inflacją, panował polityczny i gospodarczy chaos, przeważało poczucie, że nie wiadomo, w którą stronę to wszystko się potoczy. W okresie powyborczym „Przyjaciółka” zapytała czytelniczki, z czego wobec rosnących cen rezygnują w pierwszej kolejności. Jedna kobieta odpowiedziała, że najchętniej zrezygnowałaby w ogóle, bo jest tak udręczona codzienną szarpaniną.
Maria Reiss-Suchanek pisze w swoim dzienniku (Archiwum Fundacji Ośrodka Karta) w końcu czerwca 89 roku: „Popłoch na rynku, pustki w sklepach. Mięsa czy wędlin nie uświadczysz nawet za dolary. Pojechałyśmy z Romą do sklepu z kartkami po mięso, a w sklepie nawet posprzątane i znaku towaru, wisiała kaszanka, może 10 krążków. Głodu nie czuje się ze względu na upały, które trwają od dwóch dni. [...] Strasznie jest gorąco – żar z nieba się leje! [...] Podreptałam z wózkiem na Koszyki, gdzie chciałam kupić białego sera, na który poluję już od wielu dni. Akurat brali przede mną ostatni kawałek. Kupiłam jakiś dżem za 328 zł i poszłam do domu".
A na koniec – Miss Świata
W czerwcu główne gazety – a w tym czasie były to po jednej stronie nowa „Gazeta Wyborcza”, po drugiej „Trybuna Ludu” – żyły tylko wyborami, ale w innych Polacy czytali także o protestach studentów na placu Tian’anmen w Pekinie, o festiwalu filmowym w Cannes czy o próbie kidnapingu 9-letniej Patrycji, która próbował porwać ojciec. W telewizji 4 czerwca był do wyboru koncert życzeń, podróżniczy program „Pieprz i Wanilia” i serial kostiumowy „Katarzyna”. Na pierwsze miejsce w 380. notowaniu „Listy Przebojów Trójki” (3 czerwca) wskoczył utwór „Lullaby” zespołu The Cure, spychając na drugie De Mono z piosenka „Kochać inaczej”.
A pod koniec roku gdańszczanka Aneta Kręglicka została Miss World.
- I dopiero wtedy poczułem, że jakoś się na świat otwieramy – mówi Jan Roszkowski. - A potem to już się zaczęła jazda bez trzymanki.
Napisz komentarz
Komentarze