„Uwaga! Trwają poszukiwania obiektu powietrznego przypominającego balon. W przypadku jego znalezienia nie podnoś, powiadom najbliższy posterunek Policji.” - SMS o takiej treści z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa dostaliśmy w sobotę wszyscy na Pomorzu i w dwóch sąsiednich województwach. Wcześniej była tragiczna eksplozja w Przewodowie i rakieta, o której nie wiedzieliśmy, że spadła pod Bydgoszczą, dopóki po 5 miesiącach nie znalazł jej przypadkowo jakiś cywil. Przez lata wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, a ostatnio niebo nad naszymi głowami stało się dziwnie niepokojące.
Miał pan wrażenie, że wszystko było pod kontrolą? Chyba jak większość obywateli złapał się pan na rządową propagandę i zapewnienia. Białoruski reżim traktować powinniśmy jak Rosję, bo oba te państwa działają razem. Wymienionych sytuacji należało się spodziewać, bo Putin już w okolicach października ubiegłego roku wydał rozkaz realizacji planu siania destabilizacji w Europie. Można to porównać do bujania łódką. Pojawiły się nawet tak dziwne historie jak informacje o przygotowaniach do zamachu stanu w Niemczech. Można było się spodziewać, że będą próby destabilizacji także w Polsce. Jesteśmy przecież właściwie krajem frontowym. Dzisiejsza wojna, przy dostępnych technologiach takich jak internet, nie ogranicza się do sytuacji, kiedy rakiety i pociski przelatują nam nad głowami, choć de facto – przelatują.
Ale dlaczego przelatują? Czy to jakaś forma testowania nas, zastraszania? A może ta osławiona wojna hybrydowa?
Na wojnie raczej nie ma przypadków. Popatrzmy na sprawę z Przewodowa, gdzie Ukraińcy bardzo długo twierdzili, że uderzyła nie ich, a Rosyjska rakieta S-300. Polska strona wręcz wówczas zaniemówiła z wrażenia i do dziś do końca nie wiemy czy spadła jedna, czy dwie rakiety. Potraktowaliśmy to jako przypadek. Natomiast liczba balonów, dronów i innych latających obiektów, o których słyszymy w ostatnim czasie może niepokoić.
Niepokojące jest zwłaszcza to, że o ile można zrozumieć argumentację wojskowych, że nie zawsze jest potrzeba czy możliwość by dany obiekt zestrzelić, to nie sposób zrozumieć jak armia może pozwolić by rakieta przeleciała i później zaginęła na naszym terytorium. Rozmawiałem z wieloma dobrze poinformowanymi osobami i słyszałem, że nie ma możliwości by wojsko po prostu zaniechało poszukiwań, czegoś takiego, nawet jeśli musiałoby przegrabić wszystkie lasy województwa kujawsko-pomorskiego. Podobnie nie da się wyjaśnić, jak doszło do zgubienia balonu z Białorusi. Mógł on zejść poniżej 3 tysięcy metrów i nie być już widoczny dla radarów, ale przecież poza myśliwcami F-16 mamy też śmigłowce czy drony obserwacyjne.
No więc co się stało?
Właśnie tego nie wiemy. Balon mógł spaść i ulec autodestrukcji, bo tego typu obiekty z reguły są wyposażone w systemy samozniszczenia. To mógł być balon szpiegowski czy obserwacyjny, ale też wysłany na wabika, żeby po prostu sprawdzić jak Polacy zareagują. Rozumiem, dlaczego wojsko, chce takie sprawy wyciszać, ale to nie jest dobre rozwiązanie.
Z drugiej strony słyszy się, że nawet izraelska „żelazna kopuła” nie jest w stanie w pełni chronić przestrzeni powietrznej tego małego i bardzo dobrze uzbrojonego państwa. Może po prostu jesteśmy tak dużym krajem, że wręcz nie do upilnowania?
