Czy Święto Niepodległości obchodzone 11 listopada uznałby pan za najważniejsze w historii Polski?
Może nie za najważniejsze, ale na pewno za jedno z najważniejszych. To święto symboliczne, które doprowadziło do odrodzenia się państwa polskiego. Ale to również dzień, w którym świętujemy zwycięstwo, a nie kolejną porażkę, jak to mamy w naszym zwyczaju. Częściej bowiem obchodzimy daty wydarzeń, które zakończyły się klęską, a nie sukcesem.
To święto jest dowodem na to, że Polacy zdołali się wówczas zjednoczyć i wykorzystać szansę. Czy może to teza na wyrost?
Wykorzystać szansę – tak. Polacy wcześniej jedynie marzyli o odzyskaniu niepodległości. Już Adam Mickiewicz modlił się o wojnę ludów z nadzieją, że z takiej wojny coś powstanie. I rzeczywiście w 1918 roku pojawiła się wielka szansa. Ale przed 1914 rokiem nikt nie przypuszczał, że nie dość, iż wszyscy trzej nasi zaborcy będą ze sobą walczyć, to jeszcze wszyscy trzej poniosą sromotną klęskę. Niemcy przegrały i Rosja też, Austro-Węgry się rozpadły. I powstała w Europie Środkowej taka polityczna próżnia, którą polskie środowiska przywódcze potrafiły wykorzystać oraz stworzyć w tym miejscu państwo polskie.
A co z tym zjednoczeniem Polaków?
To teza na wyrost. Różne były głosy i opinie stronnictw, które w odmienny sposób widziały przyszłą Polskę. Były w przypadku niektórych środowisk duże obawy co do przyszłości kraju. Chłopi spod Częstochowy, np., bali się, że jak nastanie wolna Polska, to panowie szlachta polska każą im na nowo odrabiać pańszczyznę. Pojawiły się konflikty między poszczególnymi politycznymi ugrupowaniami. Józef Piłsudski nie był ulubieńcem Narodowej Demokracji, chociaż w pewnych kwestiach działali wspólnie. To było widoczne podczas Konferencji Pokojowej w Paryżu, kiedy wytyczano granice na zachodzie i północy Polski. Było też widoczne w czasie wojny polsko-bolszewickiej.
Mimo tych różnych animozji, to był cel zasadniczy i co do niego zarówno Piłsudski, jak i Dmowski, Daszyński, Paderewski czy Witos byli zgodni.
Taka zgoda narodowa długo nie trwała.
Bo zaraz zaczęły się polityczne kłótnie, które zakończyły się tragicznie, zabójstwem prezydenta Gabriela Narutowicza. Ta śmierć, co prawda, przystopowała tę polsko-polską wojenkę, ale tylko na chwilę. Bo już po pewnym czasie zaczęło się to, co zwykle się dzieje – konflikty, kłótnie, wzajemne oskarżenia, licytacja – kto jest lepszym Polakiem, a kto nim nie jest. Trzeba pamiętać, że Polska w 1918 roku odrodziła się jako państwo wielonarodowe. Jedną trzecią mieszkańców naszego kraju stanowiły wówczas mniejszości narodowe, które też nie zawsze były zadowolone z faktu, że się znalazły w granicach Rzeczpospolitej.
Czym dla pana, historyka, jest to święto?
Symbolicznym Dniem Niepodległości. Bo na tę datę złożyło się kilka listopadowych wydarzeń. I początkowo 11 listopada świętowano zakończenie I wojny światowej. Ale obóz sanacyjny doszedł do wniosku, iż wypadałoby wybrać jakiś dzień na świętowanie odzyskania niepodległości. Padło na tę datę i do 1937 roku było to święto narodowe. Lewica postulowała, żeby Dzień Niepodległości obchodzić 7 listopada, wtedy kiedy powstał rząd Ignacego Daszyńskiego w Lublinie. Prawica z kolei mówiła o 7 października 1918 roku, kiedy powstała deklaracja Rady Regencyjnej o niepodległości Królestwa Polskiego. Ostatecznie zdecydowano, że to 11 listopada wejdzie jako święto do polskiej tradycji i stanie się symbolem polskich dążeń niepodległościowych. Zwłaszcza podczas II wojny światowej i tuż po niej to święto oraz ta data były ważne dla Polaków.
W czasach PRL nie był to jednak dzień szczególnie fetowany.
Nawet było zakazane przez władze PRL obchodzenie tego święta. Ale już od czasów gierkowskich obchody 11 listopada były w pewnym stopniu dozwolone. Władza komunistyczna przymykała oko na niezbyt huczne z tej okazji wydarzenia. Mogły się, np., odbywać konferencje z okazji rocznicy niepodległości. Ale w PRL przez lata forsowano jako datę niepodległości 7 listopada. Zwłaszcza że 7 listopada kojarzył się z rewolucją październikową, co w czasach komuny nie było bez znaczenia.
Dzisiaj to święto powinno już w Polsce łączyć, a jednak nadal dzieli. Co się stało, że my ponad 100 lat po odzyskaniu niepodległości nadal nie potrafimy go wspólnie świętować?
W historii wielu krajów okresy zgody i współpracy różnych ugrupowań politycznych zdarzają się rzadziej niż okresy konfliktów między tymi ugrupowaniami. Czasami przybierają one nawet bardzo skrajne formy. W obecnych czasach te wewnętrzne konflikty, jak obserwujemy, przybierają na sile i przebiegają w bardzo ostry sposób. Polska nie jest wyjątkiem na mapie.
Wystarczy wspomnieć o obecnej kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych i o tym, jak tam się podziały układają. Zresztą, okresy zgody są często wymuszane przez warunki zewnętrzne. I wtedy te ugrupowania idą na kompromis. W historii bywa różnie i trudno z góry wyrokować. Trzeba się, niestety, nauczyć z tym żyć.
Napisz komentarz
Komentarze