Jan w „Pierwszym dniu wolności” Leona Kruczkowskiego był ostatnią rolą Zbigniewa Cybulskiego w Teatrze Wybrzeże. Mija 65 lat od tamtej premiery. Spektakl, o dziwo, nie znalazł uznania wśród wybrzeżowej krytyki, choć na afiszu i inne znakomitości: Fetting, Kobiela, Maklakiewicz czy Dubrawska.
"Przede wszystkim uważam, że sztuka w tej formie, w jakiej została nam pokazana na premierowym przedstawieniu, powinna się znajdować jeszcze w stadium prób. Aktorzy (nie wszyscy, na szczęście) nie znają ról, nieustanne „sypki” psują każdą prawie ważniejszą scenę. Zamiast skupić się i przeżywać sztukę, widz w męce czeka na kolejne potknięcie aktora: uda mu się czy nie uda? Przeskoczy czy nie przeskoczy?" - żalił się recenzent.
Premiera miała miejsce na gdyńskiej scenie Wybrzeża. Spektakl reżyserowano zespołowo, pod kierunkiem Zygmunta Hübnera. Szereg pomysłów i sytuacji rodziło się podczas wspólnych dyskusji, brał w nich udział także Andrzej Wajda. Krytycy dostrzegali znaczący wpływ reżysera, jemu to przypisywano pewne przerysowania, skrajny realizm niektórych scen i sytuacji. Ale podkreślano też, że spektakl - choć trwał trzy godziny- nie nużył.
Nie podobał się recenzentce Róży Ostrowskiej.
„Proszę mi wybaczyć, ale ja wbrew tym wysiłkom uautentycznienia anegdoty nie widziałam w niej młodych oficerów polskich, zwolnionych z oflagu, po pięcioletniej przeszło izolacji, ludzi typu rok 1939. Widziałam raczej grupę młodzieńców bardzo współczesnych, uwikłanych w przygodę wojenną. Taki był przede wszystkim Zbigniew Cybulski jako Jan, który nie wniósł na scenę ani ciepła, ani wewnętrznej rozterki tej złożonej postaci”.
Ale już Stefan Treugutt Cybulskim się zachwyca, choć przedstawienia nie uważa za idealne:
"Zbigniew Cybulski w jednym czy drugim miejscu gospodarował ładunkiem swego talentu jak pirotechnik, nie jak strzelec wyborowy. Cóż z tego, Jan w jego wersji „trafia” w widza, zostaje w oczach, to jest rola przez duże litery pisana. Łatwo określić techniczne niedostatki jakiegoś szczegółowego zagrania - nie podejmuję się opisać, na czym polega taki dar ruchu na scenie, jakim rozporządza Cybulski, czym jest siła jednego takiego gestu, który nagle wszystko ci o postaci powie! Tylko tetryk wtedy pamięta te gesty, które mu niczego nie powiedziały. Gdybym był teatralnym pedagogiem, to bym spowiadał Cybulskiego z grzechów powszednich przeciw samemu sobie - że jestem widzem, więc najpiękniej za tę rolę dziękuję".
Kolejny recenzent dziwi się: "Zbigniew Cybulski ulubiony i świetny aktor w innych spektaklach - tutaj nagle nie utrzymał na swych barkach roli Jana - głównego bohatera (niedyspozycja, czy co, u licha?). W histerycznym miotaniu się narkomana z „Kapelusza pełnego deszczu”, gubiąc całe zdania, to znów patetycznie, sztucznie deklamując tekst adresowany do modela krawieckiego - zatracił całą głębię postaci, kontrastując z urokiem i wysokiej klasy grą aktorów z obsady drugoplanowej".
CZYTAJ TEŻ: „Moja rola skończona”. Żegnamy aktora Zdzisława Kordeckiego
Były też głosy, że rola aktorowi nie leży, że rolą nie przekonywał, że czasem „mówił tak cicho i niewyraźnie, że gubiło się tekst”. Albo, że „znowu zagrał siebie”.
Wybrzeżowa krytyka kręciła nosem, ale publiczność paryska była zachwycona. Gdański teatr zaproszono z „Pierwszym dniem wolności” do Teatru Narodów. Zespół przyleciał do stolicy Francji na dwa dni przed przedstawieniem. Przyleciał z przygodą, bo bez Bogumiła Kobieli, który spóźnił się na samolot i przybył w kilka godzin później, lecąc drogą okrężną przez Amsterdam.
W Paryżu Cybulski wyznaje dziennikarzom, że ma tremę, że boi się jak francuska publiczność przyjmie sztukę. Ale po spektaklu kurtyna na paryskiej scenie idzie w górę kilka razy.
Jeszcze tego samego, 1960 roku roku, Zbigniew Cybulski porzuca Wybrzeże dla stolicy, zostaje aktorem Teatru Ateneum. Jednak tak oszałamiającego sukcesu jak w gdańskim teatrze, gdzie debiutował, gdzie ukształtował się jego styl, nigdy nie powtórzył. Nie zdążył, zmarł 8 stycznia 1967 roku.
Napisz komentarz
Komentarze