Jak rzuciłem hasło, że robimy kwartalnik, to wielu kolegów stukało się w głowę, że na jeden-dwa numery to może i wystarczy sił i zapału, ale nic trwałego z tego nie będzie – mówi Leszek Sarnowski, założyciel i redaktor naczelny „Prowincji”. - Tymczasem numerów ukazało się już 47, co świadczy o dużej determinacji, ale też o tym, że trafiliśmy w dobry punkt.
Sarnowski pochodzi z Kujaw. W Sztumie mieszka od 35 lat i mówi, że nie wyobraża sobie innego miejsca dla siebie. Przez 12 lat uczył historii w Szkole Podstawowej nr 2. W 1989 zakładał w Sztumie Komitet Obywatelski. Był korespondentem „Gazety Wyborczej”, „Dziennika Bałtyckiego”, Radia Gdańsk i Radia Plus. Przez 12 lat był reporterem gdańskiego oddziału Telewizji Polskiej. Był radnym Rady Miejskiej w Sztumie, radnym sejmiku województwa pomorskiego, a od dwóch kadencji radnym Rady Powiatu Sztumskiego. Od czerwca ub. roku jest starostą sztumskim.
Jak wyjaśnia celowo wybrał dla pisma trochę prowokacyjny tytuł.
- Prowincjusz, prowincjonalny, to określenia pejoratywne. My chcemy pokazać, że prowincja ma też coś ciekawego do powiedzenia, że są tu autorzy, którzy są ciekawi oryginalni i warto ich promować. Bardzo mi się podoba hasło: „metropolia jest ok”, ale zaraz dodaję, że prowincja też jest w porządku - opowiada.
We wstępniaku do pierwszego numeru pisał: „To być może peryferia i zaścianek, ale to także miejsce naszych pierwszych miłości, młodzieńczych wierszy, pasji, nadziei i aspiracji, tu się rodziły nasze dzieci i tu są groby bliskich. To nasze miejsce wybrane. Jasne, że smuci nas prowincjonalna plotka, wścibstwo, nuda i brak perspektyw dla wielu. Ale cieszy nas rozpoznawalność, życzliwość, brak pośpiechu, zapach wiosny w pobliskim lesie, szum rzeki czy jeziora, i to, że nasz rododendron i magnolia sąsiadki przetrwały kolejną zimę”.
- Staramy się funkcjonować sami, ale bez dofinansowania się nie da – rozkłada ręce. – Pierwszy numer kwartalnik w 2010 roku wydaliśmy społecznymi siłami, żeby pokazać o co nam chodzi i że wygląda to dobrze. Od 2011 roku głównym darczyńcą pisma jest Urząd Marszałkowski, w ramach konkursu dla organizacji pozarządowych. Mamy też prywatnych sponsorów. Dwa-trzy razy dostawaliśmy dotacje z Ministerstwa Kultury ministerstwa, ale istotnym kryterium jest „ogólnopolskość”, a my przecież jesteśmy pismem sublokalnym.
Z tą lokalnością to nie do końca taka prawda. W „Prowincji” publikują bowiem i Krzysztof Czyżewski ze stowarzyszenia Pogranicze z Sejn, i Radek Wiśniewski z Brzegu nad Odrą, a także Paweł Zbierski, dziennikarz wprawdzie rdzennie gdański, ale od kilku lat zamieszkały we francuskiej (sic!) Katalonii.
- Paweł przysłał fragment swojego dziennika, uznałem że warto to opublikować. No i zrobił się z tego cykl. W ostatnim numerze wydrukowaliśmy już czternasty odcinek jego „Dziennika katalońskiego”. Na ale w końcu Katalonia to też prowincja – tłumaczy Leszek Sarnowski.
