– Nasza Wigilia w domu rodzinnym była zawsze bardzo uroczysta – wspomina Krystyna Gierszewska, prezeska Zarządu Stowarzyszenia Kociewskie Forum Kobiet, regionalistka i autorka książek kulinarnych. – Zawsze było jedno puste nakrycie, sianko, świeca. Dawniej oczywiście nie było takich wigilijnych świec, jak się teraz kupuje. Nasza wigilijna świeca zawsze była na gałązkach świerku ustawiona. Obowiązkowo opłatek, biblia i tradycyjne potrawy wigilijne. Zawsze była zupa i to nie był barszcz z uszkami, ale zupa rybna. Tę tradycję przejęła moja córka Justyna, a i wnuczka Agata chętnie zgłębia tajniki kociewskiej kuchni, tradycji naszego regionu.
Na kociewskim stole zawsze były potrawy ze śledzia i to pod różnymi postaciami. – Lubiliśmy też karpia, jak mama usmażyła go na masełku – to są moje smaki z rodzinnego domu – opowiada Krystyna Gierszewska. – Do dziś pamiętam świeży chleb, jaki mama piekła na święta. Nnie był taki codzienny, ale wyjątkowy – świąteczny, z pszennej mąki. Był tak dobry, delikatny, że wystarczyło posmarować go masłem.
Pani Krystyna także piecze słodkości. – A Gwiazdor zawsze przychodził po wigilijnej kolacji – wspomina. – Rodzice przed świętami zawsze nas straszyli, że jak będziemy niegrzeczni, to nic od Gwiazdora nie dostaniemy, co najwyżej lanie pydą (to taki pasek). Byliśmy niezłymi urwisami, a było nas czworo w domu, to i było się czego obawiać – śmieje się. – Oczywiście pydą nigdy nie dostaliśmy, ale „strach” był. Były za to słodycze, owoce i jakieś upominki.
Gwiazdor w kożuchu
Jak faktycznie wyglądał Gwiazdor odwiedzający przed laty kociewskie dzieci?
– Ten, jakiego ja pamiętam, ubrany był w kożuch, albo w ciepły płaszcz, ale wywrócony na lewą stronę żeby ten Gwiazdor był w takiej zimowej odsłonie – zaznacza Krystyna Gierszewska. – Kapotę zawsze miał przepasaną sznurkiem, albo paskiem. Ona nawet nie musiała mieć rękawów. To bardziej była taka futrzana kamizela. Na głowie obowiązkowo futrzana czapka, taka zakładana aż na uszy. Trzymał w ręku laskę i dzwonek. Jak się zbliżał do domu, to z daleka słychać było ten dzwonek. Przy choince zawsze stało przygotowane dla Gwiazdora krzesło. Siadał na nie i wtedy były chwile niepokoju, bo a nuż byliśmy niegrzeczni i zaraz dostaniemy lanie – wspomina. – Żeby dostać prezenty trzeba było na nie zasłużyć. Gwiazdor nas przepytywał, czy byliśmy grzeczni, trzeba było coś zaśpiewać, innym razem powiedzieć jakiś wierszyk.
Na choince prawdziwe świeczki
W rodzinnym domu Gierszewskich swoje zadanie ma też głowa rodziny, pan Stanisław. To on przygotowuje świąteczną gęś. – Nikomu nie pozwoli się zbliżyć – zaznacza gospodyni. – Zawsze przygotowuje ją sam od początku do końca.
Do dziś wspominamy te cienkie świeczki zapinane na choince klipsami. Trzeba było bardzo uważać żeby drzewko się nie zapaliło, ale to nadawało pięknego klimatu.
Elzbieta Piórkowska / przewodnicząca Koła Gospodń Wiejskich „Modraki”
A jak to wyglądało u Elżbiety Piórkowskiej? – Dopiero w Wigilię ubieraliśmy choinkę, nie tak jak teraz – mówi pani Ela. – Tata przynosił drzewko do domu, a my je ubierałyśmy. To nie były takie ozdoby, jak teraz. Sami je robiliśmy z bibuły.
Pani Elżbieta pochodzi z wielodzietnej rodziny. – Było nas dziesięcioro dzieci i rodzice – wspomina. – Do wigilijnej kolacji stół zawsze był nakryty białym obrusem. Pod nim było sianko. Najpierw czytaliśmy Ewangelię według św. Łukasza. Wspólnie się modliliśmy, dzieliliśmy się opłatkiem i rozpoczynaliśmy wieczerzę. Żyło nam się bardzo skromnie, więc i Wigilia była skromna. Ale były te najważniejsze potrawy, czyli kompot z suszonych owoców – brzadu, sos grzybowy lub zupa grzybowa. Była też kapusta postna – smażona na oleju z cebulką i różnymi ziołami oraz pierogi. Ale to co najważniejsze, to atmosfera tych świąt. Do dziś wspominamy te cienkie świeczki zapinane na choince klipsami. Trzeba było bardzo uważać żeby drzewko się nie zapaliło, ale to nadawało pięknego klimatu.
Jako dzieci, zawsze z utęsknieniem czekali na Gwiazdora. – W rolę Gwiazdora zazwyczaj wcielał się, których z sąsiadów – mówi pani Ela. – Kiedyś dłużej się wierzyło, że przychodzi Gwiazdor i daje prezenty. Niektórzy nawet do 13. roku życia. Teraz to niemożliwe, aby zachować tę magię oczekiwania.
Wyniesione z rodzinnego domu tradycje Elżbieta Piórkowska przeniosła do siebie. – Zawsze jest dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa – zapewnia. – Jeśli wiem, że ktoś mi znany zostaje sam, to zapraszam do siebie na Wigilię. Zawsze przygotowuję zupę brzadową z kluseczkami i oczywiście ryby, także jako zupę z ryb jeziornych. Dużo się u nas ich jadło. Dookoła pełno jezior, to i problemów ze zdobyciem ryb nigdy nie było
Napisz komentarz
Komentarze