Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Tajemnica sprzed ponad 40 lat. O bohaterskim żołnierzu, który w Gdańsku uratował islandzkie dziecko

Wiemy niewiele. Główny bohater, Zdzisław Reszka, zmarł przed 25 laty. Pozostały po nim dokumenty z wojska i przysłane z Islandii prezenty dla dzieci. Dziś, równocześnie w Islandii i na Pomorzu szukamy śladów dramatycznych wydarzeń z końca lat 70. XX wieku.
Tajemnica sprzed ponad 40 lat. O bohaterskim  żołnierzu, który w Gdańsku uratował islandzkie dziecko

Autor: archiwum rodziny Reszka

Są opowieści, w których można liczyć tylko na ludzką pamięć.

– Szukamy informacji na temat wydarzeń z 1976-1977 roku – mówi Alexander Witold Bogdański, działacz polonijny z Islandii, gdańszczanin z urodzenia. – W niewyjaśnionych okolicznościach wpadł wówczas do morza w porcie w Gdańsku siedmioletni Islandczyk. Na ratunek dziecku skoczył Zdzisław Reszka, który pełnił zasadniczą służbę wojskową w Kaszubskiej Brygadzie WOP. Czy może zostały jakieś dokumenty, notatki w gazetach o tej sprawie? My tu, w Islandii, spróbujemy dotrzeć do uratowanego przed laty, zapewne już ponad 50-letniego mężczyzny.

Legitymacja wzorowego żołnierza

Poszukiwania zainicjowała mieszkająca w Islandii Polka, pani Olga. Historię o żołnierzu i dziecku usłyszała od swojej przyjaciółki Magdy, córki Zdzisława Reszki. Opisała ją w poście, wrzuconym na portal społecznościowy. Sprawą zainteresowali się islandzcy dziennikarze z pism „Morgunbladid” i „DV” , a na stronie Iceland Monitor pojawił się tekst oparty na rozmowie z Magdą.

Wyrywam strzępki wspomnień

– Tata był wyjątkowym człowiekiem. Chociaż szybko, mając zaledwie 42 lata, odszedł z naszego życia po ciężkiej chorobie nowotworowej, zapamiętałam go bardzo dobrze – mówi Magdalena Reszka. – Dziś wyrywam strzępki wspomnień. Byłam dzieckiem, mało interesował mnie świat dorosłych. A tata miał taki charakter, że się nie chwalił.

Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku rodzina mieszkała w Rudnie pod Tczewem, w gm. Pelplin w ekstremalnie trudnych warunkach. Zdzisław z zawodu był cieślą. Zajmował się renowacją kościołów, poddaszy, ale także budowlanką. Były to czasy dużego bezrobocia. Magda wspomina, że naprzemiennie rodzice nie mieli pracy. Borykali się z biedą, ale hardo walczyli, by dzieci – Magda i jej młodszy brat Łukasz – żyły jak najlepiej i zdobyły wykształcenie.

Pewnego dnia do drzwi domu Zdzisława zapukał listonosz.

- Miałam zaledwie sześć lat, kiedy przyszła do nas paczka z Islandii – opowiada córka. – Był to 1990, może 1991 rok, Wtedy po raz pierwszy usłyszałam o tym, co zrobił tata kilkanaście lat wcześniej.

Reszka

Zdarzyło się to w drugiej połowie lat 70., w 1976 lub 1977 roku. Zdzisław Reszka służył jako żołnierz w Kaszubskiej Brygadzie Wojsk Ochrony Pogranicza, w jednostce w Nowym Porcie.

– Nie wiem, czy był wówczas na służbie, czy też miał przepustkę i przypadkiem znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie – relacjonuje Magdalena. – Mama, niestety, także już nie żyje, więc nie może pomóc. Nie zachowały się żadne dokumenty, zapiski. Żadne listy. Pamiętam z opowieści rodziców, że ojciec, ratując chłopca, ryzykował własnym życiem. Zareagował instynktownie, widząc dziecko w wodzie. Skoczył. Nie wiem czy z brzegu, czy z burty. Dziecko – siedmioletni chłopiec z Islandii – wypadło z jakiegoś statku. Wydawało mi się, że był to jakiś statek wycieczkowy. Brat utrzymuje, że to był zwykły statek, a z kolei pan Witold Bogdański sugeruje, że mógł to być kuter rybacki.

