Była malarką, twórczynią gobelinów i tkaniny monumentalnej, jedną z pierwszych absolwentek sopockiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych.
Sopot pożegnał Krystynę Jacobson. Była w niej nieustanna gotowość do zachwytu
Do Sopotu wraz z rodziną Krystyna Jacobson przyjechała w 1945 roku. Tak wspominała tamten czas:
„Jechaliśmy w bydlęcych wagonach na stojąco, całą noc. Trafiliśmy do pensjonatu Klara przy Bieruta, (dziś Haffnera) na rogu ulicy, która prowadzi do kościoła św. Andrzeja Boboli. Dostaliśmy nieogrzewany pokój, gdzie była jedna szybka w oknie, reszta to dykta. Niebawem dowiedziałam się, że otworzyli w Sopocie Wyższą Szkołę Sztuk Pięknych i przyjmują warunkowo. Nie miałam jeszcze matury, ale się zgłosiłam. Egzaminy zakończyły się, jednak były jeszcze wolne miejsca. Rektor dał mi arkusz i węgiel, poprosił, żebym coś narysowała. Nie zdawałam sobie sprawy, że to był mój egzamin wstępny! Po dwóch tygodniach dowiedziałam się, że zostałam przyjęta”.
Magiczna dolina
– Sopot był dla niej ważny, spędziła tu prawie 80 lat swojego życia – mówi córka artystki Agnieszka Jacobson-Cielecka. – Szczególnym miejscem był dla niej nasz dom przy 23 Marca.
– Jej magiczna dolina – dodaje syn malarki Marcin Jacobson.
Miejsce wśród ogrodów, do którego wiedzie kasztanowo-lipowa aleja.
– Mama była szczęśliwa, że mogła żyć blisko lasu, morza, kwiatów, z przyrodą łączyła ją szczególna więź – opowiada Agnieszka Jacobson-Cielecka. – Mówiła, że lubi malować „przed Naturą”. Sztuką okazywała Naturze szacunek.
Malowała pejzaże, ale też sopockie krajobrazy miejskie. Nie są to jednak typowe widoki sopockie.
– Na moim ulubionym obrazie autorstwa Mamy jest osiedle wagonów kolejowych przerobionych na domki wczasowe w Kamiennym Potoku – mówi Marcin Jacobson.
Chleb z niczym
Miała swoje ulubione sopockie ulice, szczególnym sentymentem darzyła Obrońców Westerplatte, to było wzruszające wspomnienie czasu studiów, podczas których urodziła troje dzieci. Często wracała pamięcią do tamtych lat. Tak wspominała sopocki Dom Akademicki, który znajdował się vis-à-vis dzisiejszego Muzeum Sopotu:
„Nie było światła, ogrzewania ani wody. Dzbankami ją sobie przynosiliśmy. Rano tłukłam lód w miednicy, tak było zimno. Był tam duży pokój, gdzie mieszkali chłopcy – koledzy. A my, trzy dziewczyny, zajmowałyśmy dwa małe pokoiki. Chłopcy się postarali o tzw. kozę – żelazny piecyk, kolumienkę. Przynosili z piwnicy węgiel i tym paliliśmy. Mieliśmy wikt zapłacony przez szkołę. Rano dwa kawałki chleba (z niczym) i gorzka kawa zbożowa, to samo na kolację. Na obiad dwa talerze zupy – krupnik albo grochówka, albo kapuśniak. Trzeba powiedzieć – byliśmy dosyć głodni – ja byłam, a chłopcy?! To późniejsza czołówka personelu szkoły: Jackiewicz, Pietkiewicz, Trendel, Borowski, Łakomiak, Oszczakiewicz, Usarewicz. Przyszli profesorowie! Byłam najmłodsza! Ponieważ czuliśmy potężny głód, braliśmy z kuchni garnek, z piwnicy kartofle i gotowaliśmy je na tym piecyku. Robiłam do nich przedziwne sosy z tego, co kto miał – ze słoniny, kostki maggi. Ale w życiu nie jadłam takiej dobrej kolacji!”.
Powody do zachwytu
Rodzice nigdy nie mieli samochodu, w domu był kult chodzenia. Podczas tych wędrówek przyjemność sprawiało Mamie obserwowanie, zwracała uwagę na kwitnące kwiaty, na urodę sopockiego świata. Była w niej nieustanna gotowość do zachwycania się, ale i do wyszukiwania powodów do zachwytu.
Agnieszka Jacobson-Cielecka / córka artystki
Kochała kwiaty. Znosiła do domu bukiety z łąk i ogrodu, robiła z nich zachwycające kompozycje. Promieniała radością.
– Miała bardzo bogate, choć niełatwe życie – dodaje córka. – Wychowała czwórkę dzieci, nie rezygnując jednak ze sztuki. Były w niej siła, mobilizacja i dyscyplina, przede wszystkim jednak niezwykła radość życia i ogromna ciekawość ludzi. Do końca miała potrzebę dokarmiania swojej wyobraźni, ale też – odwiedzając galerie – chciała być na bieżąco z tym, co dzieje się w sztuce. Kochała wyprawy na plenery malarskie. Od czasu do czasu ze swoimi przyjaciółkami organizowała artystyczne wypady w teren. Wsiadały do autobusu PKS i ruszały malować na Kaszuby. Tutaj to jej „malowanie przed Naturą” mogło zaistnieć w pełni.
W przydomowym ogrodzie, przy zabytkowym drewnianym domu, w odkupionej od chłopa szopie dla kóz zorganizowała sobie przed laty pracownię. Tam, na stole 170 x 100 cm, powstawały jej monumentalne, długie na 30 metrów, druki na tkaninie, które robiła dla bazyliki Mariackiej w Gdańsku.
– Co roku na wiosnę prosiła mnie, bym przygotował jej to miejsce do pracy – opowiada Marcin Jacobson. – Mimo zaawansowanego wieku i trudności w poruszaniu się, malowała jeszcze dwa lata temu. W ostatnim czasie nie miała już sił, mimo to nie ustępowała w entuzjazmie do tworzenia. Jeszcze niedawno prosiła, by na wrzesień zrobić porządek w pracowni. Podziwiałem w niej tę nieustającą wolę życia. Zawsze była w niej niezwykle pozytywna energia. I ogromna tolerancja, zwłaszcza wobec nie zawsze grzecznych synów…
Krystyna Jacobson zmarła 7 lipca 2024 roku w Sopocie. Miała 97 lat.
Napisz komentarz
Komentarze