Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Stan wojenny. Solidarność była kompletnie nieprzygotowana

W drugiej połowie 1981 roku w Solidarności brały górę radykalizmy. Związek się dzielił. Można nawet postawić takie pytanie, czy Solidarność w niedługim czasie i tak by się nie rozpadła. Tymczasem stan wojenny spowodował, że utrzymał się mit potężnego ruchu, który komuniści zdusili dopiero siłą – mówi dr Przemysław Ruchlewski, zastępca dyrektora ds. naukowych, Europejskie Centrum Solidarności.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego zaczęły się podobno już w marcu 1981 roku.

Właściwie trwały one cały czas. Już dwa dni po wybuchu strajku w stoczni, 16 sierpnia 1980, powołano sztab operacyjny „Lato 80”, który miał się zająć planami stłumienia strajków. To ciało działało nadal - w każdym województwie - już po podpisaniu Porozumień Sierpniowych. 12 listopada, dwa dni po rejestracji NSZZ Solidarność, Jaruzelski przedstawił wstępne plany wprowadzenia stanu wojennego. Pierwotnie miało to nastąpić 8 grudnia ‘80 roku. Kilkanaście dywizji radzieckich, dwie czechosłowackie i jedna enerdowska miało po prostu wejść na teren Polski, otoczyć główne miasta. Potem miały dołączyć cztery dywizje polskie. Zdecydowana reakcja Stanów Zjednoczonych wstrzymała tę inwazję, ale przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego nadal trwały.

Towarzysze radzieccy nie ustępowali...

W marcu ‘81 roku, po kryzysie bydgoskim, którego skutkiem była ugoda warszawska, władze Związku Radzieckiego były bardzo zaniepokojone. Leonid Breżniew dawał do zrozumienia, że nie będzie tego tolerował. Do pierwszego sekretarza KC PZPR Stanisława Kani mówił wręcz: „Ciebie trzeba lać kijem za to, co robisz”. Nocą z 3 na 4 kwietnia na bocznicy kolejowej w Brześciu doszło do spotkania przedstawicieli polskich władz z towarzyszami radzieckimi, podczas którego Rosjanie zażądali od polskich władz, by wprowadziły stan wojenny i zgniotły Solidarność. Przygotowania ruszyły z kopyta: wszystkie kwestie prawne, rozwiązania administracyjne, ustalanie haseł, dokumentów. Wydrukowane w Związku Radzieckim obwieszczenia mówiące o wprowadzeniu stanu wojennego pod koniec września trafiły do komend milicji w Polsce. Hasła zostały wysłane 4 listopada. Kryptonim „Synchronizacja”. Preludium do tego była bardzo brutalna pacyfikacja Szkoły Pożarniczej w Radomiu, gdzie studenci domagali się możliwości funkcjonowania NZS na uczelni. Strajk rozbito przy użyciu komandosów, którzy wylądowali na dachu szkoły. Ta brutalność pokazała, że władza zaczyna zmieniać front. Do tej pory w takich sytuacjach ostatecznie zawsze trochę się cofała. Tu zareagowała na ostro.

Druga strona chyba nie odczytała tego sygnału?

Wydaje się, że działacze Solidarności byli – można tak powiedzieć – zbyt zachwyceni sami sobą. Żyli w przekonaniu, że mają za sobą 10 milionów ludzi i z tym poparciem, szczególnie silnym w dużych zakładach pracy, mogą zrobić wszystko. Tymczasem kiedy wybuchł stan wojenny w całym kraju zastrajkowało łącznie 199 zakładów.

A ile, pańskim zdaniem, powinno?

Gdyby to było osiemset, dziewięćset, tysiąc, można by mówić o realnym oporze. Te 199 to było zdecydowanie za mało.

Władze to przewidziały? Prowadziły badania nastrojów społecznych?

Centrum Badania Opinii Społecznej powstało w 1982 roku, a więc już w stanie wojennym, ale oczywiście takie badania prowadzono już wcześniej. I jesienią 1981 roku po raz pierwszy zaczęły one pokazywać, że poparcie dla rządu wzrosło o kilka punktów procentowych, a dla Solidarności spadło. Oczywiście to nadal nie były wskaźniki zbyt optymistyczne dla władzy, ale zarysowała się zmiana tendencji. To był efekt przemyślanych działań. Od samego początku w MSW opracowano strategię „odcinkowych konfrontacji”. Polegało to na zmęczeniu społeczeństwa wywoływaniem kolejnych kryzysów. Jak była próba rejestracji Solidarności, to wywołujemy kryzys rejestracyjny. Potem była sprawa Narożniaka. Potem sytuacja związana z kryzysem przy rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. To samo przy próbie rejestracji Solidarności Rolników Indywidualnych. Dalej wielki kryzys bydgoski w marcu ‘81 po ciężkim pobiciu działaczy S, co wywołało strajk ostrzegawczy, jeden z największych w Polsce. Były marsze głodowe, kryzys w liniach lotniczych LOT, blokada ronda w Warszawie w sierpniu ‘81, niespokojna jesień strajkowa. To wszystko było wywoływane działaniami władz komunistycznych, które na przykład regularnie opróżniały magazyny z artykułów spożywczych specjalnie po to, by spowodować niedobory. Jednocześnie o kreowanie tych konfliktów oskarżano Solidarność. Wszystko po to, by zmęczyć społeczeństwo i zniechęcić do Solidarności.

