Mówiło się, że to kobiety wygrały ostatnie wybory dla koalicji obecnie rządzącej. A jednak obietnica zmian w prawie aborcyjnym – główny motyw, który posłał wiele kobiet do lokali wyborczych – stanęła w miejscu. Rodzi to pytanie na ile kobieca agenda jest motorem polityki i na ile może ją faktycznie kształtować? Te pytania postawiłem moim rozmówczyniom, uczestniczkom 16. Kongresu Kobiet. Pierwszego po ośmiu latach władzy PiS i pierwszego, który gości w Trójmieście.
Pilne sprawy do załatwienia
Danuta Wawrowska, adwokatka, obecnie członkini Rady programowej i pełnomocniczka Kongresu na Pomorze, w prace Kongresu Kobiet zaangażowała się od samego początku, a więc od 15 lat. Wspomina, że impulsem do działania był wtedy bunt kobiet, które chwilę wcześniej swoimi głosami pomogły dojść do władzy kolejnej opcji politycznej. Tymczasem ich problemy, jak zwykle, okazały się dla polityków mało ważne. A wszystkie kluczowe stanowiska znów obsadzili mężczyźni.
Pierwszy Kongres Kobiet miał być jednorazowym wydarzeniem. Taki był zamysł „matek założycielek” – Magdaleny Środy i Henryki Bochniarz. Okazało się jednak, że kobiet myślących podobnie jak one, było tak dużo, że zdecydowały się na sformalizowanie ruchu i założenie stowarzyszenia. W tej chwili rozrosło się ono do sieci kilkudziesięciu pełnomocniczek w całej Polsce. A obok corocznego kongresu ogólnopolskiego (ten będzie 16.), odbywają się także kongresy regionalne.
Hasło tegorocznego Kongresu to „Świat według kobiet”. Ta przyszłość to m.in. budowa nowoczesnego społeczeństwa, zrównoważonego rozwoju i silnych samorządów, z uwrażliwieniem na ekologię i na płeć.
– Będziemy też omawiały sprawy bezpieczeństwa w obliczu coraz większych zagrożeń. Zarówno zewnętrznych, czyli wojny, jak i wewnętrznych, czyli populizmów, konserwatyzmu i blacklashu. Będziemy też, razem z Ukrainkami, rozmawiały o przyszłości Ukrainy, o tych relacjach polsko-ukraińskich, które wywarły ogromny wpływ na nasze społeczeństwo. To też problematyka dotycząca głównie kobiet, bo to polskie kobiety organizowały pomoc i one dalej tej pomocy udzielają – zauważa Danuta Wawrowska.
Wprawdzie Kongres organizowany jest przez kobiety dla kobiet, ale w programie są również panele z mężczyznami. W niedzielę odbędzie się Centrum Męskości, poświęcone roli mężczyzn w dzisiejszej rzeczywistości.
Najważniejszych polityków w kraju wprawdzie na Kongresie nie będzie, ale – zdaniem Danuty Wawrowskiej – są usprawiedliwieni, bo w obecnej sytuacji ich miejsce jest na Dolnym Śląsku, przez który przeszła powódź. Niemniej Donald Tusk w poprzednich latach bywał gościem Kongresu, a dwa lata temu odebrał nawet specjalną nagrodę.
– Kongres za każdym razem zapraszając polityka-mężczyznę wręczał mu postulaty. I zawsze, ilekroć Donald Tusk był na kongresie i obiecywał rozwiązanie ważnej sprawy dla kobiet, wywiązywał się z danego słowa – przekonuje prawniczka. – Obiecał, że wprowadzi parytety, tak się stało. Obiecał, że wprowadzi „suwaki” na listach [zasadę, że kandydaci w wyborach lokowani są naprzemiennie: kobieta-mężczyzna – red.] – też dotrzymał słowa. W ostatnich wyborach większość list KO otwierały kobiety. Bodajże na siódmym Kongresie Kobiet Tusk obiecał, że przestępstwo zgwałcenia przestanie być przestępstwem wnioskowym, a więc takim, że to osoba skrzywdzona musi złożyć wniosek, żeby organy wymiaru sprawiedliwości i ścigania podjęły jakiekolwiek czynności. Od 2014 roku jest to już przestępstwo ścigane z urzędu.
Faktem jest natomiast, że obecny rząd nie dotrzymał wyborczej obietnicy złożonej przez Donalda Tuska – zmiany prawa w kierunku większej dostępności aborcji. Wiadomo, że to za sprawą obstrukcji PSL. Czy zatem Kongres nie powinien zaprosić prezesa, a zarazem wicepremiera Władysława Kosiniak-Kamysza, żeby „wyjaśnić” z nim tę kwestię?
– Myślę, że to strata czasu dla każdej ze stron – uważa Danuta Wawrowska. – Pan Kosiniak-Kamysz wie, jakie jest nasze stanowisko i my wiemy, jakie jest jego. Liczymy na to, że kobiety z jego partii być może to zmienią.
Niektóre panele Kongresu (nazywane tu „centrami”) oznaczone są szyldem „pilne sprawy do załatwienia”. Co jeszcze – poza zmianami przepisów dotyczących aborcji – do nich należy?
Równość małżeńska, czyli prawa do zawierania jednopłciowych związków małżeńskich. Nie ma praworządności bez równości. Ogromnie ważnym dla nas, kobiet, tematem są prawa zwierząt, bowiem uważamy, że o wartości człowieka świadczy jego stosunek do zwierząt. Również ogromnie dla nas ważną rzeczą są sprawy związane z osobami niepełnosprawnymi. Do tej pory obowiązują jakieś absurdalne przepisy, w myśl których matkom odbiera się zasiłek tylko z tego powodu, że pójdą na kilka godzin do pracy. Brak właściwych uregulowań w tej kwestii uderza w kobiety, bo – nie ma się co oszukiwać – to one zwykle są opiekunkami. Naprawdę tych ważnych tematów będzie bardzo dużo. Myślę, że gdyby kongres trwał tydzień, to byśmy ich nie wyczerpały.
Danuta Wawrowska | adwokatka, członkini Rady programowej i pełnomocniczka Kongresu Kobiet na Pomorze
Empatia nie wystarczy, musimy poszukiwać wiedzy
Monika Chabior, zastępczyni prezydenta Gdańska ds. rozwoju społecznego i równego traktowania, na pytanie o jej oczekiwania przed Kongresem Kobiet, odpowiada, że przede wszystkim cieszy ją, że w tym roku odbywa się on w Trójmieście. Co zresztą nie dzieje się bez powodu, bo właśnie tu: w Gdańsku, Gdyni i Sopocie, można dostrzec zmianę społeczną, która jest ważna z punktu widzenia równości kobiet i mężczyzn. Dotyczy to m.in. kwestii obecności kobiet w polityce (trzy prezydentki, wiceprezydentki, przewodniczące rad).
– Cieszę się, że debata może odbyć się właśnie w Trójmieście, bo dzięki temu możemy zastanowić się, jakie efekty przynosi codzienna praca na rzecz równości. Co nam się udaje, ale czego tu również brakuje, tak jak chociażby ludzi, którzy mogliby się tym etatowo, ekspercko zajmować – wyjaśnia.
Gdańsk, oprócz udziału swoich przedstawicielek i przedstawicieli w panelach, proponuje też na Kongresie „swoje” tematy. Należy do nich choćby edukacja obywatelska, która jest tu silna, i którą samorząd chce promować. Inne ważne zagadnienia to równość w kontekście współpracy samorządu i przedsiębiorców oraz zaangażowanie organizacji pozarządowych, a także zdrowie psychiczne.
Kongres jest okazją nie tylko do tego, żeby wypowiadać swoje kwestie, ale też wsłuchać się w głosy innych. Szczególnie, że przyjeżdżają tu osoby z bardzo różnych miejsc, różnych środowisk.
– W ubiegłym roku byłam na Kongresie w Poznaniu i to było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Dzięki niemu mogłam porównać nasz trójmiejski sposób myślenia z potrzebami ludzi z innych miejsc w Polsce.
Co należałoby zrobić, żeby ten gdański model równości udało się jakoś eksportować?
Podstawowa porada, jaką Monika Chabior ma dla działaczek z innych regionów, to żeby zawsze pamiętać, że jest bardzo dużo osób, które potrzebują pracy na rzecz równości, ale milczą i wyczekują. A jednocześnie są bardzo wdzięczne za to, że się taką pracę robi, że się jest ich głosem.
– Nigdy nie można o tych ludziach zapominać, bo bardzo łatwo jest ulec lękom i różnym nieprzyjemnym uczuciom, które się ma, kiedy jest się ofiarą hejtu czy manipulacji.
Punkt drugi, zdaniem gdańskiej wiceprezydentki, wiąże z pewnym rodzajem odwagi i przełamywania kolejnych barier, żeby mówić i nie bać się słów, które wiążą się z równością, takich jak: płeć, gender, LGBT, lesbijka, gej, czy osoba transpłciowa.
Trzeba mówić dla tych, którzy są dyskryminowani. Musimy się także osłuchiwać z tymi słowami i uczyć się ich znaczeń. Bardzo ważne jest uczenie się na temat równości i różnorodności, bo sama empatia nie wystarczy. Jest ona bardzo ważna, ale ona uruchamia w nas tylko te emocje i doświadczenia, które my sami mamy. Żeby zrozumieć osobę, która jest w zupełnie innej sytuacji niż my, musimy poszukiwać wiedzy. Dlatego trzeba w nas – ludziach pracujących na rzecz rozwoju społecznego w samorządach – budować eksperckość. Po to, by znajdować wspólny język, ale i rozwiązania.
Monika Chabior | zastępczyni prezydenta Gdańska ds. rozwoju społecznego i równego traktowania
Związek Miast Polskich uruchomił kilka lat temu Zespół Praw Człowieka. To był pierwszy moment, kiedy problematyka różnego rodzaju wsparcia równościowego dla osób, które go potrzebują, wyszła poza krąg przedstawicieli tych największych, najbardziej uprzywilejowanych samorządów.
– Żeby zilustrować, jakie to ważne zawsze podaję przykład in vitro. Kiedy poprzedni rząd zaprzestał finansowania tej procedury, podjęły się tego duże samorządy, ale jedynie na swoim terenie, bo tylko na to zezwala ustawa samorządowa. Okazało się więc, że prawo do bezpłatnej procedury medycznej, która może umożliwić posiadanie dziecka, mają tylko osoby z dużych miast. Czyli to przestało być prawem, a zaczęło być przywilejem. I dlatego należy mówić o prawach wszędzie, nie ograniczać się do tych miast, które się wybijają względem gospodarczym, medialnym, rozwojowym. Trzeba trafiać wszędzie tam, gdzie jest ta potrzeba – kończy Monika Chabior.
Żeby zwyciężyło współczucie i troska
Marta Abramowicz, reporterka, badaczka społeczna, psycholożka, działaczka na rzecz praw człowieka, będzie na Kongresie uczestniczką w panelu o czarownicach.
– Przewrotność tego panelu polega na tym, że mówi on nie tylko o Annie Kruger, osądzonej niegdyś w Gdańsku za czary i skazanej na śmierć przez członków rady miejskiej, ale o tych wszystkich tematach tabu, które boimy się poruszyć – zaznacza. – W książce „Dzieci księży” pisałam, że prześladowania kobiet za czary, bo to kobiety głównie były ofiarami, dotyczyły najczęściej położnych. Jeśli okazywało się, że dziecko jest na przykład chore, czy z jakąś wadą – skazywano położną. Te „polowania na czarownice” są w pewnym sensie symbolem zrzucania na kobiety winy za różne nieszczęścia świata. Najwyższy czas, żeby mężczyźni przestali traktować nas, czyli osoby biorące udział w Kongresie Kobiet, jak czarownice, tylko zobaczyli, że partnerstwo też jest na ich korzyść.
Podczas kongresu Marta Abramowicz będzie też opowiadać o swojej innej książce „Irlandia wstaje w kolan”. Opisuje w niej w jaki sposób Irlandczycy i Irlandki, katolicy i katoliczki, wywalczyli w referendach, czyli w powszechnych głosowaniach, zarówno prawo do aborcji, jak i prawo do małżeństw dla osób LGBT, do równości małżeńskiej.
– I w 2012 roku Irlandczycy i Irlandki wyszli na ulicę. Tak jak my wychodziliśmy w czarnych protestach. Teraz czekamy na zmiany w Polsce. Rozumiem, że teraz jest klęska powodzi i nie jest to dobry czas na dyskutowanie tych kwestii, ale w momencie, kiedy rząd poradzi sobie z powodzią, a robi to dość sprawnie, to mam nadzieję, że równie sprawnie zajmie się innymi sprawami, które leżą odłogiem od najmniej pół roku. Mam na myśli obietnice Donalda Tuska, że będą te związki partnerskie, oraz że prawo do aborcji zostanie zliberalizowane.
Marta Abramowicz przyznaje, że kwestie feministyczne nie są związane wyłącznie z rozrodczością, zaznacza jednak, że rozrodczość – co powinni przyznać również mężczyźni – jest niezwykle ważna. Znów odwołuje się do przykładu Irlandii, gdzie w sytuacji kiedy zakazana była antykoncepcja, aborcja i rozwody, kobiety praktycznie co roku rodziły dziecko. A mężczyźni musieli zarabiać na te, ośmio-, dziesięcio- czy 12-osobowe rodziny. Był to kierat nie do zniesienia dla obojga małżonków.
Kwestia prawa do aborcji to kwestia śmierci kobiet w szpitalach – przekonuje działaczka. – Tych kobiet, którym tego prawa odmówiono. Mamy tak restrykcyjne prawo aborcyjne, że lekarze boją się pomóc kobiecie nawet w sytuacji, gdy zagrożone jest jej życie. Identycznie było w Irlandii. W 2012 roku w miejscowości Galway, zmarła na sepsę Savita. Była w 17. miesiącu ciąży, i choć lekarze sami powiedzieli, że dziecko urodzi się martwe, odmówili aborcji dopóki biło serce – argumentując, że to katolicki kraj. Kazali czekać, no i Savita umarła.
Marta Abramowicz | reporterka, badaczka społeczna, psycholożka, działaczka na rzecz praw człowieka
Zdaniem Marty Abramowicz w Irlandii kampania aborcyjna tak naprawdę opierała się o wartości chrześcijańskie. Mówiono, że można być przeciw aborcji, można jej nie popierać, ale nie można nikogo skazywać na takie piekło. Tylko od społeczeństwa zależy czy wesprze swoją córkę, swoją siostrę, swoją sąsiadkę w tej trudnej sytuacji, w jakiej się ona znajduje.
– I rzeczywiście to katolickie społeczeństwo, dwóch trzecich – w tym osoby starsze, mieszkańcy małych miejscowości – zagłosowało za tym prawem. To dlatego, że zwyciężyło współczucie i troska, które były głównymi hasłami kampanii w Irlandii. Uważam, że w Polsce największym problemem, po tych ośmiu latach rządów PiS, które zaostrzyły wszystkie podziały, jest to, że mamy tak mało empatii, tak mało zrozumienia dla bliźnich. Oczywiście jak są katastrofy czy różnego rodzaju klęski, tak jak powódź, to widzimy, że my mamy. Chodzi jednak o to, byśmy zachowali to także na sytuacje życia codziennego – podsumowuje Marta Abramowicz.
