Agnieszka Lendzion nie żyje. Miała 43 lata
Od kilku lat mieszkała w Warszawie, ale jej artystyczna droga zaczęła się w Gdańsku. Tu otwierała swoje pierwsze wystawy, jedna, wtedy szczególnie dla niej ważna, to „Przemijanie” w Centrum św. Jana w 2009 roku.
Wraz z ojcem – znanym trójmiejskim fotoreporterem Wojciechem Lendzionem, wydała album „Stary Nowy Gdańsk”. Potem własną książkę „Taniec – filozofia życia”. Gdy zobaczyła ja na wystawie w paryskiej księgarni, cieszyła się jak dziecko.
PRZECZYTAJ TEŻ: Bajka dla Ryszarda Jaśniewicza. Po premierze
„Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, jak taniec jest dla mnie ważny. Wystarczy mi, że patrzę na tańczących. Ta lekkość, ten powiew, ale i ta mozolna, ciężka praca, której przecież nie widać na scenie. A do tego ta kruchość ich drogi, tancerz kończy swoją karierę bardzo szybko. Sztuką oddaję im hołd …” – mówiła.
Fotografowała, rysowała, ale przede wszystkim chciała robić kino.
– Całe życie „chodzi za mną” Kieślowski. Mnie też fascynuje prosta opowieść o człowieku – wyznała mi kiedyś.
PRZECZYTAJ TEŻ: Zmarł trener Jaguara Gdańsk Marek Szutowicz
Została operatorem kamery, drobna, delikatna dziewczyna z ciężkim sprzętem zwracała uwagę. Śmiała się, że nosi na ramieniu jedną czwartą siebie. Zrealizowała kilka dokumentów.
Kochała Paryż. To pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy dziś wspominam Agnieszkę sprzed lat, czas, gdy w jej życiu dopiero wszystko miało się zdarzyć, gdy była szczęśliwa. Na przykład, pewien dzień z 2004 roku. Agnieszka jedzie do Łodzi, na uczelnię. W torebce ma: aniołka z Montmartre’u, fotografię Marleny Dietrich, płytę Edith Piaf i swoje pierwsze zdjęcie. Wlecze za sobą po świecie różne przedmioty. Tylko ona sama wie, jakie jeszcze i dlaczego. Wierzy w szczęście. W dobre duchy. W przeznaczenie. Uważa, że trzeba zaklinać marzenia. Bardzo się martwi, czy spełnią się wszystkie.
Ale tamten rok był dla niej łaskawy. Pierwszy raz zobaczyła Francję i dostała się do łódzkiej Filmówki.
Wierzyła w ludzi. Mówiła, że każde spotkanie z drugim człowiekiem nie jest przypadkiem, że wszystko jest po coś. Tylko, którą drogę wybrać, by nie zmarnować życia, by wszystkiego doświadczyć? – dręczyło ją to pytanie.
Pamiętam malutkie, sekretne pudełeczka, którymi obdarowywała przyjaciół. W środku: miniaturowa fotografia Paryża, jabłkowe ciasteczko Mamy, płatki kwiatów, zielone szkiełko, koralik...
Często powtarzała, że żyjemy, jak motyle, jeden dzień zaledwie.
Bardzo się starała, aby te jej kilka godzin tutaj upłynęło szczęśliwie.
Napisz komentarz
Komentarze