W Solidarności dominowało przekonanie, że związek, jego członkowie – są nietykalni. Jeżeli spodziewano się zagrożenia, to ze strony Związku Radzieckiego.

 

dr Przemysław Ruchlewski

Skoro przygotowania zarówno propagandowe, jak operacyjne trwały tak długo, to jak to było możliwe, że Solidarność dała się zaskoczyć?

W Solidarności dominowało przekonanie, że związek, jego członkowie – są nietykalni. Jeżeli spodziewano się zagrożenia, to ze strony Związku Radzieckiego.

Wejdą – nie wejdą? Wszyscy wtedy stawiali sobie to pytanie.

Nie zakładano trzeciej możliwości. Była jakaś bariera psychologiczna przed uznaniem, że to władze polskie podejmą takie kroki. Działacze Solidarności nie zabezpieczyli sprzętu, całej poligrafii w swoich biurach, pieniędzy… Jeśli już to były to jednostkowe sprawy, jak na Dolnym Śląsku, gdzie Józef Pinior wypłacił i ukrył 80 milionów złotych z konta związku. Tutaj w Gdańsku Bogdan Lis próbował też zabezpieczyć pewne dokumenty. Fakt, że Solidarność nie umiała się przygotować się na taką ewentualność i przed nią obronić, to jej porażka. Natomiast władza była przygotowana pod względem operacyjnym znakomicie. To przecież nie jest tak, że z dnia na dzień można sobie na przykład internować tysiąc osób. To było przemyślane. Wciągnięto w to nawet emerytowanych esbeków. Ich prywatnymi samochodami wywożono nocą z domów zatrzymanych działaczy.

Tym bardziej znaczy to, że krąg osób wtajemniczonych musiał być bardzo duży, a jednak okazał się hermetyczny.

Nie tak do końca hermetyczny, bo wiemy że major Hodysz, czyli funkcjonariusz służby bezpieczeństwa, który przekazywał informacje opozycjonistom od drugiej połowy lat 70. mówił Aleksandrowi Hallowi i Bogdanowi Borusewiczowi, ale też i samemu Wałęsie, że „jakaś akcja” jest przygotowywana. Opozycjoniści w to jednak nie uwierzyli. Poza tym w Solidarności wtedy już brały górę radykalizmy. Solidarność się dzieliła. Można nawet postawić takie pytanie, czy Solidarność w niedługim czasie i tak by się nie rozpadła. Tymczasem stan wojenny spowodował, że utrzymał się mit Solidarności, jako tego potężnego ruchu, który komuniści zdusili dopiero siłą.

Wystarczyło uderzyć w kilka punktów, zająć siedziby regionów, internować około 10 tys. osób i było po związku.

 

dr Przemysław Ruchlewski

Funkcjonuje też mit uciemiężonego narodu, który, poza nielicznymi wyjątkami zdrajców i sprzedawczyków, trwał w oporze. A jaka była wówczas faktycznie społeczna recepcja wprowadzenia stanu wojennego?

Dominowała atmosfera przygnębienia. To był grudzień, było zimno. W większych miastach pojawiły się czołgi i transportery opancerzone, wojsko, ZOMO. Były protesty, dochodziło do manifestacji, wystąpień. W niektórych miastach trzeba je było pacyfikować. Natomiast w mniejszych miejscowościach, na wsiach zupełnie inaczej to postrzegano. Ci ludzie mieli poczucie, że tak naprawdę to ich za bardzo nie dotyczy. Owszem, dzieci nie chodziły do szkoły, ograniczono możliwości przemieszczania się, była godzina policyjna, telefon – o ile ktoś go miał – nie działał. Zdezorientowanie powodowała też nazwa „stan wojenny”. Większość ludzi początkowo bała się, czy to nie jest wojna? I z kim ta wojna? Poza tym wszyscy – i w mieście i na wsi – odczuwali przede wszystkim braki w sklepach. Wprawdzie to był systemem, w którym zawsze czegoś brakowało, ale w stanie wojennym brakowało więcej. Tymczasem zbliżały się święta.

I słynne 10 milionów poszło w rozsypkę.

