Wiele zmieniło się u Pani od 2018 r.?
Poza tym, że osiwiałam na czubku głowy? Nic… Nadal z mamą prowadzimy hospicjum dla zwierząt, w którym opiekujemy się schorowanymi psami i kotami. Od 5 lat moje życie toczy się wokół walki o dobre imię i zapadających w tej sprawie wyroków. Muszę przypomnieć, że ujawnienie informacji o intymnym wykorzystaniu mnie przez deklarującego przywiązanie do wartości rodzinnych posła sprawiło, iż zostałam wręcz rozerwana na strzępy przez media. Zwłaszcza te prawicowe, z którymi przez wiele lat się utożsamiałam. Nazwano mnie „psychofanką” prezydenta Andrzeja Dudy, sugerowano, że param się prostytucją, że pracuję na rzecz obcych służb. Konsekwencją były ataki na mnie w sieci, groźby, a nawet niszczenie naszej działalności na rzecz zwierząt.
I co pani zrobiła?
Zawzięłam się, zacięłam w swoim gniewie. Mało osób w Polsce było tak zaciętych. W ciągu jednego roku wysłałam 10 pozwów do sądów, napisanych na kolanie. Trzy mi cofnięto, bo początkowo popełniałam błędy, pozywając, np., człowieka, którego adresu nawet nie znałam. Sądy podjęły siedem spraw. I to się toczy.
Jak wygląda obecnie bilans walk przed sądami?
Łącznie z wygraną sprawą przeciw jednej z hejterek można mówić o wyniku 4:0. Dla mnie.
Mogę zatytułować naszą rozmowę „Powrót Czarnej Pantery”?
Może pani tak pisać, mam już duży dystans do siebie. Było strasznie, niech będzie trochę śmiesznie. Zawzięłam się, by wszystko doprowadzić do końca.
PRZECZYTAJ TEŻ: Łapówki za przydział mieszkania w Gdańsku. Byłe urzędniczki z wyrokiem
Pierwsza wygrana sprawa?
Autorka nieprawdziwych i nienawistnych wobec mnie wpisów, atakująca mnie i moją mamę za działalność na rzecz zwierząt, już następnego dnia po ogłoszeniu wyroku opublikowała przeprosiny.
To zadziałało na innych?
W Trójmieście już dawno udało się nam oczyścić z tego szamba. Znają nas, wiedzą, co robimy dla starych zwierzaków, i nikt nas nie atakuje. Za to w sieci jest, jak było. Kiedy tylko się odezwę, pojawia się zalew komentarzy od ludzi, którzy mnie nigdy nie spotkali. Piszą „to ta dz..a od Pięty”, „na zęby myśli, że uzbiera”, „won do piekła k...o saraceńska” albo wręcz okrutnie „życzę ci k..o poronienia, żebyś nigdy dzieci nie miała”, choć nawet w ciąży nie jestem. Jakaś pani wrzuciła mi dziesięć nagrań na Messengerze, każde po minucie. Wyzywa od pi...d, ocenia – jak chirurg plastyczny – że co jak co, ale nos to bym sobie mogła zrobić. Pojawiają się groźby.
PRZECZYTAJ TEŻ: Pomorskie kluby zamieszane w aferę korupcyjną w III lidze?
Chore...
Zapewne tak. I pewnie nie jestem jedyną osobą, która czegoś takiego musi słuchać. Ale już kolejny rok tak się dzieje. Dlatego walczę. Wystąpiłam przeciw tygodnikowi „Wprost”. Tu stanęło na ugodzie. W maju tego roku przeprosili sami za opublikowanie informacji i sugestii naruszających moje dobra osobiste w artykule z dnia 4 czerwca 2018 r., oraz za umieszczenie serii zdjęć z moim wizerunkiem. Zapłacili i skasowali artykuł ze strony.
Trudno znaleźć te przeprosiny...
Pojawiły się na stronie internetowej tygodnika.
PRZECZYTAJ TEŻ: Afera wizowa. Orędzie marszałka Senatu: To największa afera, z jaką mierzyliśmy się w XXI wieku
Co dalej?