Trzeba się skupiać na tym, co można osiągnąć
Marta Magott, aktywistka i działaczka społeczna, psycholożka, seksuolożka, a od kwietnia także radna miasta Gdańska, w Kongresie Kobiet uczestniczyła już wielokrotnie i teraz cieszy się, że w tym roku odbędzie się on na terenie Trójmiasta, że włączają się do niego wszystkie trzy miasta, i że wszystkie trzy kobiety zarządzające tymi miastami popierają kongres.
– Współpraca już jest kluczowym elementem, który „zadziewa się” na tym kongresie – przekonuje. – Będą, tysiące kobiet (i nie tylko kobiet) z różnych miast, które w swoich lokalnych społecznościach robią ogrom pracy. Więc czeka nas wymiana doświadczeń, jak budować społeczeństwo obywatelskie, żeby nam było wszystkim lepiej.
Pytana o kluczowe tematy, z jej punktu widzenia, wskazuje na sytuację prawną osób LGBTQ+ oraz tęczowych rodzin, a także edukację włączającą samorządność: to, jak być dobrymi samorządami – włączającymi, otwartymi, akceptującymi, wspierającymi.
Marta Magott przyznaje, że w Gdańsku pod tym względem jest jest bardzo dobrze. Kwestie równościowe spotykają się ze zrozumieniem nie tylko radnych, ale przede wszystkim z aprobatą mieszkańców i mieszkanek Gdańska.
– Do tej pory przez 12 lat zajmowałam się tymi tematami, jako aktywistka. Radna to na pewno jest inna funkcja, która wiąże się z większą odpowiedzialnością, ale daje też absolutnie większe możliwości. I faktycznie te tematy, które są dla mnie ważne, mogą inaczej, a częściej, lepiej wybrzmieć na ten moment. Czy to w naszych kuluarowych kwestiach, rozmowach, czy na komisjach, spotkaniach, czy już ostatecznie na sesjach miasta. Ale przede wszystkim w rozmowach z mieszkankami i mieszkańcami. Nawet się nie spodziewałam, że odzew będzie taki dobry.
Pytana, co by poradziła aktywistom i samorządowcom działającym w miejscowościach, gdzie klimat społeczny jest mniej sprzyjający, odpowiada po namyśle:
Kropla drąży skałę, że na wszystko przychodzi kiedyś odpowiedni czas. Praca u podstaw w naszych malutkich kręgach jest bardzo ważna. Trzeba się skupiać na tym, co można osiągnąć. Niestety, wskazane jest dużo cierpliwości. Ostatecznie kiedyś dojdzie do zmiany społecznej, ale wymaga to wiele wysiłku. A czasami właśnie zatrzymania się, popatrzenia, przeczekania i bycia dalej sobą. I trwania przy swoich wartościach. To jest chyba kluczowe, żeby pamiętać, kim się jest, gdzie się jest, jaką osobą się jest i co jest dla nas ważne. Jak będziemy spójni w tym naszym obrazie, to przebijemy się z naszym przekazem dalej. Tyle mogę poradzić.
Marta Magott | aktywistka i działaczka społeczna, psycholożka, seksuolożka, a od kwietnia także radna miasta Gdańska
Równość się na nam po prostu opłaca
Zdaniem psycholożki społecznej dr hab. Nataszy Kosakowskiej-Berezeckiej, profesorki Uniwersytetu Gdańskiego, w ciągu ostatnich lat aktywizm społeczny i polityczny w wykonaniu kobiet doprowadził do wielu sukcesów – uwzględnianie kwestii praw kobiet w agendach i planach partii politycznych i międzynarodowych organizacji typu ONZ czy Światowe Forum Ekonomiczne jest oczywistą i konieczną normą. Ignorowanie praw kobiet i kwestii związanych z ich zdrowiem i komfortem życia byłoby de facto zaniedbywaniem połowy obywateli tego świata.
