- To, co mi zrobiono w szpitalu nadaje się do prokuratury - powiedziała natychmiast po powrocie do domu 94-letnia pani Henryka, pokazując poranioną rękę i nogę. - I proszę was, by nigdy już mnie w takie miejsce nie wieziono. Wolę śmierć w domu.
Pani Henryka do gdyńskiego szpitala trafiła w sobotę wieczorem z powodu osłabienia, odwodnienia i gorączki. Do tego doszły mdłości i ból w klatce piersiowej - objawy niepokojące u osoby, która wcześniej przeszła dwa zawały serca. Kiedy zabierano ją do karetki, była nieprzytomna.
- W niedzielę rano odbyliśmy rozmowę telefoniczną z lekarzem z SOR-u, który stwierdził, że babcia czuje się dobrze i czeka na przeniesienie na oddział internistyczny - mówi pani Sylwia, wnuczka pacjentki. - W poniedziałek przed południem dowiedzieliśmy się, że babcia zostanie wypisana i odwieziona do domu, ponieważ ma dobre wyniki, nie ma biegunki, a usg jamy brzusznej niczego niepokojącego nie wykazało.
Karetka przywiozła panią Henrykę do domu, gdzie mieszka z córką, w poniedziałek, około godziny 23. Starsza pani była bardzo osłabiona.
To, co mi zrobiono w szpitalu nadaje się do prokuratury. I proszę was, by nigdy już mnie w takie miejsce nie wieziono. Wolę śmierć w domu.
pani Henryka / (nazwisko do wiadomości redakcji)
Największy niepokój rodziny wzbudził jednak widok świeżych ran na ciele chorej.
- Babcia nie ma demencji, wykazuje się bardzo dobrą pamięcią - podkreśla pani Sylwia. - Ze szpitala wróciła jednak w ogromnym stresie, cały czas jest w szoku, zasypia, jej stan wyraźnie się pogorszył i próbujemy to wszystko jakoś poukładać. Opowiada nam, że na SOR-ze zajmowali się nią młodzi ludzie, mówi o nich "studenci trzeciego roku". Jeden z nich, czarnowłosy mężczyzna, miał być wyjątkowo agresywny. Z dokumentacji wynika, że babcia miała wykonane jedynie badanie usg, ale z jej ust słyszymy, że właśnie podczas jakiegoś badania krzyczała głośno z bólu. Z kolei jedna z ran, pod łokciem, może wskazywać, że babcia musiała skądś spaść. Tak czy inaczej wróciła do domu ze świeżymi, krwawiącymi ranami, które nie wiadomo w jaki sposób powstały i których w szpitalu nikt nie zaopatrzył.
Zawiadomiono policję. Funkcjonariusze, widząc rany i kondycję gdynianki, zadzwonili po pogotowie. Otrzymali jednak informację, że karetka nie przyjedzie, bo nie ma stanu zagrożenia życia.
We wtorek panią Henrykę odwiedził lekarz rodzinny, który dokonał obdukcji. W zaświadczeniu czytamy "(..) Na skórze grzbietowej powierzchni prawego podudzia dwa otarcia z ubytkiem naskórka, krwawiące, wielkości ok. trzech centymetrów, na skórze okolicy prawego łokcia pojedyncze otarcie z ubytkiem naskórka wielkości około jednego centymetra"(...)".
- Nie doszła do nas żadna oficjalna skarga - mówi Małgorzata Pisarewicz, rzeczniczka Spółki Szpitale Pomorskie. - Jednak, po zapoznaniu się z doniesieniami medialnymi, wyjaśniamy tę sprawę.
Rodzina zamierza zgłosić doniesienie o możliwym popełnieniu przestępstwa do prokuratury.
Napisz komentarz
Komentarze