Wygrałam z wydawnictwem Bauer przed sądem w Warszawie. Wydawnictwo odwołało się, sprawa od roku jest w apelacji. W ostatnim tygodniu października wygrałam też z Fratrią, wydającą tygodnik „Sieci”. To tam na okładce pojawił się tytuł „Jak się załatwia polityka” ze Stanisławem Piętą i zdjęciem młodej, podobnej do mnie, kobiety w kabaretkach. Przedstawiono mnie jako cyniczną kobietę lekkich obyczajów, wysłaną przez obce służby i opozycję, by skompromitować prawicowego posła i rząd PiS. Wnosiłam o przeprosiny na okładce. Także o 75 tys. zł wpłaty na organizację Pegasus, ratującą konie, oraz 100 tys. zł dla siebie Sąd kazał mnie przeprosić, przyznał mi też zadośćuczynienie. W mojej opinii, rażąco niewspółmierne do poniesionych strat i poczucia krzywdy. Dlatego czekam na uzasadnienie wyroku, niewykluczone, że będę się odwoływać, wnosząc o podwyższenie zadośćuczynienia. W końcu moje dobra osobiste zostały naruszone. Trzeba pamiętać o kosztach, jakie poniosłam wskutek tamtej publikacji, a także o zyskach, jakie gazeta osiągnęła, publikując ów oszczerczy artykuł.
Zostały jeszcze trzy sprawy...
Dwie. W sprawie, nazwijmy ją „zerową”, bo to taka moja rozgrzewka była, sąd w Gdyni uniewinnił prawniczkę, która zaatakowała mnie i moją mamę w sieci oraz wysyłała nieuzasadnione skargi na prowadzone przez nas hospicjum. Pani ta przeprosiła mamę podczas rozprawy, natomiast sąd nie dopatrzył się z jej strony naruszenia moich dóbr, tylko tzw. dopuszczalnej krytyki. Owa prawniczka, gdyby została uznana winną przed sądem, straciłaby prawa wykonywania zawodu. Przypuszczam, że to było brane pod uwagę.
Wracając do spraw niezakończonych, mam już wyznaczone dwa terminy rozpraw z Krystyną Pawłowicz.
PRZECZYTAJ TEŻ: Afera wizowa. Polska strzeże swoich granic przed tymi, których nie stać na łapówki
Sędzią Trybunału Konstytucyjnego?
Tą samą.
Wprawdzie pani Pawłowicz usunęła najbardziej wulgarne wpisy dotyczące mojej osoby, ale pozostały inne, które prowokują internautów do kolejnych ataków. Żądam przeprosin i 40 tys. złotych zadośćuczynienia.
Kiedy spotkacie się w sądzie?
Pierwszy termin to 14 grudnia tego roku. A drugi – 8 lutego 2024 r. Pani Pawłowicz powołała na świadków posła Marka Suskiego, dziennikarza Sławomira Jastrzębowskiego i Michała Rachonia z TVP. Nigdy z nimi kontaktu nie miałam, na oczy ich nie widziałam ani oni mnie. Nie wiem, co mogą powiedzieć świadkowie, którzy nic o mnie nie wiedzą.
W Lublinie toczy się jeszcze proces z Ireną Szafrańską, prawicową blogerką, przed kilkoma laty współpracującą z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Nazwała mnie luksusową call girl, pisała wprost, że jestem podstawioną prostytutką i „uszyłam operację” na szczytach władzy, zaplanowaną przez obcy wywiad. Rozpętało to ogromną falę hejtu.
Liczy pani, że korzystne dla niej wyroki uciszą hejterów?
Całkowicie nie. To może zadziałać jedynie jako zapora powstrzymująca kolejnych nienawistników. Ktoś coś wpisze, ktoś inny skomentuje obok: „Uważaj, lepiej to skasuj, ona z takimi, jak ty w sądzie już trzy lub cztery razy wygrała”. Na mojej stronie publikuję te wyroki, co działa otrzeźwiająco.
PRZECZYTAJ TEŻ: Prokurator nadzorujący sprawę Brejzów zrezygnował ze stanowiska
Jako 16-latka weszła pani do polityki, biorąc udział w kampaniach Prawa i Sprawiedliwości w Gdyni. Wspominała pani, że miała m.in. kontakt z takimi politykami, jak Janusz Śniadek, Marcin Horała, Artur Dziambor, Dorota Arciszewska czy Jarosław Sellin. Większość z nich odcięła się od znajomości z Izabelą Pek. Na stałe?
Nie mam z nikim kontaktu, prócz Marcina Bełbota i Artura Dziambora. Jesteśmy znajomymi, tak jak kiedyś byliśmy. A po tym, co Marcin Horała zełgał o mnie w sądzie, nie chcę go znać. Zamierzam też złożyć wniosek do prokuratury, że fałszywie świadomie zeznawał pod odebraną przysięgą.
O jakie zeznania chodziło?
Powiedział, że nie należałam do PiS, tylko do Samoobrony. Tymczasem na zdjęciu z 2004 r. stoi ze mną ramię w ramię, wspierając w Gdyni kandydata na posła Prawa i Sprawiedliwości Zbigniewa Kozaka. Dekadę później, na kolejnym zdjęciu, wspieram już samego Horałę jako kandydata na prezydenta Gdyni. Dysponuję screenami wysyłanych do mnie SMS-ów, w których deklaruje spłatę składek partyjnych za mnie.
PRZECZYTAJ TEŻ: Słupsk: Afera wokół drzew. Zniszczyły je miejskie inwestycje?
Prawdą jest, że pisze pani wspomnienia?
Napisałam już książkę o tym, co wokół mnie zaszło, pod roboczym tytułem „Izabela w krainie czarów”. To wreszcie będzie moja wersja wydarzeń. Książka najprawdopodobniej wyjdzie w grudniu tego roku. Piszę w niej m.in. o ludziach, którzy kiedyś byli moimi przyjaciółmi, a teraz mnie nie znają.
Książka ma zrobić wrażenie na pani dawnych kolegach?
Nie obchodzi mnie to, jakie wrażenie na nich zrobi. Postanowiłam przedstawić tamte wydarzenia tak, jak ja je wówczas widziałam.
PRZECZYTAJ TEŻ: Minister zdrowia odszedł, ale niebezpieczeństwo wycieku tajemnicy lekarskiej pozostaje
Chce pani wywołać skandal?
Prawda zwykle nie jest skandaliczna, tylko bardzo banalna i gorzka. Pięć lat temu różni dziennikarze opowiadali, co im ślina na język przyniosła. Pletli bzdury, co niby komu zrobiłam lub jeszcze zrobić mogę! Sugerowali, że moich „ofiar” może być więcej itd. Żaden z tych podpalaczy, lejących benzyną wokół mnie, by, ku uciesze gawiedzi, strawił mnie pożar, nie zadzwonił i nie zapytał, co mi uczyniono. Nie stworzono spokojnego miejsca w przestrzeni publicznej, w którym, po opadnięciu chmury dymu, mogłabym powiedzieć o tym wszystkim, co doprowadziło do wybuchu afery w mediach. I co naprawdę się stało, jak to było – od początku.
Ma pani kontakt z byłym posłem Stanisławem Piętą?
Od pojawienia się pierwszego artykułu w „Fakcie”, w którym, występując jako Joanna, ujawniłam informacje o romansie, nie mam z nim żadnego kontaktu. Ostatni raz dzwonił do mnie jeszcze przed tamtą publikacją. Wiedział, że artykuł ma się ukazać, zapewne próbował mnie powstrzymać. Nie odebrałam wtedy żadnego z telefonów.
PRZECZYTAJ TEŻ: Afera toaletowa: Dyrektor wycofała kontrowersyjne zarządzenia
Wydaje pani przed świętami książkę, załóżmy, że wygrywa wszystko, co jest do wygrania. I co dalej?
Mam takie marzenie – zostawiam wszystko i wyjeżdżam na Wyspę Słońca. Może będę pisać tam książki lub wiersze, zaszyta na jakimś małym skrawku plaży.
PRZECZYTAJ TEŻ: Bezprawnie użyte podpis prezydenta Gdyni i logotypy firm deweloperskich. Sprawa trafiła do prokuratury
Politykę także zostawia pani na zawsze za sobą?
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że przestaje ona mnie interesować. Od 14. roku życia jestem gdzieś przy polityce, kończyłam politologię, interesuję się zagadnieniami politycznymi. Ostatnio Artur Dziambor w jednym z wywiadów mówił, że polityka jest jak narkotyk. W pełni się z nim zgadzam.
Napisz komentarz
Komentarze