Projekty kostiumów jednego z największych polskich scenografów Władysława Daszewskiego przekazał pan, w 120 rocznicę urodzin artysty, Muzeum Narodowemu w Gdańsku. Skąd u pana te cenne zbiory? Znał pan Mistrza?
Poznałem Władysława Daszewskiego w 1967 roku. Jest też bohaterem mojej książki „Oddani Melpomenie”, jedynym mężczyzną i jedynym scenografem wśród pięciu słynnych aktorek, których portrety tu zamieściłem. Wśród opisanych, wielka dama teatru polskiego Ewa Bonacka, żona Daszewskiego. Od niej to - w dowód sympatii - otrzymałem te cenne projekty. Poznaliśmy się przez przypadek, w teatrze, akurat w dniu gdy umarł Cybulski… Występowałem wtedy w „Panu Tadeuszu” w krakowskim Teatrze Rapsodycznym. Zaprosiłem ją na spektakl słowami: „Jako Hrabia powitam panią jako Podstolinę”, bo grała przecież w „Zemście” z 1953 roku w Teatrze Narodowym i później w 1962 roku we własnej reżyserii, w obu - w scenografii męża.
Ostatni raz reżyserowała w Słupskim Teatrze Dramatycznym, w 1986 roku.
Także „Zemstę” wystawioną w 15 rocznicę śmierci Władysława Daszewskiego. W jego scenografii zrekonstruowanej przez Łucję Kossakowską. Grałem w tym przedstawieniu Rejenta. W jego kostiumach grało wielu znanych aktorów. Tylko w słynnych „Paradach” stołecznego Teatru Dramatycznego z 1958 roku wystąpili Barbara Krafftówna, Wiesław Gołas czy Wojciech Pokora. Spektakl święcił triumfy w Paryżu.
A w 1960 roku pokazano go w Teatrze Kameralnym w Sopocie. Ciekawostka, plakat z warszawskiej premiery można dziś kupić w internecie za 160 zł!
Ja plakatu nie mam. Posiadam za to program.
Mówiło się, że kostium autorstwa Daszewskiego pomagał budować rolę, dawał skórę postaci.
Bardzo dbał o to, by kostium był dobrze dopasowany do warunków fizycznych aktora, by wspomagał go w plastycznej wizji roli. Wierzyński tak napisał po „Wieczorze Trzech Króli” w Teatrze Polskim w Warszawie z 1936 roku, ze scenografią Daszewskiego: „Pysznie udały się kostiumy, które zasługiwałyby na brawa, gdyby nawet same chodziły po scenie”. W 1949 roku Jan Kott stwierdził: „Daszewski jest czarodziejem. Nikt z naszych dekoratorów nie może równać się z jego scenicznym dowcipem”. A Zenobiusz Strzelecki, autor książek o scenografii pisał: „Gdzie szukać w świecie drugiego Daszewskiego, artysty z taką wesoła architekturą, dowcipną w rysunku i konstrukcji lekką i precyzyjna jak linoskoczek, jak aktor komedii dell’arte?”
Na jego prace czekali tak czytelnicy jak i bohaterowie karykatur. I nikt się nie obrażał nawet za odważną kreskę. Wtedy politycy mieli poczucie humoru, a nawet jak któryś nie miał, to udawał, że ma.
To był, jak się mówi, artysta obdarzony wyjątkowym poczuciem humoru.
I widać to w jego pracach. Przed wojną był karykaturzystą. Rysował dla periodyków. Prace sygnował znakiem karcianym Pik. Sławę przyniosła mu zwłaszcza współpraca z „Cyrulikiem warszawskim” i „Wiadomościami Literackimi”. Robił dekoracje dla kabaretu Qui Pro Quo.
Słynne karykatury?
Głównie polityczne. Choćby Józefa Piłsudskiego. Na te jego prace czekali tak czytelnicy jak i bohaterowie karykatur. I nikt się nie obrażał nawet za odważną kraskę. Co ciekawe, wtedy politycy mieli poczucie humoru, a nawet jak któryś nie miał, to udawał, że ma. Nikt się nie obrażał.
Jako scenograf zadebiutował w spektaklu „Wojna wojnie” w reżyserii samego Leona Schillera w Teatrze Polskim w Warszawie. Natychmiast okrzyczano go oryginalnym i nowoczesnym twórcą.
Z równie dobrym rezultatem opracowywał plastycznie dramaty Szekspira, sztuki realistyczne czy psychologiczno - obyczajowe. Chyba najlepiej jednak czuł się w komedii. Nie bez przyczyny nazwano go twórcą scenografii komediowej. Sztuki Moliera, Shawa, Fredry czy Zapolskiej wyzwalały w Daszewskim satyryku finezyjny dowcip oraz ironię. Jako satyryk wyczulony był przede wszystkim na wady ludzkie, głupotę, obłudę i wszelkie objawy kołtuństwa.
Jego pracami zachwycał się sam Antoni Słonimski: „Pomysłowość i inteligencja stawiają Daszewskiego na najwyższym poziomie europejskim”.
Po latach Kazimierz Dejmek zapisze: „Tak zaprojektowanych i wykonanych kostiumów nie widzi się często na świecie. Wyrafinowany zestaw kolorów, ich walory, których w konkretnych warunkach naszej pracy nie udaje się uzyskać żadnemu scenografowi. Mistrzowskie wykończenie całości i szczegółu…”. Przy okazji wystawienia w Warszawie „ Czekając na Godota” chwalił go nawet – szalenie wymagający twórca - Samuel Beckett: „Wygląd aktorów całkowicie odpowiada odtwarzanym postaciom. Drzewo doskonałe (może trochę za dużo liści w drugim akcie!). Również kostiumy bardzo mi się spodobały”.
Projekty znalazły swoje miejsce w muzeum. Gdzie podziewają się kostiumy?
Z samymi kostiumami nie jest najlepiej. Nie tylko w przypadku tych autorstwa Władysława Daszewskiego. Nieliczne zachowały się. Teatry nie dbają o to, nie archiwizują. Swego czasu, kilku aktorów wykupiło kostiumy Daszewskiego, te w których grali, dzięki temu te dzieła sztuki, bo tak trzeba je nazwać, ocalały. Słaba też jest dokumentacja projektów scenograficznych. Przez to mało kto dziś wie, jak wielkie to były wyzwania dla teatralnych krawców!
Napisz komentarz
Komentarze