Twarz wydaje się mi znajoma

Teoretycznie krótka notka o uratowaniu dziecka przez żołnierza WOP powinna pojawić się w którejś z trójmiejskich gazet: „Dzienniku Bałtyckim”, „Głosie Wybrzeża” lub „Wieczorze Wybrzeża”. Jednak brak dokładniejszej daty zdarzenia znacznie utrudnił poszukiwania – w tej sytuacji trzeba by było przejrzeć około 1500 egzemplarzy. Poddałam się przy „Dzienniku Bałtyckim” z połowy 1976 roku, postanawiając, że najpierw muszę ustalić dokładniej czas, w którym doszło do wypadku.

I tak szukamy już trzeci tydzień.

Na facebooku działa prywatna grupa Kaszubska Brygada WOP Gdańsk Nowy Port, zrzeszająca byłych żołnierzy służących w Nowym Porcie. Ma 1167 członków. Alexander Witold Bogdański zwrócił się do administratorów grupy z prośbą o wrzucenie apelu w sprawie Zdzisława Reszki. Post jest już na stronie, czekamy na efekty.

Z zachowanych w rodzinnych archiwach dokumentów wynika, że Zdzisław Reszka dwukrotnie: w październiku 1976 r. i w październiku 1977 – otrzymał najpierw brązową, a potem srebrną odznakę Wzorowego Żołnierza. Z czerwca 1977 r. pochodzi pismo wysłane do rodziców Zdzisława, w którym dowódca Wojsk Ochrony Pogranicza gen. bryg. Czesław Stopiński zawiadamia, że otrzymał on „miano najlepszego żołnierza jednostki”. Czy te wyróżnienia mogły mieć coś wspólnego z bohaterskim czynem 21-letniego wówczas chłopaka ze wsi Szymankowo?

Dr Ireneusz Bieniecki, historyk z Uniwersytetu Pomorskiego i autor szeregu publikacji na temat Wojsk Ochrony Pogranicza przyznaje, że na odznakę Wzorowego Żołnierza WOP trzeba było poważnie zasłużyć. Zwłaszcza na srebrną. Złota była przyznawana sporadycznie, jedynie wysokim rangą wojskowym. Niewykluczone więc, że wydarzyło się coś, co nakazywało uhonorowanie srebrem starszego szeregowego.

Dr Bieniecki zgodził się pomóc w poszukiwaniach. Po kilku dniach przyszła odpowiedź.

– Niestety, ustaliłem niewiele – napisał historyk. – Przeglądałem artykuły z „Granicy” (pisma WOP), ale z tego okresu nic nie znalazłem o tym żołnierzu. Zdjęcie w mundurze zostało prawdopodobnie wykonane w istniejącym wówczas zakładzie fotograficznym w Gdańsku Nowym Porcie. Funkcjonował on na ulicy po lewej stronie, idąc od cukierni (znajdującej się na przeciw byłego Morskiego Domu Kultury) w stronę pomnika Westerplatte. W tym czasie dowódcą Kaszubskiej Brygady WOP był płk dypl. Marian Opałka, natomiast zastępcą ds. politycznych płk mgr Marian Chlebowski (obaj nie żyją). W Batalionie Portowym WOP w Gdańsku dowódcą był ppłk Zdzisław Majewski, a jego zastępcą ds. polit. mjr Stefan Rutkowski (obaj nie żyją). Twarz żołnierza wydaje się mi znajoma, ale to wszystko – kończy dr Bieniecki.
Nie wiemy także w jakich okolicznościach islandzkie dziecko trafiło do Gdańska. