Biało-zieloni mogli liczyć na dobrą frekwencję, bo na mecz przybyło prawie 8 tysięcy widzów. Problem w tym, że na trybunach mogło być ich jeszcze więcej, ale organizatorzy nie przewidzieli takiego zainteresowania I-ligowym mecz Lechii i nie przygotowali więcej biletów... To pokazuje brak rozeznania w realiach zapotrzebowania kibiców na mecze biało-zielonych.
Spotkanie Lechia zaczęła ofensywnie, ale bez żadnych konkretów, a z czasem grała coraz wolniej i inicjatywę przejął lubelski Motor. Inna sprawa, że goście z Lublina też nie zaprezentowali takiej pomysłowości w przeprowadzaniu akcji i skuteczności w ich wykończeniu, by w pierwszej połowie zdobyć gola.
Na boisku niewiele się działo, jeśli nie liczyć krótkiej przerwy w meczu ze względu na dym z pirotechniki odpalonej przez kibiców Lechii.
Początek drugiej polowy to podobny scenariusz do tego z pierwszej. Widać było, że Lechia bardzo chciała zdobyć bramkę, ale nie miała ku temu argumentów. Biało-zieloni notowali sporo strat piłki, niecelnych podań, dawali się wyprzedzać rywalom, ale ci podobnie jak w pierwszej części spotkania też nie potrafili skonstruować akcji dającej bramkę. Być może, gdyby trener Lechii Szymon Grabowski szybciej zdecydował się na wprowadzenie bośniackiego pomocnika Rifeta Kapicia i Brazylijczyka Conrado, którzy weszli na boisko w 72. minucie, coś dałoby się strzelić. Lechia od tego momentu nieco przyspieszyła grę, ale bez efektu bramkowego.
W drugiej minucie doliczonego czasu zmęczenie m.in. dobrze dotąd grającego Jana Biegańskiego „zaowocowało” akcją po której Bartosz Wolski strzałem przy słupku zdobył zwycięskiego gola dla Motoru.
Lechia na porażkę nie zasłużyła, ale ten mecz pokazał, że proces budowy drużyny, która będzie się poważnie liczyć w grze o awans może trochę potrwać.
Lechia Gdańsk – Motor Lublin 0:1 (0:0)
Bramka: Bartosz Wolski (90+2)
Napisz komentarz
Komentarze