Faktycznie członków Solidarności było 9300-9400 tys., ale większość to nie byli działacze, tylko ludzie, którzy gdzieś tam się zapisali do związku.

Czyli Aleksander Kwaśniewski miał rację, kiedy mówił, że zapisywanie się do Solidarności to był owczy pęd?

Teraz to wszystko się trochę mitologizuje. Realnych działaczy, na tle tych milionów, wcale nie było wielu. Wystarczyło uderzyć w kilka punktów, zająć siedziby regionów, internować około 10 tys. osób i było po związku. Tak naprawdę po 16 grudnia, kiedy zginęło dziewięciu górników z kopalni „Wujek”, kiedy pokazano społeczeństwu, że można strzelać do ludzi, to nikomu się już nie za bardzo chciało strajkować.

Jest taka scena w filmie Wajdy „Człowiek z nadziei”, kiedy w dniu wprowadzenia stanu wojennego Wałęsę wiozą gdzieś w nieznane, on widzi ludzi idących poboczem i pyta esbeka: „A co byłoby, jakbym do nich zwołał, że mnie tu wieziecie?”. A esbek na to: „To wołaj pan”. Wałęsa woła, a w odpowiedzi słyszy: „Ty, taki-owaki, to wszystko przez ciebie!”. Mogło tak być?

My postrzegamy ten tak zwany karnawał Solidarności według schematu, że wszyscy byli wtedy po stronie opozycji. Tak nie było. Część społeczeństwa się tym kompletnie się tym nie interesowała. Podobnie jak dzisiaj. Ile osób interesuje się aktywnie polityką? Raczej oglądamy coś tam w telewizji, czytamy w gazecie czy mediach społecznościowych, ale nie jesteśmy aktywni. Tak było i wtedy. Wałęsa miał swoich przeciwników wewnątrz związku, a przez komunistyczną propagandę był pokazywany jako człowiek, któremu nie warto ufać. Sugerowano, że to on jest odpowiedzialny za strajki. W części społeczeństwa, szczególnie na wsi, to mogło trafić na podatny grunt. A Jaruzelski mówił wprost: wprowadzamy stan wojenny, bo ten kraj jest nad przepaścią. To Solidarność doprowadziła do tego, że jest tak źle. Wieczne protesty, wieczne przestoje - to się przekłada na fatalną sytuację gospodarczą. W dodatku uderzają w naszego sojusznika, czyli Związek Radziecki. Trzeba powiedzieć, że to przemówienie z 13 grudnia było bardzo dobre. I to mogło spowodować, że część ludzi miała negatywne zdanie o Wałęsie i o związku. Mówili sobie: święta się zbliżają, a tutaj przez nich taki cyrk. Znamienne jest też, że władza zdecydowała się nie zadzierać otwarcie z Kościołem katolickim. Początkowo miano internować również duchownych, ale w końcu stwierdzono, że to będzie za wiele. W Wigilię można było normalnie iść na pasterkę. Władza wiedziała, że nie może wszystkiego zabronić.

Jakie znaczenie miała postawa Wałęsy? To że odmówił pójścia na współpracę?

To było bardzo ważne. On jednoznacznie odciął się od propozycji stworzenia tak zwanych neozwiązków. Komuniści mieli przygotowaną akcję „Klan”, mieli już swoich agentów – osoby, które miały być przedstawione jako nowi liderzy związku, ale bez Wałęsy to nie miało szans na powodzenie. A on odmówił. To jest w jego życiorysie moment heroiczny. Nie wiedział, co się z nim stanie za taką odmowę. Nie wiedział nawet, gdzie przebywa, czy go nie wywiozą do Moskwy, czy go gdzieś po prostu nie odstrzelą. To był cios dla komunistów, bo oni przecież nie chcieli na początku delegalizacji związku. Ta nastąpiła prawie rok później, najpierw działalność Solidarności była tylko zawieszona.

W III RP co roku 13 grudnia publikowano wyniki sondaży: czy Jaruzelski miał rację wprowadzając stan wojenny, czy nie? I okazywało się, że odsetek tych, którzy popierali jego ówczesną decyzję rósł...

Im dalej od systemu komunistycznego, tym bardziej jego obraz się zaciera. Dotyczy to również stanu wojennego. Dla niektórych to jest kompletna prehistoria. Ta wiedza, niestety, będzie się dalej zacierać. W tym roku mamy 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, wciąż żyją liczni świadkowie, którzy doświadczyli tego na własnej skórze. Ale za 10 lat? Kiedy w ubiegłym roku organizowaliśmy obchody na 50-lecie Grudnia ‘70 uczestników tych wydarzeń była już tylko garstka.

Dr Przemysław Ruchlewski, zastępca dyrektora ds. naukowych w Europejskim Centrum Solidarności (Fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama