Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

„Z babcinego talerza” z Choczewa każdy lubi jeść. Nie ma bardziej szczerej miłości niż miłość do jedzenia…

Nawet, gdy jesteśmy już całkiem dorośli, a babcia stara i często niedołężna, to, co położy na talerzu smakuje tak, jak w czasach beztroskiego dzieciństwa. Prawda w wymiarze ludzkim, w wymiarze żywieniowym, ale również, a może przede wszystkim prawda w kategoriach psychologii społecznej, socjologii
„Z babcinego talerza” z Choczewa każdy lubi jeść. Nie ma bardziej szczerej miłości niż miłość do jedzenia…

Autor: pixabay

Psychologia społeczna jest dziedziną nauki, która znajduje się po obu stronach granicy rozdzielającej psychologię i socjologię. Praktykujący psychologię społeczną oceniają wpływ otoczenia społecznego na jednostkę, czyli de facto zachowania i procesy psychiczne osób poddanych określonym presjom społecznym wynikającym z sytuacji w jakiej obiekt badany się znalazł.

Psychologia społeczna bada, więc również to, w jaki sposób babciny talerz wywiera wpływ na sposób myślenia, emocje i postawy osób, które będą z niego jeść. Jakkolwiek, z jednej strony psycholog społeczny może podsumować swoje obserwacje w formie opisowej, statystycznej, etnograficznej, ale również, co najczęściej jest kojarzone z naukami profesora Cialdiniego, psycholog społeczny może być tym, który powie, jak wywierać wpływ na człowieka.

Oczywistym jest to, że wielkie sieci producentów żywności lub handlowe wykorzystują obraz dobrodusznej staruszki do zakupu żywności, która niewiele ma związku z babcią. Pobieżna nawet lektura książki wydanej w Choczewie, a zatytułowanej „Z babcinego talerza”, każe powiedzieć wyraźnie, że choć autorki tej książki wykorzystali ten emocjonalny chwyt, to wykorzystali go w szczytnym celu, który został zrealizowany całkiem przyjemnie.

Czytelnik prowadzony jest przez 11 rozdziałów, które związane są każdorazowo z miejscowościami w gminie Choczewo. Co ważne chcąc się zapoznać z tymi rozdziałami, każdy czytelnik musi przejść przez drzwi z sentencją wiązaną z Georgem Bernardem Shawem – „Nie ma bardziej szczerej miłości niż miłość do jedzenia”. O jakże ważne to słowa! Wszak żyjemy dzięki temu, że jemy, a więc żyjemy po to by jeść. Jeżeli, więc nie będziemy sobie robić dobrze przez usta, będzie z nami źle. Bohaterki każdej z opowieści zawartej w książce pomagają nam to dążenie zrealizować.

Książka jest inna niż wiele z tych, które znam. Chodzi mi o książki, w których przywołuje się potrawy spoza regionu nadając im kaszubską osobowość zupełnie nie wspominając o ich zewnętrznym pochodzeniu. Co najważniejsze nie o pochodzeniu wynikającym z tego, że w latach 20, ubiegłego wieku II RP postanowiła zreformować szkolnictwo dziewcząt i wprowadziła jednolite kursy gospodarcze (odpowiednik dzisiejszych szkół gastronomicznych o programie rozszerzonym o proces zajmowania się domem). W ramach tych kursów gospodarczych dziewczęta uczyły się przygotowywania tych samych potraw niezależnie od tego, czy mieszkały w rejonie Choczewa, czy może wśród rozlewisk Prypeci. Oczywiście, możliwość ich wykonania po powrocie ze szkoły do domu, była różna w zależności od tego, o której części II RP rozmawiamy.

Zakończenie I Wojny Światowej i powrót RP na Kaszuby, Pomorze wiązał się również z tym, że dla przełamania dominacji niemieckiej kultury, sprowadzono na ich teren urzędników, wojskowych, policjantów, nauczycieli, a nawet księży, których zadaniem było kształtowanie mieszkańców Kaszub według wzorca mieszkańca odrodzonej RP. Zakończenie II Wojny Światowej i idące za nim zmiany terytorialne sprawiły, że doszło do bardzo dużej wymiany ludności. Teren Kaszub, Pomorza opuściło wiele rodzin o korzeniach niemieckich, a w ich miejsce pojawiły się rodziny pochodzące z Wołynia, Polesia, Wilna. Każda z nich przynosiła ze sobą swoje kulinarne przyzwyczajenia.

Za szczególnie cenne uznaję więc to, że w przedmowie, którą zatytułowano: „Pamięć w dobrym smaku”, autor, Krzysztof Łasiński napisał – „Choczewską ziemię po roku 1945 zasiedlili przybysze z różnych stron świata. Przywieźli ze sobą niewiele dobytku, bo wszak niedużo posiadali w poprzednim miejscu pobytu. Na tzw. Ziemie Odzyskane przybywali raczej z nadzieją, że tu znajdą lepsze życie, bo taką wizję roztaczała przed nimi ówczesna władza. Przynieśli za to całą mozaikę dóbr niematerialnych, różnorodne zwyczaje i kulturę, odmienny sposób mówienia, ubierania sią, a nawet różne nazwy tych samych rzeczy. W tym tyglu odmienności znajdowała się także kuchnia”.

Oczywiście możemy, sam to robię, dążyć do zapisywania jak największej liczby faktów o kuchni rdzennej, to jednak warto powiedzieć, że książkę z Choczewa czytam z wielką przyjemnością, bo jest ona w znacznej części prowadzona jako forma wypowiedzi gospodyń, które zdecydowały się na udział w projekcie. To ich wypowiedzi odarte z formalności wypowiedzi na wielkich imprezach, szczere do bólu (czasami) stanowią o wartości tej książki. To właśnie te wypowiedzi sprawiają, że dania obce regionowi wcale nie irytują, bo panie pięknie opowiadają o swoim, lub swojej rodziny pojawieniu się w gminie Choczewo i wrastaniu w zastaną kulturę kulinarną.

O szczerości książki niech świadczą teksty z poszczególnych miejscowości.

- „Na bazie tego przepisu, tylko bez jajka, przygotowuje się tak zwany klops, podawany na obiad z sosem musztardowym. Ale teraz to będzie pieczeń rzymska z jajem”.

Borkowo Lęborskie

„Jest to przepis z kaszubskich stron, skąd pochodzę. Robi się go z nóżek wieprzowych, głowizny, golonki i skór. Wszystko gotujemy z zielem angielskim. Liśćmi laurowymi i majerankiem. Przy gotowaniu musi wydobywać się z nóżek i skór dużo żelatyny, żeby potem po ostudzeniu wszystko zgęstniało i stwardniało”.

Borkowo Lęborskie

„A ja z dzieciństwa pamiętam tylko herbatę lipową. Zawsze stała na kuchni w metalowym dzbanku. Była bardzo słodka, z miodem chyba była…”.

Choczewko

„Ciocia robiła na piecu ze zsiadłego mleka twaróg, który odcedzała na durszlaku, a potem wkładała w lniany worek i przyciskała deską, aby twaróg się nie wysuszył. Ja teraz nie umiałabym tego zrobić…”.

Choczewo

„Obowiązkowo na kuchennym kredensie w porcelanowej misce znajdowała się przygotowana przez babcię porcja smażonych śledzi z cebulką”.

Choczewo

„Panie, które tu mieszkały tłumaczyły jej, które grzyby są dobre i jak je można przyrządzać. Również przepis na nalewkę „pomorska bzówka” moja mama otrzymała od nich. To oni pokazali co się robi z kwiatów czarnego bzu, żeby zimą można było pić nalewkę. Rodzice uczyli się po prostu wszystkiego od Niemców, którzy byli tutaj rdzennymi mieszkańcami na tej ziemi”.

Choczewo

„- Kiedyś to dużo mięsa wkładało się w słoiki, prawda?

- Tak, i to ze dwa, trzy dni się gotowało, a nie tak jak teraz, ze dwie godziny się pogotuje i już. Tak samo było, kiedy biło się świniak, raz na Wielkanoc i drugi raz na Boże Narodzenie, to nie tak jak dzisiaj, że na zawołanie wszystko mamy. Nie było kiedyś lodówek, więc głównie słoiki się robiło, żeby zapasy starczały na dłużej i żeby nic się nie zepsuło”.

Choczewo

„Pamiętam, że w dzieciństwie jedliśmy dużo ryb, które były powszechne i dostępne dla wszystkich. Były to ryby smażone, marynowane w occie i kotlety rybne… Często już się nie chciało tego jeść, i dlatego mama, żeby nas zachęcić do jedzenia tych ryb, korzystając z przepisu z książki, którą dostała od swojej siostry, postanowiła robić pasztet z dorsza”.

Choczewo

„Moja mama, która pochodzi spod Grodna, kiedyś robiła tak zwaną krupienicę z utartych ziemniaków, tak jak na placki ziemniaczane, do których dodawała podsmażany świeży boczek. Można dodać słoninę, ale boczek jest smaczniejszy. I wtedy było bardziej na bogato”.

Gościęcino

„Babcia przyrządzała też nietypową potrawę, którą można by nazwać „rybnym rosołem”. Był to rodzaj zupy rybnej. Głównie gotowana na węgorzu, ale były też tam inne ryby. Dodawała do niej ziemniaki, makaron i dużo włoszczyzny”

Choczewo

„Nie ma już dziadków. Odeszli rodzice. I świat smakuje już jakoś inaczej…”.

Choczewo

„Takie bliny robiła moja ciocia. Do tego przygotowywała tzw. maczankę, coś w rodzaju beszamelu, tylko na boczku, ale bez cebulki, żeby smak wędzonki był wyraźny. Gotowe bliny maczało się w tym sosie”.

Gościęcino

„Wino barwy herbacianej, o smaku słodkim, z nutą zapachu z róży”.

Gościęcino

„Tłuszcz z gęsi zmielić przez maszynkę do mięsa i dodać cebulę. Zmielony z cebulą tłuszcze przełożyć do makutry i ucierać aż zrobi się pianka. Dodać majeranek i sól do smaku”.

Jackowo

„Hodowaliśmy własne świnie, z których po uboju robił przetwory, nie tylko dla nas, ale i dla innych… Pamiętam, jak w dużej ocynkowanej wannie mieszał kaszę i robił kaszankę, którą potem woził swoim kolegom i znajomym”.

Kierzkowo

„Bardzo chciałabym wrócić do smaku szpinaku mojej mamy. Moja mama robiła pyszny szpinak, ale wtedy mnie to nie interesowało, a teraz mama już nie żyje… Próbuję go robić na różne sposoby, ale niestety nie wychodzi”.

Kierzkowo

„Pamiętam zapach otwieranych słoików z przetworami mięsnymi u mojej cioci, do której jeździłam na wieś. Do dzisiaj myśląc o cioci czuję ten zapach otwieranego słoika…”.

Kierzkowo

„Co do pieczenia to musi być niestety alkohol, który wyparuje, ale zostaje posmaczek, dlatego zawsze mam dwie butelki wina, nie wiem, czy wiecie, dlaczego?

Jedna do dzika, a druga dla gospodyni, bo pierwszy łyk zawsze należy do gospodyni, czyli otwierasz, próbujesz i dopiero wlewasz pod koniec gotowania”.

Kopalino

„Wyobraźcie sobie: jest zima, za oknami sypie piękny, biały śnieg, stroimy choinkę i Dziadziuś przynosi z komórki kosz pełen pachnących, wypolerowanych, czerwonych jabłek. Do tej pory pamiętam ich smak, kolor i zapach. Aż do gniazdka miały czerwone przebarwienie, jak żyłki. Były przepyszne! Zawsze wypolerowane flanelową szmatką i dlatego tak się błyszczały”.

Sasino

„Owoce po wysuszeniu przekładane były do papierowych toreb lub słoików. Z suszonych owoców gotowało się kompot wigilijny z goździkami. Także w każdy piątek owoce suszone wykorzystywane były na zupę owocową z kluskami zacierkowymi. Natomiast owoce, które były „zimowe”, tata chował w sianie. Jaka to była radość, kiedy zimą przynosił pachnące owoce. Owoce były pieczone w duchówkach, a małe czerwone polerowane tłuszczem i wieszane na choince”.

Sasino

Teraz będzie najważniejszy cytat z książki:

„Przyszłość się dzieje. By była ciekawa, bogata – musimy czerpać z przeszłości. Dlatego spieszmy się ocalić od zapomnienia smaki z dzieciństwa i wspomnienia domu rodzinnego, pachnącego ciastkami, smażonymi powidłami śliwkowymi czy wędzonymi szynkami i kiełbasami, bo na takie wspomnienia aż „ślinka cieknie”.

Genowefa Kramek, Sasino

I podobnie:

„Moje wnuki ze swoimi kolegami przyjeżdżają tutaj, bo babcia robi fajne pierogi, bo piecze świetny chleb i ciasteczka. Więc jak widać, dużo od nas zależy, jakie będą następne pokolenia”.

Genowefa Kramek, Sasino

„Umiejętność dobrego i oszczędnego gotowania też zawdzięcza swojej mamie, która zawsze dbała o to, by w domu jedzenia nie brakowało. Gotowała między innymi zupę z brukwi, którą dzieci uwielbiały, w przeciwieństwie do ojca, który miał w związku z brukwią niemiłe wspomnienia z wojny”.

Sasino

„Pamiętam też nasze Wigilie, które spędzaliśmy wspólnie z dziadkami, rodzicami i moim rodzeństwem w jednej niewielkiej izbie, gdzie mieściło się jedno łóżko, szafa, kredens, stół i maszyna do szycia – byliśmy naprawdę szczęśliwi”.

Sasino

„Jak byłam małym dzieckiem, to mama przynosiła do domu słomę, którą układała na świeżo wyszorowanej podłodze z desek, i na tej słomie w święta spaliśmy. Dodatkowo mama rzucała w słomę orzechy laskowe, które musieliśmy w niej szukać. Na świeżej choince świeciły się prawdziwe świeczki odpalane od zapałki, zapinane na gałązkach na klamerki”.

Zwartowo

„Szandar” to jest taka babka z ziemniaków i boczku pieczona w piekarniku. Po upieczeniu jadło się ją ze swojską śmietaną. Sami robiliśmy też masło w maselnicy. Nas było dużo w domu, więc mama robiła jedzenie z tego, co mieliśmy swoje. Czyli na przykłada z ziemniaków – babki ziemniaczane i placki. Mieliśmy też krowę, świnie, kaczki, kury, ale też warzywa i owoce. Kisiliśmy swoją kapustę i ogórki, z których potem robiła zupy. Moi rodzice pochodzą spod Bydgoszczy. Potem przeprowadzili się tu, dziesięć kilometrów stąd.

Pamiętam, że prawie wszystko do jedzenia mieliśmy swoje. I z tego moja mama z babcią przygotowywały posiłki”.

Żelazno

Po zapoznaniu się ze sferą merytoryczną książki zwróciłem uwagę na wydawcę. Okazuje się, co szczytne, że książka została wydana bez wszechpanującego udziału funduszy europejskich.

Kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę była ilustracja do jednej z opowieści. Znajduje się na niej borowik ceglastopory. Wielu go je, niewielu traktuje poważnie ostrzeżenia o konieczności obróbki cieplnej. Mi kiedyś Sanepid odmówił wydania atestu na ten grzyb, więc jestem raczej za tym by tego grzyba nie promować, za to książkę, jak najbardziej.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
ReklamaCzec Księgarnia Kaszubsko-Pomorska
Reklama