Skąd wzięła się nazwa Solidarność? Jak ją rozumiano w czasie strajku w 1980? I co dziś z niej zostało? Z tymi pytaniami zwróciliśmy się do historyków: dr Anny Machcewicz, autorki książki „Bunt. Strajki w Trójmieście 1980” i dr. hab. Jana Skórzyńskiego, autora „Krótkiej historii Solidarności 1980-89” oraz sygnatariuszki porozumień sierpniowych, Henryki Krzywonos-Strycharskiej.
***
- Pojęcie „solidarności” pierwszy raz w kontekście antykomunistycznej opozycji zostało użyte w maju 1977 roku - tłumaczy Jan Skórzyński. - Po śmierci Stanisława Pyjasa, który, jak wtedy powszechnie uważano, padł ofiarą funkcjonariuszy policji politycznej, krakowscy studenci założyli organizację w celu solidarnej samoobrony przed ewentualnymi represjami władz. Stąd ta nazwa: Studencki Komitet Solidarności. Takie komitety studenckie zaczęły powstawać w innych ośrodkach akademickich, także w Gdańsku.
Natomiast samego źródła nazwy związku zawodowego Solidarność, należy – zdaniem dr. Skórzyńskiego – szukać w pojęciu strajku w solidarnościowego, który został podjęty w Stoczni Gdańskiej 16 sierpnia. Tego dnia strajkujący od 14 sierpnia stoczniowcy zawarli bardzo korzystne porozumienie z dyrekcją, przyznające im m.in. zgodę na utworzenie wolnych związków zawodowych w stoczni oraz obietnicę bardzo wysokiej podwyżki.
- Inne zakłady, takie jak stocznia w Gdyni, Zakłady Komunikacji Miejskiej czy Elmor, gdzie pracowali Bogdan Lis i Andrzej Gwiazda, zaczęły strajkować później i nie miały jeszcze żadnych obietnic, żadnych porozumień – przypomina Jan Skórzyński. – Stąd zakończenie strajku w Stoczni Gdańskiej, wywołało niezadowolenie delegatów innych zakładów, którzy zdążyli przyjechać do stoczni, traktując ją jako naturalny sposób jako ośrodek centralny. Zaczęli oni bardzo gwałtownie protestować i namawiać stoczniowców, żeby nie kończyli strajku, bo w tej sytuacji cała reszta strajkujących zakładów zostanie na lodzie – nie mając takiej siły przebicia, jak stocznia, żeby załatwić coś dla siebie. Wtedy Lech Wałęsa oraz Bogdan Borusewicz, który był jego doradcą i mózgiem tego protestu, zdecydowali żeby jednak kontynuować, strajk w solidarności z innymi zakładami. To było przełomowym i decydującym punktem tych protestów. Wówczas też na murach stoczni pojawiły się transparenty i napisy z hasłem „strajk solidarnościowy”.
„Solidarność” w sierpniu 1980 pojawiła się też jako tytuł wydawanego w stoczni przez Konrada Bielińskiego, Krzysztofa Wyszkowskiego i Ewę Milewicz biuletynu informacyjnego. Potem nazwa wróciła 17 września na spotkaniu przedstawicieli komitetów strajkowych całego kraju, kiedy postanowiono powołać jedną organizację, jeden związek dla wszystkich. Karol Modzelewski zaproponował wówczas, by nosił on nazwę Solidarność.
- Usankcjonowała ona tę postawę wzajemnej pomocy - komentuje Jan Skórzyński. - Tam jeszcze była inna kwestia: czy ma być jeden związek ogólnopolski, czy szereg związków regionalnych. Ośrodek gdański, który miał poczucie własnej siły, chciał tworzyć związek raczej w oparciu o struktury własne. Reszta Polski, która na Gdańsk patrzyła, jak na przewodnika, lidera, patrona, uważała, że związek z Wybrzeżem daje wszystkim silniejszą pozycję. Początkowo Lech Wałęsa, Andrzej Gwiazda, Bogdan Borusewicz nie byli przekonani do idei jednej wspólnej organizacji. Uważali, że to może się zakończyć łatwiejszą infiltracją przez policję. Woleli działać w kręgu sprawdzonych kolegów, przyjaciół. Natomiast wspomniany Karol Modzelewski, reprezentujący Wrocław, czy Jan Olszewski argumentowali inaczej: w Polsce jest jeden pracodawca – państwo. Wobec tego najlepiej, żeby z jednym pracodawcą rozmawiał jeden silny związek, a nie każdy regionalny związek osobno, bo to daje pole do rozgrywania przez władzę, wygrywania partykularyzmów w lokalnych i tak dalej. To przekonało Lecha Wałęsę i innych do idei jednego ogólnokrajowego związku. Można powiedzieć, że był to gest solidarności ze strony ośrodka gdańskiego, który wziął pod swoje skrzydła resztę.
