Ponoć piszesz 1000 wierszy rocznie?
To zależy jak liczyć. Jeśli policzymy każdy limeryk, czy każdą fraszkę osobno, to może tysiąc się uzbiera. Publikowałem swoje wiersze na portalu poetyckim BEJ, który w tym roku przestał istnieć. Jeśli to były jakieś drobne formy, to dawałem kilka – od 3 do 7 wierszy w pakiecie. Dłuższe wiersze wysyłałem pojedynczo. Oczywiście codziennie. Z przerwami, gdy wyjechałem na wakacje, czy w razie problemów z internetem. Można więc przyjąć, że było to około 300 wpisów rocznie a ile sztuk wierszy? Nie liczyłem. Ale niektóre z tych wierszyków to naprawdę drobiazgi. Najkrótsza fraszka jaką napisałem ma 10 liter, czyli jest krótsza od swojego tytułu. Jak to liczyć za odrębne opus?
10 liter?
Fraszka ma tytuł „Narzeczeństwo”:
Popęd
do pęt.
Kiedyś wyznałeś, że wszystko zaczęło się od pochodu pierwszomajowego. Pisałeś hasła na szturmówki?
Kartkówka w trzeciej klasie. Nauczycielka kazała nam opisać pochód, a ja napisałem wierszyk. Pani się spodobał i zaprotegowała mnie do szkolnego radiowęzła. Co tydzień musiałem napisać coś nowego.
To był twój pierwszy wiersz?
Tak. Całe szczęście, że nie dotrwał do dziś, bo zdobyłbym etykietę kryptokomucha. Natomiast z 1964 roku zachował się inny. To znaczy zachowała go moja nauczycielka, która wykorzystywała ów na lekcjach. Przypomniała mi go, gdy po latach spotkaliśmy się przypadkiem. Nie była to wielka poezja, ale pamiętaj, że miałem wtedy 10 lat. Szło to tak:
Przed dawnymi, przed wiekami,
Gdy lodowiec ziemię krył
Dziki człowiek pazurami
Kudły szarpał swe i wył.
Dzisiaj także nosi szpony
W naszej klasie pewien człek.
Czy potrzebne do obrony?
Przecież to dwudziesty wiek.
Moment, gdy stałeś się „wielkim poetą”?
Jeszcze nie nastąpił. Myślę, że stanie się to, kiedy moje wiersze wyjdą w Bibliotece Narodowej.
Ponoć piszesz wiersze na zamówienie. Zamówiono u ciebie wierszyk, w którym miałeś porównać miłość do śledzia.
Bardzo rzadko zdarza mi się pisać na zamówienie. Natomiast wierszyk, o którym mówisz powstał w wyniku swoistego wyzwania. Mój wnuk nie lubi poezji. Kiedyś ironizował na temat czyjegoś wiersza, który zobaczył u mnie na ekranie komputera. Wiersz był o miłości i rzeczywiście sztampowy. Więc powiedział coś w rodzaju: „Ach ci poeci. W kółko piszą to samo. Jeszcze nigdy nie widziałem wiersza, w którym ktoś by porównał miłość do śledzia.” Potraktowałem to jak wyzwanie. Wiersz ma tytuł „Wiosna i miłość”.
Śnieg stopniał, obeschły dukty,
Przyszła słoneczna niedziela
I wiosna, jak setka wódki
Rozgrzewa i rozwesela.
Panny kokony zimowe
Zrzucają słońcu w podzięce
I widać im to i owo,
A czasem i jeszcze więcej.
Tracą znaczenie łzy, smutki,
Coraz radośniej na świecie
I miłość, jak śledź do tej wódki
Też musi nadejść w komplecie.
Po co właściwie piszesz wiersze? To jakaś terapia?
Raczej rozrywka. Bawi mnie to. Bardzo często też tłumaczę wiersze z innych języków. Angielski i rosyjski znam dość słabo, więc wolę te wiersze przeczytać po polsku. Wiersze pisałem całe życie. Najczęściej były to jakieś rymowane życzenia. Ojcu synowej (który jest geodetą na Żuławach) na imieniny napisałem bardzo długi wiersz, w którym jedna zwrotka brzmiała tak:
By pieniądze były stale
Od niedzieli do niedzieli,
Żeby rząd osuszył Zalew,
Byś Ty go na działki dzielił.
Hurtowo zacząłem pisać, kiedy rozpocząłem współpracę ze Stowarzyszeniem Stara Oliwa. Szefowa, Danuta Poczman zlecała mi pisywanie scenariuszy do rozmaitych imprez. W tych scenariuszach były wierszyki. Prowadziłem „Kurier Oliwski” i czasami zdarzało mi się komentować jakieś wydarzenie wierszem. Chodziłem na warsztaty recytatorskie prowadzone przez aktora Ryszarda Jaśniewicza, na które też pisywałem wierszyki.
Twoja niedawno wydana książka to „Wiersze nie tylko dla dzieci, czyli takie które nawet dorosły zrozumie” – mamy tu tekst o kłótliwych butach czy o pipstonach. Co to są pipstony?
Tego nikt nie wie. Są to stworzenia, które Bóg mógł stworzyć siódmego dnia. Ale, jak wiemy z Biblii wolał w tym czasie odpoczywać, więc pipstonów nie ma.
Pipstonów nie ma, ale dekapitki istnieją, wbrew pozorom nie są to żadne stwory.
To gatunek literacki. Nie tak znany, jak np. moskaliki, bo popularny tylko w mojej rodzinie i paru innych zaprzyjaźnionych. To wiersze, w których na pozycjach rymowanych jest zawsze to samo, ale dekapitowane słowo. „Dekapitacja” (łac. ucięcie głowy) polega na pozbawieniu słowa pierwszej głoski. Czasami można w ten sposób utworzyć całkiem długi ciąg słów, a potem wpleść w wierszyk. Pierwszy przykład, jaki znalazłem w swoim archiwum:
Zjadłem sałatkę z pokrzyw, to zdrowa ROŚLINA
I do tego salami, bo dobra OŚLINA.
Widzę, że po dwóch wersach już wam cieknie ŚLINA.
A dodam, że na obiad będę miał dziś LINA.
(Złowiłem w Goleniowie, gdzie przepływa INA.)
Upiekę go w jarzynach oraz grzybach i NA
Stół podam prosto z pieca, by uniknąć drwin. A!
Jesteś też twórcą serii poetyckiej „wlazłkotek”…
Wszyscy znamy wiersz Tuwima „Jak Bolesław Leśmian napisałby wierszyk «Wlazł kotek na płotek»”, więc zacząłem się zastanawiać, co o kotku mogliby napisać inni poeci. A może sam Tuwim? Napisałem trzy takie wierszyki i dałem spokój. Ale się spodobało i na portalu, gdzie pisałem poproszono mnie o kontynuowanie serii.
Lubisz też poezję polityczną. Co o kotku mógłby napisać na przykład Donald Tusk?
To trudne zadanie. Nie znam żadnych wierszy Tuska, które mógłbym naśladować. Ale załóżmy, że Tusk pisze limeryki – mógłby napisać coś takiego:
Wlazł kotek na płotek w Krakowie
I mruga, gdy bzdurę ktoś powie,
A muszę tu rzec,
Że obok był wiec...
Nie wyjdzie to kotu na zdrowie.
W Trójmieście wszyscy pamiętają cię przede wszystkim jako dziennikarza. Mało kto wie, że piszesz wiersze. A twoje wiersze polityczne to – jak cała twoja twórczość – gotowy kabaret! Szopka!