Oddzielmy dwie rzeczy: co innego to widzieć i wyśledzić obiekt latający na naszym niebie, a co innego go zniszczyć. Utrata kontaktu wzrokowego to już poważny problem, a pamiętajmy, że mówimy nie o pocisku lecącego z prędkością 700 km/h, a o unoszącym się w powietrzu balonie. Trudno zrozumieć, jak można było go zgubić. Do tego dochodzą procedury: informowania czy uruchamiania systemu ochrony ludności. Skoro w grudniu rakieta leciała nad Polską to wojsko musiało wiedzieć jaka to rakieta i skąd leci, zwłaszcza, że pojawiają się informacje, że strona ukraińska miała ostrzegać nas przed tym, że ta rakieta frunie. Trudno nie zapytać: gdzie były ostrzeżenia dla ludności? Władze apelują byśmy byli jednością, a równocześnie mamy do czynienia z dziwną sprzeczką pomiędzy generałami, a rządowymi politykami.
No właśnie. Co to za konflikt? Czy pana zdaniem możliwe, że minister obrony narodowej, Mariusz Błaszczak i premier po prostu nie wiedzieli?
Właśnie po to Rosjanie czy Białorusini wykonują takie ruchy. Żeby nas sprawdzić, jak reagujemy na podobne sytuacje, czy mamy odpowiednie procedury i umiemy reagować. Trudno sobie wyobrazić, by szef Sztabu Generalnego nie poinformował szefa MON, a nawet jeśli by tak było, to gdzie były wywiad i kontrwywiad wojskowy? To jest po prostu fizycznie niemożliwe, by rząd nie został poinformowany – nie przy obecnym systemie raportowania w wojsku. Za wiele osób wiedziało, by ten fakt ukryć. Inna sprawa to czy minister poinformował premiera, choć trudno sobie wyobrazić, by był tak naiwny i nieroztropny, by tego nie zrobić.
A dlaczego rządzący mieliby kłamać? Tylko ze względu na polityczną kalkulację?
Niestety tak. Naprawdę obrzydliwe w dzisiejszej Polsce jest to, że właściwie wszystko zostało tu upolitycznione – włącznie z kwestiami bezpieczeństwa. Problemem jest też prymitywna propaganda. Rosyjska rakieta przelatuje pół Polski, a my mamy w pamięci koncert „Murem za polskim mundurem” i żyjemy filmikami pokazującymi potęgę naszej armii na poligonach. Porównanie nie jest przyjemne, ale to przypomina rosyjską „armię defiladową” z Placu Czerwonego, która pokazywana była wręcz jako „druga armia świata”, a później widzieliśmy jak wysyłała do boju 40- czy 50-letnie czołgi T-55 i strącane w powietrzu kolejne Kindżały, przed którymi miał drżeć cały świat. Siła armii nie objawia się na poligonie i defiladzie, ale w konkretnym działaniu: jest balon, to my go znajdujemy, kontrolujemy, zabezpieczamy albo strącamy.
Wygląda więc na to, że Rosjanie zorganizowali nam egzamin, którego nie zdaliśmy.
Tak jest. Niestety trzeba to szczerze powiedzieć, zamiast wyciszać sprawę. Od sytuacji z rakietą minęło kilka miesięcy, czy w tym czasie poprawiliśmy nasz system reagowania? Sobotni lot balonu, który doleciał przynajmniej do Kujawsko-Pomorskiego, bo co stało się z nim dalej – nie wiemy, wskazuje, że o wiele lepiej nie jest. Choć przyznać trzeba, że nasze wojsko tym razem faktycznie szukało tego balonu i rozesłano ostrzeżenie SMS-em. Takich prób, czy „egzaminów” będzie więcej. Skoro ja – zwykły obywatel już kilka miesięcy temu pisałem ostrzeżenia przed destabilizowaniem i różnymi „zbłąkanymi” rakietami, to generałowie w oparciu o analityków powinni zdawać sobie sprawę z zagrożenia jak 2x2.
