Wystawa ta rzadko spotykany dialog artystów, żyjącego i nieżyjącego: Daniela Rycharskiego (rocznik 1986) i Władysława Hasiora (1928-1999). Jak ta rozmowa między nimi przebiega?
Rozumieją się. Rozumieliby się, mam wrażenie, gdyby dane im było spotkać się naprawdę. Łączy ich w sztuce wspólny genotyp. To ich artystyczne DNA wywołuje poruszenie wśród odbiorców, przyciąga.
Ponoć Daniel Rycharski nie znał wcześniej twórczości Władysława Hasiora.
Wystrzegał się, by nie podążać za starszym kolegą, by nie być zbyt blisko estetyki Hasiora w swoich pracach, bo jest pokusa do porównywania. A przecież prace te, choć mogą wydawać się podobne, opowiadają na różne sposoby. W przypadku Hasiora ta opowieść wynika z wizualności, w przypadku Daniela – wizualność wynika z opowieści. Dla obu ważny jest materiał, który pomaga podążać za opowieścią.
Tworzywa, z których powstają dzieła Rycharskiego, są często obarczone i ładunkiem emocjonalnym, i historią, którą niosą, jak choćby praca „Różańce”, te prezentowane na wystawie zostały wykonane z tabletek antydepresantów oraz krwi osób nieheteronormatywnych. Ale i u Hasiora przedmioty, które wykorzystuje, miały swoje poprzednie życie.
Wystawa to las krzyży, cmentarz.
Był dla obu ważnym symbolem. Chrystus na krzyżu u Hasiora jest nie tylko postacią z Nowego Testamentu, to uniwersalna figura człowieka cierpiącego, ponoszącego ofiary. Podobnie jest u Daniela Rycharskiego.
Umieścił drzewo na krzyżu.
„Dramat drzew” jest obiektem, który powstał specjalnie na tę wystawę, w silnej korespondencji z tym, co mówił o drzewach Hasior w „Notatniku fotograficznym”. Uważał, że obchodzimy się z drzewami paskudnie i że za chwilę „zabraknie papieru na podanie do Pana Boga, by nas przyjął w czysty błękit”. I jak tak dalej będziemy postępować, to zabraknie drewna na nasze trumny. Ukrzyżowanym drzewem Rycharski idzie o krok dalej. Ciekawostką jest to, że „Dramat drzew” powstał w zakładzie pogrzebowym. Karawan woził artyście materiały na tę ogromną, monumentalną instalację.
Ważny dla obu jest symbol ognia. U Hasiora to, bodaj, reperkusja doświadczeń wojennych.
To dla obu element oczyszczający i wypalający. Hasior często korzystał z symboliki żywiołów, uważał, że zapomnieliśmy, jaką mają moc, tak niszczycielską, jak i twórczą. Ogień może ogrzać, ale może też zniszczyć. Ten motyw pojawia się w filmie „Walentynki – Środa Popielcowa”, gdzie Rycharski łączy elementy gejowskiego darkroomu i konfesjonału, po czym podpala je. Praca ta jest kwintesencją działań przekraczających ustalone pozycje, poszukujących alternatywy, swoistym paliwem do tworzenia nowych form unieważniających pozorne sprzeczności. To przekroczenie odbywa się w nienormatywnym ciele, jednocześnie mając charakter radosnego wyzwolenia i pokuty.
Popiołem z tego pożaru artysta smaruje chleb, który zjada.
Rytuały, święta religijne są wciąż obecne w jego sztuce. Ale u Hasiora także, chętnie wychodził ze swymi sztandarami do publiczności, tak jak wychodzi się z chorągwiami niesionymi w trakcie procesji czy na Wielkanoc. I jeden, i drugi ma świadomość, że w otoczeniu tych rytuałów toczy się nasze życie.
(wideo: Robert Rozmus | Zawsze Pomorze)
Tytuł wystawy: Mogę wam opowiedzieć o sobie o was”. Czego dowiemy się o nas po obejrzeniu tych prac?
Odpowie sobie na to każdy, kto wsłucha się w ten dialog. Ja pochodzę z polskiej prowincji, rytualność, obrzędowość jest mi bardzo bliska. Ta wystawa dla mnie jest także o życiu w cieniu jasełek, procesji, pielgrzymek... Ale też o tym, jakie obciążenia może nieść ze sobą życie w tak niewielkiej społeczności, gdzie wszyscy się znają, gdzie wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. I jak człowiek formatuje się do tych warunków, ograniczając własną indywidualność.
Podejście do religii Rycharskiego czasem postrzegane jest jako kontrowersyjne. Podobnie było ze sztuką Hasiora.
Sztuka obu artystów była i jest odbierana jako kontrowersyjna. Takie komentarze pojawiały się, gdy otwieraliśmy wystawę. Obaj w swojej sztuce upatrują możliwość łączenia, zwracania uwagi na tematy trudne.
Sztuka w ich przekonaniu ma pomóc nawiązać dialog, skłonić do namysłu. Poprzez symbole, które znamy i rozumiemy, takie jak krzyż, pragną zwrócić uwagę, że ten krzyż należy nie tylko do osób wierzących, ale jest rodzajem uniwersum, w którym kumulują się wszystkie nasze słabości. Krzyż nie jest przypisany do narodowości, do płci czy innej określonej grupy. To jest krzyż ich obu, uniwersalny symbol.
Napisz komentarz
Komentarze