– Z drugiej jednak strony w rozgrywkach politycznych chętnie sięga się po różne narzędzia wywierania wpływu. Partie polityczne doceniając, i słusznie, potencjał wyborczy kobiet, podejmują próbę przekonania swoich potencjalnych wyborczyń, że kwestie związane z ich życiem i zdrowiem, prawem do decydowania o własnym ciele, a zatem prawa człowieka do godnego życia, są dla nich ważne – zauważa Natasza Kosakowska-Berezecka. – Obietnice wyborcze, które pozostają niespełnione niosą ze sobą poważne ryzyko utraty poparcia tych, którym coś dana partia obiecywała. Nie mówimy tutaj tylko o kobietach. Poparcie dla działań równościowych jest obecnie nie tylko wśród kobiet, ale także i wielu mężczyzn. Podobnie młodsze pokolenia coraz bardziej czują, jak ważne jest równe traktowanie. Według współczesnych 20-latków, a nawet 30-latków prawo do godnego życia i autonomii należy się wszystkim, niezależnie od płci, wieku, orientacji seksualnej czy kraju pochodzenia. Niedotrzymywanie obietnic wyborczych grozi zatem utratą nie tylko głosów kobiet – brak konsekwencji zdecydowanie nie wzbudza zaufania w wyborcach.
Skąd zatem biorą się te siły polityczne, które dążą do cofnięcia zmian równościowych i silne poparcie społeczne, jakie zyskują? I czy istnieje obawa, że może dojść do cofnięcia dotychczasowych pozytywnych zmian w sferze równościowej?
Dr hab. Kosakowska-Berezecka jest przekonana, że obecne zmiany społeczne i dążenia do równości są bezpieczne, ale wymagają zmiany narracji. Dostrzegalna bardzo radykalizacja postaw, popularność populistycznych, często konserwatywnych haseł jest, według niej, naturalną reakcją na poczucie zagrożenia, że świat oparty na wartościach patriarchatu zmienia się. Ważne jest byśmy częściej mówili o tym, że równość służy wszystkim, i kobietom i mężczyznom, i jest to nasza wspólna sprawa i nie musi być osiągana czyimś kosztem. Sojusznictwo w działaniach równościowych, mówienie o korzyściach z równości dla życia rodzinnego, dla organizacji, czy też dla bezpieczeństwa narodowego czy rozwoju gospodarki to istotny, zdrowszy kierunek, który powinniśmy objąć, bo ma on szansę załagodzić obecny antagonizm i podziały.
Warto byśmy zaczęli mówić o wspólnocie celów i o wynikach wielu analiz badań naukowych mówiących o tym, że równość się na nam po prostu opłaca. Czy jesteśmy gotowi i gotowe: osoby związane z polityką, osoby związane z mediami, naukowcy i naukowczynie, itd., podjąć ten wysiłek zmiany języka na bardziej wspólnotowy, mówiący o wspólnych korzyściach płynących z równości? A więc: „my razem”, a nie kobiety kontra mężczyźni, prawicowcy kontra lewicowcy. Bo tak naprawdę mamy jeden świat i to bolesne patrzeć jak język, którym go opisujemy ciągle nas dzieli polaryzuje, radykalizuje.
dr hab. Natasza Kosakowska-Berezecka | psycholożka społeczna, profesorka Uniwersytetu Gdańskiego
Odbywający się 28 i 29 września w Ergo Arenie Kongres Kobiet jest 16. edycją tego wydarzenia. Jego organizatorami są samorządy Gdańska, Gdyni, Sopotu i województwa pomorskiego. W bogatym programie 60 różnych debat i spotkań, 30 warsztatów oraz centra tematyczne. Wśród nich, współtworzone przez Miasto Gdańsk, Centrum Edukacji. Podczas czterech paneli, uczestnicy skupiają się na zagadnieniach edukacji, demokracji i zdrowia psychicznego. Tematami są:
- „Mądre instytucje, świadomi obywatele, egalitarna demokracja. Jak to osiągnąć?”,
- „Nie pękaj! O dobrostanie psychicznym”,
- „Jak być obywatelką i nie spocząć na laurach?”,
- „Edukacja włączająca. Kogo? Jak? Dlaczego?”
Napisz komentarz
Komentarze