– Postawa, zakładająca się walczy się także o innych, a nie tylko o swoje interesy, była potem wielokrotnie prezentowana w dziejach Solidarności. Ten związek był zbudowany na zasadzie wspólnoty celów i wzajemnej pomocy – tłumaczy autor „Polski PiS. Kroniki lat 2015-2019”. – Dziś trudno dostrzec taką postawę, nie tylko w działalności związków zawodowych, ale też jeśli chodzi o postawy obywatelskie. Reakcja obywatelska, na to co się dzieje w ostatnich latach, a co jest w istocie próbą zmiany ustroju Polski, jest zastanawiająco słaba. Brakuje tej solidarności na poziomie obywatelskim, odniesienia do państwa, które jest naszą wspólną własnością.
Postawa, zakładająca się walczy się także o innych, a nie tylko o swoje interesy, była potem wielokrotnie prezentowana w dziejach Solidarności. Ten związek był zbudowany na zasadzie wspólnoty celów i wzajemnej pomocy. Dziś trudno dostrzec taką postawę, nie tylko w działalności związków zawodowych, ale też jeśli chodzi o postawy obywatelskie. Reakcja obywatelska, na to co się dzieje w ostatnich latach, a co jest w istocie próbą zmiany ustroju Polski, jest zastanawiająco słaba. Brakuje tej solidarności na poziomie obywatelskim, odniesienia do państwa, które jest naszą wspólną własnością.
dr hab. Jan Skórzyński
***
Anna Machcewicz także przypomina, że nazwa „Solidarność” po raz pierwszy pojawiła się na winiecie Strajkowego Biuletynu Informacyjnego drukowanego w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980. Konrad Bieliński, jeden z twórców biuletynu, wspominał, że szukano dobrego tytułu i ten właśnie zaproponował Krzysztof Wyszkowski. Wkrótce gdański grafik Jerzy Janiszewski stworzył słynne logo wykonane charakterystyczną czcionką. Na zdjęciach ze strajku widać Krzysztofa Wyszkowskiego w koszulce z napisem „Solidarność” wypisanym „solidarycą”.
- Wykazał się wyczuciem chwili, bo poczucie wspólnoty było wszechobecne w społecznej przestrzeni, więc słowo to dobrze oddawało ówczesną atmosferę - przyznaje dr Machcewicz. - Solidarne działanie jest zresztą istotą strajku robotniczego. Moje ulubione hasło z 1980 roku, spisane w jednym ze strajkujących zakładów brzmiało: „W przypadku szykan kogokolwiek, załoga się za nim opowie”. Ludzie występują wspólnie, by domagać się swoich praw, protest opiera się na wzajemnym zaufaniu.
Anna Machcewicz, podobnie jak Jan Skórzyski, zwraca uwagę, że w sierpniu Lech Wałęsa, pod wpływem towarzyszy z Wolnych Związków Zawodowych podjął błyskawiczną decyzję, by kontynuować strajk solidarnościowy z innymi zakładami w Trójmieście, choć partykularny strajk w Stoczni Gdańskiej zakończył się ugodą w władzami. Tak doszło do powstania Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej. W miarę rozwoju protestu dołączające do strajku zakłady od razu wyrażały solidarność z MKS-em w Gdańsku, Szczecinie lub we Wrocławiu.
- Warto jeszcze dodać, że powstanie i działalność Komitetu Obrony Robotników w 1976 roku, który był fundamentem przedsierpniowej opozycji demokratycznej, również były wynikiem solidarnej postawy grupy inteligentów z represjonowanymi robotnikami z Radomia i Ursusa - uzupełnia dr Machcewicz. - Solidarność była słowem-kluczem i nic dziwnego, że propozycja Karola Modzelewskiego, by taką właśnie nazwę przyjąć dla związku zawodowego została bezdyskusyjnie przyjęta.
Zdaniem dr Machcewicz Solidarność w latach 1980-81 uruchomiła niesamowitą ludzką energię, zróżnicowaną potrzebę działania na wielu polach, która tłumiona była dotąd przez komunistów. Z jednej strony związek walczył o prawa pracownicze i socjalne, z drugiej strony odpowiadał na o wiele szersze potrzeby ruchu społecznego, stał się poligonem doświadczalnym społeczeństwa obywatelskiego i walki o demokrację. W latach 80. toczyła się ona dalej, choć w warunkach nielegalnych. Ale już NSZZ Solidarność, po ponownym zalegalizowaniu w 1989, stosunkowo szybko stał się po prostu organizacją pracowniczą, odpowiadającą na zupełnie nowe potrzeby i wyzwania, w warunkach transformacji, budowania demokracji i kapitalizmu. Wchodziła w sojusze z partiami politycznymi i miała reprezentantów w parlamencie.
