Nawiasem mówiąc w tym głośno komentowanym przypadku sprzedawca chyba jednak przestrzelił. Widzieliśmy tylko kartonik z ceną. Paragonu grozy nikt nie pokazał, bo raczej nie było frajera, który by to za tyle kupił. A jeśli nic nie kupujesz, to nie ma podstaw by się czepiać ceny. Tak przynajmniej twierdzą twardogłowi liberałowie.
O ile bez czereśni na początku maja, a nawet i przez cały rok, można się jeszcze jakoś obejść, są wydatki, których tak łatwo nie unikniemy. A 12,3 proc. inflacji w kwietniu to prawie rekord ćwierćwiecza – ostatni raz gorzej było 24 lata temu. Obrazowo można to porównać do sytuacji, w której codziennie prawie jedną całą godzinę przepracowywalibyśmy za darmo (1/8 to tyle, co 12,5 proc.).
Inflacja to nie dopust boży. Nie chodzi o to, że nie szkodzi, bo szkodzi, ale ma jakieś swoje mniej lub bardziej racjonalne przyczyny. Zapytał o nie Polaków IBRIS na zlecenie „Rzeczypospolitej”. No i okazuje się, że – mimo starań rządowych propagandystów – wszystkiego na wojnę jednak zrzucić się nie da. W „putinflację” wierzy niespełna co czwarty ankietowany. Większość odpytywanych, jako głównego winowajcę wskazuje szefa NBP, Adama Glapińskiego bądź też całą ekipę rządzącą. Choć trzeba przyznać, że w grupie osób deklarujących się jako zwolennicy obecnej władzy winy rządu nie dostrzegł nikt. Czy to się jeszcze daje leczyć?
Rząd sam się wyżywi. I tych, którzy mu basują. Jak widać nawet unijnych miliardów nie potrzebuje. Co innego my. Nie jesteśmy, niestety, w tak dobrej sytuacji jak prezes Glapiński.
Niektórzy mówią, że PiS miał (jak zwykle) szczęście, bo wojna w Ukrainie przysłoniła różne trudne tematy, jak inwigilacja opozycji Pegasusem, czy właśnie inflacja. Niezupełnie. Wszystko wskazuje na to, że wojna potrwa jeszcze długo. Nie chcę pisać, że się do niej przyzwyczailiśmy, ale z pewnością pierwsze przerażenie minęło. A rosnące ceny nie przestaną straszyć. Zresztą wielu ekspertów przepowiada, że finansowe skutki wojny dopiero przed nami. Przestrzegałbym jednak przeciwników tej władzy przed zacieraniem rąk, że im gorzej – tym lepiej. Nic z tego. Rząd sam się wyżywi. I tych, którzy mu basują. Jak widać nawet unijnych miliardów nie potrzebuje. Co innego my. Nie jesteśmy, niestety, w tak dobrej sytuacji jak prezes Glapiński. Jeszcze rok temu w inflację nie wierzył, ale podwyżką wynagrodzenia o 17 proc., (ponad 200 tys. zł) nie pogardził.
Pozostaje nam zatem cieszyć się z wiosny. Za oknami kwitną kasztany. Licealiści zdają matury, z roku na rok coraz łatwiejsze. To też swoista inflacja. A premier zapowiada piękne wakacje. Kredytowe. Tylko na mundial trzeba czekać aż do grudnia. Kto niecierpliwy zamiast typować wyniki, może obstawiać ceny czereśni.
Napisz komentarz
Komentarze