Jednak 80-90 procent to autorzy pomorscy. Są wśród nich m. in. prof. Andrzej Leszczyński, filozof i eseista, dr Marek Suchar – socjolog, czy dr Andrzej Kasperek, prozaik, nauczyciel, popularyzator kultury Żuław, Janusz Ryszkowski, poeta i były dziennikarz pomorskiej prasy czy dr Piotr Napiwodzki, były dominikanin, który osiedlił się z rodzina pod Sztumem. Redaktor naczelny szacuje, że łącznie przez łamy 47 numerów „Prowincji” przewinęło się ponad 500 autorów. Wielu z nich może zależało na tym, żeby sobie dopisać do CV, że tu publikowali, a to cieszy.
Prowincjusz, prowincjonalny, to określenia pejoratywne. My chcemy pokazać, że prowincja ma też coś ciekawego do powiedzenia, że są tu autorzy, którzy są ciekawi oryginalni i warto ich promować.
Leszek Sarnowski / redaktor naczelny kwartalnika „Prowincja”
Począwszy od 2013 roku Stowarzyszenie Inicjatyw Obywatelskich Taka Gmina, wydawca pisma, rozpoczęło wydawanie Biblioteki „Prowincji”, czyli cyklu książek autorów związanych z kwartalnikiem i wywodzących się lub mających jakiś związek z regionem Dolnego Powiśla i Żuław.
Samo pismo drukowane jest w nakładzie 400 egzemplarzy. Większość sprzedawana jest podczas bezpośrednich spotkań z czytelnikami. Reszta trafia do prenumeratorów i bibliotek. Część to tzw. egzemplarze obowiązkowe, ale są biblioteki, jak choćby Ossolineum, które same chcą mieć „Prowincję” w swoich zbiorach. Niektórym lokalnym i szkolnym bibliotekom redakcja udostępnia pismo za darmo.
Spotkania z czytelnikami, to nie tylko możliwość bezpośredniej sprzedaży, ale także lepszego poznania się, wymiany myśli. Niejednokrotnie bywało tak, że pojawiały się na nich osoby ze swoimi intersującymi historiami, opowiadaniami, pomysłami – słowem późniejsi autorzy kwartalnika.
Szczególny charakter ma każdorazowe spotkanie w Sztumie promujące nowy numer. Odbywa się w kawiarnianej, niemal rodzinnej atmosferze, panie pieką ciasta, panowie przynoszą winko, autorzy opowiadają o tym, co napisali. Bywa, że przychodzi nawet sto osób.
- W czasie pandemii spotkań nie było i bardzo nam wszystkim ich brakowało – opowiada Andrzej Kasperek, którego zbiór opowiadań „Koronczarka” był pierwszą książką wydana w ramach Biblioteki „Prowincji”.
Jak zapewnia redaktor naczelny materiałów do kolejnych numerów nigdy nie brakuje. Starają się utrzymać objętość 200 stron, ale bywało, że ją powiększali, bo szkoda było czekać z interesującymi artykułami.
Aktualnie trwają prace nad kolejnym numerem kwartalnika. Jednym z głównym tematów tego wydania będzie stulecie powstania Związku Polaków w Niemczech. To ważna rocznica na tych terenach, przed wojną leżących poza granicami Rzeczpospolitej.
– Poza tym, będą teksty o Ukrainie i Ukraińcach. Nie tylko o uchodźcach, ale także o tych, którzy mieszkają tu od dawna, przesiedleni w ramach akcji Wisła – zapowiada naczelny pisma.
To trudny temat. Pierwszy raz redakcja podjęła go pięć lat temu i niełatwo było nakłonić ludzi do mówienia, szczególnie z tej społeczności. Widać ta trauma trwała długo.
- Każdy, kto tu przyjeżdża przywozi jakąś historię. A my jesteśmy od opowiadania historii, a także jej odkrywania. Każdy przybył tu skądś. Większość z nas to już nie „ptoki”, jeszcze nie „pnioki”. To „krzoki”, które powoli się zakorzeniają i próbują odgrzebać korzenie. Nie własne, ale tego, co tu było – kończy Leszek Sarnowski.
Napisz komentarz
Komentarze