- Dzisiejsza Solidarność, która otwarcie wspiera rządy Prawa i Solidarności z pragmatycznego punktu widzenia postępuje być może słusznie, jeśli dzięki temu może załatwić poprawę warunków pracowniczych i socjalnych. Ale idą za tym pewne ustępstwa, jak przymykanie oczu na przejmowanie przez jedną partię niezależnych instytucji, jak media, sądy, czyli działania przeciwko demokracji, które dzieją mają miejsce w ostatnich latach. Tak daleko idący pragmatyzm ma już jednak niewiele wspólnego z historyczną tradycją ruchu solidarnościowego, który był nie tyle związkiem zawodowym, co narodowym ruchem w obronie praw i wolności obywatelskich - kończy Anna Machcewicz.
Dzisiejsza Solidarność, która otwarcie wspiera rządy Prawa i Solidarności z pragmatycznego punktu widzenia postępuje być może słusznie, jeśli dzięki temu może załatwić poprawę warunków pracowniczych i socjalnych. Ale idą za tym pewne ustępstwa, jak przymykanie oczu na przejmowanie przez jedną partię niezależnych instytucji, jak media, sądy, czyli działania przeciwko demokracji, które dzieją mają miejsce w ostatnich latach.
dr Anna Machcewicz
***
Henryka Krzywonos-Strycharska pamięta, ze określenia „solidarność”, w kontekście tego, co się wtedy działo wtedy w stoczni, pierwszy raz użył Lech Wałęsa. Było to 16 sierpnia, po podpisaniu porozumienia gwarantującego stoczniowcom 1500 złotych.
- Byłam tam wtedy i jak usłyszałam przez megafony informację, że to koniec strajku i zobaczyłam, że stoczniowcy wychodzą, wystraszyłam się i zaczęłam krzyczeć różne rzeczy: że nas zdradzili, i że komuniści teraz wyduszą nas jak pluskwy. Pobiegłam do bramy, krzycząc kim jestem i próbowałam zawracać wychodzących. Część ludzi została, ale lepiej udało się Ani Walentynowicz i Alinie Pieńkowskiej na innych bramach, bo stoczniowcy je znali. Jedna była suwnicową, druga pracowała w stoczniowej przychodni. Jak doskoczyłam z pretensjami do Wałęsy, to on odwrócił się do Borusewicza i pyta: co z tym robimy? I potem, jak zapadła decyzja, żeby kontynuować strajk, to Lechu powiedział, że to strajk solidarnościowy. To była prawdziwa solidarność. Ludzie przyjeżdżali z różnych stron Polski, czasem nocą. Przyjmowałam ich. Meldowali, że gdzieś tam stoją i prosili o wskazówki, co dalej robić. Każdego dnia wypuszczaliśmy ulotki informujące ile zakładów pracy przyłącza się do strajku. Strajkować trzeba było „z umiejętnością”. Pamiętam, że jechaliśmy na „Maćki” [zakład mleczarski Maćkowy – red.] i prosiliśmy, żeby – mimo strajku – nie zaprzestawali produkcji mleka i nabiału, które były potrzebne, szczególnie ze względu na małe dzieci. Odbywało się to w ten sposób, że cała załoga pozostawała na terenie zakładu. Jedni strajkowali, drudzy produkowali. A potem zamieniali się rolami.
Henryka Krzywonos przyznaje, że kiedy w latach 90. Lech Wałęsa groził, że zabierze nazwę „Solidarność” obecnemu związkowi, była temu przeciwna. Natomiast dzisiaj pewnie by się pod tym podpisała.
- To co robi ten związek zawodowy, nawet nie przechodzi mi przez usta żeby ich nazwać „Solidarnością”, to jest po prostu skandal! Związki zawodowe miały bronić ludzi, a nie zwracać się przeciwko nim. A oni dzisiaj są silni nie siłą ludzi, a ciągle powiększającego się majątku, który służy działaczom. Myśmy nie przewidywali takich rzeczy. Stawialiśmy na solidarność międzyludzką.
Przypomina sobie, że kiedy Solidarność dostała pierwszą siedzibę, na ul. Marchlewskiego w Gdańsku [obecnie Dmowskiego – red.], z Anną Walentynowicz i Stefanem Lewandowskim mieli tam pomieszczenie, gdzie trzymali pieniądze. I tam nie było zamka. Po prostu wychodząc zabierali ze sobą klamkę.
- Dopiero po latach doszło do mnie co to była za głupota. Przecież tam można było włożyć zwykłą łyżeczkę, przekręcić, tak jak w toaletach, i wejść. Może pan nie uwierzy, ale nie zginął ani jeden grosz. Dziś nie wierzę, że to byłoby możliwe. Jesteśmy bardziej zachłanni. Patrzymy, co możemy zrobić dla siebie, a nie dla innych ludzi.
Napisz komentarz
Komentarze