Polityka wyzwala w nas wielkie namiętności. Najlepsi przyjaciele zrywają kontakty, bo jeden sympatyzuje z PiS, a drugi z PO. Ja wolę te wielkie namiętności zamienić w śmiech. Moja taktyka, jeśli można tak mówić, to hasło, które powtarzał mi ojciec: „Jeśli ci się coś nie podoba, to staraj się to zmienić. Jeśli nie możesz zmienić, to się przystosuj.” To, że byłem dziennikarzem nie przeszkadza mi patrzeć na politykę z dystansem. Nigdy, jako dziennikarz w politykę się nie angażowałem. Wolałem pisać o tym, co dzieje się w samorządach, czyli o czymś, na co mamy jakiś wpływ. Jednak wiersze polityczne zazwyczaj mają jedną wadę: bardzo prędko tracą aktualność. PiS przegrało ostatnie wybory. I raptem wszystkie wiersze polityczne, jakie napisałem przez ostatnich osiem lat wyszły z użycia.
W twojej poezji jest serdeczny dystans do świata. Jak choćby w wierszu „Dobór naturalny”.
To jest króciutka fraszka. Być może nieco ją przekręcę, bo tekst mi gdzieś się zgubił i odtworzę ją z pamięci.
Stanisław i Ela, to znane
Małżeństwo wspaniale dobrane:
Co noc w jedwabnej pościeli
Stach się dobiera do Eli;
Co dzień dobiera się Ela
Do Stanisława portfela.
To po prostu obserwacja. Takich małżeństw mamy wokół siebie sporo. Być może i ja, gdybym miał grubszy portfel, miałbym taką Elę. Wcale bym się o to nie gniewał.
Dystans jest i w tobie? Jak żyjesz?
Jestem typowym „strasznym mieszczaninem”. No, może nie typowym, bo nie oglądam telewizji i nie chodzę do kina. Ale moje życie to rutyna. Śniadanie, zakupy, obiad, drzemka, komputer, kolacja, napisanie wierszyka i lulu. I tak prawie codziennie. A jeśli coś mnie wytrąci z tego rytmu czuję się niepewnie. Czy to jest minimalizm? Chyba tak.
Pisałeś wierszyki dla swoich dzieci?
Pisałem dużo wierszy dla syna i trochę mniej dla wnuka. Teraz czekam na prawnuka, ale mój wnuk to (pod tym względem) leń. Syn lubił zasypiać, jak mu czytałem wiersze. Na wnuka to tak nie działało, więc przestałem pisać dla niego.
Absolwent fizyki kwantowej dziś pisze „Bajkę o królu, który lubił wątrobiankę” albo o „ciocinych krasnoludkach”. Myślę, że jesteś szczęśliwym człowiekiem!
Studiowałem fizykę techniczną na specjalizacji optyka kwantowa, ale jej nie skończyłem. Zostałem relegowany z czwartego roku (a właściwie z trzeciego, bo na czwarty miałem wpis warunkowy). Po usunięciu z Politechniki Wrocławskiej skończyłem Studium Wychowawczyń Przedszkoli. Musiałem sobie znaleźć jakąś szkołę, żeby nie trafić do wojska. I pracowałem jako przedszkolanka (przedszkolanek?). Kiedy umarł mój ojciec – wróciłem do Sopotu. A na Wybrzeżu nikt nie chciał zatrudnić mężczyzny w przedszkolu. Zacząłem więc pracować w korekcie Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego. Jednocześnie pisałem do gazet „bezdebitowych”. Po zmianie ustroju zacząłem też pisać do tych oficjalnych. Nawet jednak, gdybym skończył fizykę... Czemu nie miałbym pisać o królu, który lubił wątrobiankę?
Ponoć jesteś z „tych” Wodzińskich? To jakaś nobilitacja czy kłopot?
Ani jedno, ani drugie. Każdy z nas ma jakichś przodków. Ja mam „tych”, Ty masz „tamtych”. Może to być, co najwyżej, zobowiązanie. Miałem paru porządnych ludzi w rodzinie, więc nie powinienem ich skompromitować.
W kwietniu skończyłeś 70 lat. Co dalej?
Oprócz tego, że w najbliższych 30-40 latach umrę, nie mam żadnych specjalnych planów.
Napisz komentarz
Komentarze