Skoro mamy problem, to jak go rozwiązać? W obecnej sytuacji, raczej trudno wyobrazić sobie gruntowną reformę sił zbrojnych, co więc robić?
Przede wszystkim powinniśmy poprosić o pomoc naszych partnerów z NATO. Przyznać, że nasze niebo jest nieszczelne i potrzebuje wzmocnienia. Pamiętajmy w tym kontekście o niemieckiej propozycji wsparcia nas systemami Patriot, które – jak się okazuje i to nawet w tych najstarszych wersjach – są w stanie zestrzeliwać rosyjskie rakiety Kindżał. To olbrzymi policzek dla Rosjan, bo ich rzekomo niezniszczalna broń przełamująca okazuje się zawodna. My z tych systemów Patriot zrezygnowaliśmy na początku i dopiero potem, z łaską zgodziliśmy się, aby pilnowały fragmentu naszego nieba.
Kolejna sprawa to kwestia reakcji – niekoniecznie chodzi o wysłanie rakiety w odpowiedzi na rakietę, ale można wyciągnąć konsekwencje sankcyjne, gospodarcze, polityczne. Można poruszać tę kwestię na forum Unii Europejskiej i tam naciskać na reakcję, można przykładowo zamknąć któreś z przejść granicznych pogłębiając izolację Obwodu Kaliningradzkiego. Opcji jest wiele.
Przecież ciągle słyszymy o dozbrajaniu naszej armii. Ten nowy sprzęt nie załatwi sprawy?
Kolejne zakupy, którymi chwali się minister Błaszczak nie trafiają do nas z dnia na dzień. Podpisane umowy to jedno, ale dostarczenie czołgów czy wyrzutni Himars będzie trwało lata, a te wyrzutnie nie strzelają same – trzeba przeszkolić ich obsługę, włączyć je w szerszy system obrony.
Może chociaż „mądry Polak po szkodzie”? Wyciągamy wnioski z ostatnich doświadczeń?
Śledzę na Twitterze profil dowództwa sił zbrojnych i na dzień przed naszą rozmową, pojawił się tam filmik propagandowy czy może reklamowy z ostatnich ćwiczeń „Anakonda”, pokazujący jak nasi dzielni żołnierze strzegą nieba. Napisałem komentarz, w którym zasugerowałem, by usunąć to nagranie, bo zbytnio kontrastuje z wrogimi rakietami i balonami na naszym niebie. Po paru godzinach filmik faktycznie zniknął, a równocześnie zostałem zablokowany przez siły zbrojne na Twitterze. Tak nie powinno to działać.
Jeśli pojawiają się wątpliwości, czy generałowie odpowiednio raportowali sprawę rakiety, powinien zostać przedstawiony przez nich wręcz godzinowy grafik z informacją, jak to wyglądało. To powinno zostać jasno przekazane, razem z informacjami, że nastąpiły zmiany, by podobnego blamażu uniknąć, tymczasem przekonywaniu społeczeństwa służą zdjęcia z poligonów. Dobrze: niech wojsko ćwiczy, ale niech nas przekonuje do swojej sprawności realnymi działaniami, a nie propagandą.
Ironizuję oczywiście, ale może balonu nie udało się znaleźć, bo nad Polskę trafił w weekend? Dobrze, że nie wszyscy piloci myśliwców byli wtedy na grillu, ale nie sposób zrozumieć, jak można zgubić unoszący się w powietrzu, wrogi balon. Elementem wojny jest wojna informacyjna i odpowiednie sterowanie przekazem, a wystarczy spojrzeć na rosyjskie media, Telegram czy inne portale społecznościowe, żeby natrafić na treści wskazujące mniej więcej: „wielcy Polacy pozują na najsilniejszych sojuszników Ukrainy, a nie są w stanie poradzić sobie z balonem”.
Napisz komentarz
Komentarze