W upalne dni najważniejsze jest odpowiednie nawodnienie organizmu. Zatem każdy z nas powinien pić duże ilości wody bądź lekkich soków owocowych. Bardzo dobrze jest też spożywać same owoce i warzywa, choćby w postaci sałatek. Chodzi przede wszystkim o suplementację składników mineralnych, mikroelementów, ale i uzupełnienie płynów – wszak świeże truskawki zawierają sporą ilość wody.
Temat jest szeroki jak rzeka, więc dziś skoncentrujmy się na napojach na upalne dni.
Buraczek do kawki
Maj to pora sianokosów, a więc ciężkiej pracy fizycznej. Mężczyźni wychodzący do pracy przy sianokosach popijali poranny posiłek świeżo zaparzoną kawą zbożową, która następnie pozostawała w blaszanym garnku na skraju pieca, by w razie potrzeby gasić pragnienie. Choć maj to jeszcze często chłodne poranki, to jednak słońce szybko się wspina na nieboskłon i grzeje osoby pracujące na roli, więc przed laty, w godzinach porannych około 9., a więc w czasie pierwszego śniadania poza domem, często podawano chłodną kawę zbożową lub kawę słodową zwaną maltzkaffe lub (choć rzadziej – Muckefuck, co miało pochodzić od gotowej mieszanki MoccaFix).
Kawę prażono z ziaren jęczmienia (rzadziej pszenicy) w domowych młynkach wkładanych w otwór na fajerki. Dodawano do niej rozdrobnioną suszoną cykorię i tam, gdzie był dostępny siekanego na wiórki buraka cukrowego. W okolicy browarów, nawet tych lokalnych przy karczmie lub wiejskiej restauracji, dodatkiem do kawy bywał też słód nadający jej ciekawego, słodkawego aromatu, a jednocześnie wykwintności.
Do kawy można, choć nie trzeba było dodawać mleka.
Choć kawa zbożowa nie ma może aromatu szlachetnej kawy kolumbijskiej, to jednak przez wiele lat była głównym napojem spożywanym przez mieszkańców Pomorza może za sprawą powszechnej dostępności produktów potrzebnych do jej sporządzenia w domu . Była i jest, bo przecież nadal jest dostępna, zdrowsza nawet wtedy, gdy spożywano ją w dużych ilościach.
Wiadro kompotu z „chwastu”
W okresie przełomu wiosny i lata równie popularnym i naturalnym napojem był kompot z rośliny, która rośnie nieomal jak chwast i łatwo przejmuje nowe obszary. Rabarbar lub jak wolą naukowcy rzewień był przed laty dostępny w sporej ilości w każdym przydomowym ogródku. Ze względu na to, że nie jest to roślina wymagająca, udawał się nawet w gorszych latach, więc skrzętne gospodynie przygotowywały duże ilości kompotu, który, gdy nie przesłodzony zachowuje miłą, orzeźwiającą kwaskowatość i doskonale gasi pragnienie. Starsze osoby wspominają wiadro z rabarbarowym kompotem stojące wraz z kubeczkiem na stołeczku przy drzwiach, by każdy, kto potrzebował mógł skorzystać. W cieplejsze dni miało tak bywać, że wiadro trzeba było uzupełniać.
Oczywiście, z czasem, gdy pojawiały się kolejne owoce, kompot rabarbarowy mógł być zastąpiony przez kompot z poziomek, truskawek, agrestu, świętojanek, a nawet przy sprzyjającej pogodzie z papierówek. Ważne, by stał w pobliżu drzwi.
Miętowo-octowy sok z ogórka
Kolejną popularną propozycję zaspokojenia pragnienia powiążemy z ogórkami świeżymi, w maju i czerwcu, często jeszcze inspektowymi.
