Nie bez kozery przypominałem w poprzednim felietonie moje dziennikarskie początki w „Gazecie Gdańskiej”. Wtedy ekscytacja przed startem była podobna, poczucie misji chyba jeszcze większe, ale czytelniczy odzew już nie taki. To pewnie sprawka rozwoju technologicznego: 30 lat temu nie było esemesów, maili, mediów społecznościowych, za pośrednictwem których informacja zwrotna wraca tak szybko. Już łatwiej było radiowcom. Pamiętam jak krótko po tym, jak jesienią 1992 uruchomiliśmy Radio Plus, wracałem którejś nocy z wieczornego dyżuru, a tam w piekarni na rogu piekarze zaczynali nocną szychtę przy dźwiękach naszego radia. To było coś! Dziś mieszkam już w innej dzielnicy, na rogu mam inną piekarnię, ale w ubiegły piątek doznałem w niej podobnego wzruszenia. Kiedy spytałem właściciela, czy mógłbym powiesić plakat reklamujący „Zawsze Pomorze”, usłyszałem, że oczywiście, i żebym przyniósł więcej plakatów, by mógł je rozwiesić w swoich wszystkich sklepach. Serce rośnie!
Ruszyliśmy z naszym tygodnikiem i portalem trochę „na wariata”. Bez wielkiego inwestora, bez długich przygotowań, bez szczegółowych badań rynku, bez głośnej kampanii reklamowej. Słowem bez tego wszystkiego, co w cywilizacji nadmiaru jest niezbędne, by wytworzyć u konsumenta potrzebę, na którą potem odpowiada się swoim produktem. W tym przypadku - mam wrażenie - utrafiliśmy w potrzebę, która w pomorskich czytelnikach po prostu była. To zupełnie niezwykłe w naszych czasach kryzysu prasy papierowej, słyszeć, że ktoś obszedł kilka kiosków nie mogąc kupić gazety. Jakkolwiek chcemy być dostępni w każdym kiosku i postaramy się, by stało się to jak najszybciej.
Czasem zbyt łatwo coś, co wydawało się niepoważne staje się ponurą rzeczywistością.
I jeszcze słówko o moim felietonie. Przez ostatnich sześć lat ukazywał się pod nadtytułem „Czarne jest czarne”. To nawiązanie do pamiętnego lapsusu Jarosława Kaczyńskiego: „Nie damy sobie wmówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. I faktycznie, po wyborach w 2015 czarnego zrobiło się w Polsce jakby więcej, a prorządowe media wmawiają, że to jest białe. Na to nie ma zgody. Ale dłużej klasztora niż przeora. Polska po PiS nie stanie się automatycznie krainą szczęśliwości. Nie znikną z dnia na dzień, nasze przywary. Potrzebny zatem rzetelny namysł nad nami samymi. Dlaczego „Globus Polski”? To pomysł z „Ucha Prezesa” – Polska od bieguna do bieguna, zajmująca połowę globu. Ktoś – kontynuując żart – zaczął produkować takie globusy. Udało się aż za dobrze. Satyryczny kontekst błyskawicznie uleciał i dziś można takie kurioza zobaczyć nie w sklepie ze śmiesznymi rzeczami, ale w księgarniach czy sklepach z mapami. Czasem zbyt łatwo coś, co wydawało się niepoważne staje się ponurą rzeczywistością. Dlatego, jak zauważył kiedyś Andrzej Mleczko: „Na wszystkim powinno być napisane czy to na serio czy dla jaj”. Tak na wszelki wypadek. O tym będzie przypominać ten Globus.
Napisz komentarz
Komentarze