Pewne szczegóły tamtej historii nieco się różnią, ale intryga i morał pozostają takie same. Przypomnijmy, w opowieści Andersena dwóch sprytnych tkaczy wmówiło cesarzowi, że są w stanie wyprodukować przepiękny materiał, który ma tę dodatkową właściwość, że jest niewidzialny dla tych, którzy nie dorośli do pełnienia swoich urzędów. Nic zatem dziwnego, że żaden z cesarskich ministrów wysyłanych by zbadali postęp prac, nie odważył się przyznać, że widział jedynie poruszające się puste krosna. Swojej rzekomej ignorancji wystraszył się nawet sam cesarz, udając że przymierza nieistniejące ubranie, a następnie – podczas uroczystej prezentacji nowych „szat” – ukazując się poddanym w dezabilu. Ci ostatni, nie chcąc wyjść na głupków, początkowo udawali zachwyt. Dopiero okrzyk dziecka: „Cesarz jest nagi!”, otworzył im oczy na prawdę. Wszystkim, z wyjątkiem dworu i samego cesarza.
Co się zmieniło w ciągu 185 lat od tamtej wizjonerskiej publikacji? W nowych „Nowych szatach cesarza” to sam władca mydli oczy dworu i ludu mirażem wielkiej inwestycji. Haczykiem nakazującym udawanie wiary w jej sensowność nie jest w tym wypadku lęk przed okazaniem braku kompetencji. Od dawna bowiem wszystkim wiadome jest, że te akurat mają najmniejsze znaczenie przy przyznawaniu stanowisk w rządzie, administracji i spółkach skarbu państwa. Zastosowano tu szantaż moralny innego rodzaju: kogo przekop nie zachwyca, ten ruska onuca i pruska pikielhauba.
Sobotni rejs odtrąbiono przez rządowe media jako nasze największe zwycięstwo nad Rosją od 1920 roku. Cóż, jaki Piłsudski, taki cud nad Wisłą.
W efekcie zorganizowano narodowi wielki medialny pokaz... niczego. A w każdym razie zupełnie nie tego, co zapowiadano. Sobotnia celebra nosiła tytuł „otwarcie kanału żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną”. Tyle, że żaden z trzech obecnych tam stateczków owego pkanału nie przepłynął. Wpłynęły one jedynie do przekopu od strony Zatoki, by następnie z niego uroczyście wypłynąć z powrotem w stronę Gdańska. Skądinąd dobrze to świadczy o kadrze oficerskiej naszej marynarki, że nie znalazł się tam nikt, kto by dla kaprysu władzy zaryzykował żeglugę na płyciznach Zalewu.
Tak, wiem, że następnego dnia w przekopie zrobiło się „tłoczno, jak w kanale Sueskim” (licentia poetica TVP Info). Tyle, że były to łodzie i żaglówki, a więc jednostki, które i tak do tej pory mogły wpływać na Zalew – Szkarpawą. Zresztą nie w tym rzecz, bo mówimy tu o sobotnim rejsie, odtrąbionym przez rządowe media jako nasze największe zwycięstwo nad Rosją od 1920 roku. Cóż, jaki Piłsudski, taki cud nad Wisłą.
Cesarski bezwstyd w tej bajce sięgnął nawet tego stopnia, że prezydent Duda przyznał w sposób otwarty, iż dwumiliardowa inwestycja ma de facto znaczenie symboliczne. Takiej puenty nawet Andersen by nie wymyślił.
I jeszcze słówko o opłacalności przekopu. Znaczące są tu słowa prezydenta Elbląga: „Teraz czekamy na dokończenie całej inwestycji, a potem wszystko w rękach przedsiębiorców”. Przy takim biznesplanie, obawiam się, że nawet obecność na inauguracji abp. Głódzia może nie wystarczyć.
Napisz komentarz
Komentarze