Najpopularniejszy napój powstawał przez zalanie pokrojonego w kostkę ogórka i doprawienie płynu do smaku odrobiną octu i cukru do smaku. Nie znam zachowanego przepisu, który określałby moc octu i jego ilość, zawsze poprzestawały one na doprawianiu do smaku, ale muszę powiedzieć, że wyobrażam sobie dodatek octu smakowego wykonanego we własnym zakresie. Czy będzie to ocet jabłkowy, czy estragonowy, czy jakiś inny nie ma większego znaczenia, aromat bazy octu robi swoją robotę nadając charakteru napojowi. Ja najbardziej lubię dodatek aromatycznego octu mirabelkowego.
Napój z ogórka można zrobić w wielu wariantach. Doskonale sprawdzi się wersja, w której do zalanych ogórków dodamy ostry (stosownie do upodobań) gatunek mięty. Choć historycznie mało są one związane z Pomorzem, ja uwielbiam miętę berberską lub marokańską, ale może to być klasyczna dzika mięta nadwodna jaką zbierzemy nad jednym z przepływających przez Kaszuby cieków wodnych. Ponieważ cały czas w rachubę wchodzi dosłodzenie do smaku, ja radzę utrzeć kilka listków mięty z cukrem. Ziarnistość cukru pozwoli uwolnić więcej olejków eterycznych.
Współcześnie nie bójcie się spróbować połączyć zalanego wodą ogórka z aromatycznymi listkami kolendry.
Procenty większe, mniejsze i gaz
Choć nie należy namawiać do picia alkoholu, ale praca etnograficzna wymaga uczciwego przyznania, że ważną rolę w zaspokajaniu pragnienia pełniło piwo. Sięgając do ogłoszeń sprzed stu lat trzeba powiedzieć, że najpopularniejsze, najczęściej było wymieniane piwo bock. Niezależnie od browaru, z którego pochodziło, reklamy tego piwa były częstsze niż innych, a trzeba powiedzieć, że przewijały się piwa okocimskie, leżajskie, grodziskie, kuntersztyńskie, a nawet i żywieckie lub książęce, dominował ten jeden gatunek.
Oczywiście reprezentowany był największy browar w tej części świata, czyli browar w Gdańsku Wrzeszczu, choć trzeba powiedzieć, że jego właściciele nie upierali się przy sprzedaży pod swoją marką, więc wiele małych „browarów” było li tylko rozlewniami DAB.
Mówiąc o piwie nie sposób nie wspomnieć o podpiwku. Podpiwek, często mylony z kwasem chlebowym jest napojem powstającym w warunkach domowych na bazie resztek kawy zbożowej, do której dodawano po zaparzeniu cukier i kwasek cytrynowy (lub inny zakwaszacz), a następnie rozpuszczone w takim wywarze drożdże. Po przelaniu płynu do butelek odstawiamy je na kilka dni w chłodne miejsce. Ważne, by butelek nie wypełniać ponad 75% ich objętości.
W wyniku fermentacji powstanie słodkawy napój podobny do piwa, który zawierać będzie nie więcej niż 2 proc. alkoholu. Mimo tej śladowej zawartości alkoholu napój uznaje się za bezalkoholowy.
Dziś nie trzeba się bawić w takie procedury, bo szczególnie w wiejskich sklepach można dostać podpiwek w proszku.
Jeżeli powiedzieliśmy już o podpiwku wspomnijmy też kwas chlebowy, który nie był tak popularny, mimo że był napojem gazowanym. Warto pamiętać, że optymalne wyniki uzyskamy wyłącznie wtedy, gdy wykorzystamy czerstwy chleb z mąki razowej, który zrumienimy w piecu. Tylko takie pieczywo pozwoli osiągnąć efekty takie, jak osiągały nasze babcie. Kwas raczej nie wyjdzie na chlebie kupionym w dyskoncie, gdyż ilość przeróżnych dodatków może skutecznie utrudnić naturalną fermentację decydującą nie tylko o nagazowaniu cieczy, ale również o efekcie smakowym.
Jeżeli już przygotowaliśmy kwas chlebowy, to możemy do naczynia ze składnikami na kwas dodać 10 kg owoców miękkich pokrojonych w drobne kawałki.
Takich widoków w butelce mleka już nie zobaczycie
Pomorska kultura kulinarna nie byłaby sobą, gdyby nie brała pod uwagę możliwości wykorzystania wszystkiego zdatnego do spożycia. Jedną z takich rzeczy jest niewątpliwie serwatka, która jest odpadem po produkcji twarogów, które po zachodniej stronie Wisły były zawsze bardziej popularne niż sery twarde po wschodniej.
Napój z serwatki został zapomniany z chwilą powszechnego udostępnienia masła i mleka UHT. Zobaczenie dziś butelki mleka, której zawartość rozdzieliła się na mleko zsiadłe i serwatkę jest raczej niemożliwe poza przypadkami zakupu mleka niepasteryzowanego na wiejskich targowiskach lub bezpośrednio od producenta.
Mimo nieco podłego wyglądu, serwatka jest niezastąpionym i tanim źródłem ważnych składników, a co za tym idzie może być uznawana za produkt ocierający się o właściwości lecznicze (tu brakuje certyfikatów).
Co ważne, niezależnie od zaspokajania pragnienia, szczególnie, gdy chłodna, serwatka doskonale zaspokaja głód, co sprawia, że można ją używać w terapii osób z nadwagą.
Przed laty było jakoś prościej, bo niezbyt kwaśną serwatkę doprawiano do smaku wyłącznie świeżo zmieloną solą i drobno posiekanym koperkiem. Dziś do serwatki dodaje się owocowe lub warzywne dodatki.
Napój z serwatki kojarzy się z Bałkanami i Turcją. Co ciekawe, w okresie międzywojennym w „Gazecie Kartuskiej” promowano naśladowanie wzorców pochodzących z tych kierunków. Już wtedy podkreślano wysoką wartość probiotyczną tej z pozoru odpadowej substancji.
Nie byłoby upałów bez lemoniad
Lemoniad, czyli napojów na wodzie z dodatkiem cytrynowych (lemonowych) aromatów. Wielu osobom wydaje się, że to paskudztwo pełne cukru i sztucznych konserwantów. Nic bardziej mylnego. Okres międzywojenny był czasem intensywnej wymiany handlowej między powracającą na mapę Europy II RP, a wieloma krajami ówczesnego świata.
Przemysł bekonowy (nomen omen) stał się gwarantem dostaw cytrusów w wielu gatunkach i odmianach nawet do małych sklepów Pomorza, bo właśnie cytrusy stały się walutą wymienną za pomorskie bekony i półgęski.
Po wojnie cytrusy trzeba było zastąpić kwaskiem cytrynowym, bo cytrusy sprowadzano w szczątkowych ilościach wyłącznie na święta. Niemniej, czy to wykonaną z prawdziwych owoców, czy z kwasku lemoniadę noszono na pola pracującym tam ludziom by się ochłodzili.
Pewna moja znajoma wspomina, że z młodości pamięta, jak woziła na pole napój z cukru i kwasku cytrynowego. Aby się nie wylał w transporcie pokrywkę uszczelniano gumką od słoika weck.
Współczuję młodym dziewczynkom, którym ten obowiązek przypadał, ciągnięcie roweru z zawieszoną na kierownicy kanką daleko, na pole, gdzie pracowali mężczyźni i kobiety z rodziny. Dzisiejsze przepisy BHP nie pozwalają młodocianym przepychania kilkudziesięciokilogramowych towarów.
W okresie przedwojennym napoje takie nazywano burlich lub Natron Burllich od nazwy producenta sody, która dodana do kwaśnego od cytrusów środowiska wodnego generowała powstawania bąbelków.
Oczywiście, nie musiał to być kwaskowaty napój cytrynowy. Mógł mieć inny smak, ale zawsze powinien był być dobrze schłodzony przez zanurzenie w lodowatej wodzie głębokiej studni.
Napisz komentarz
Komentarze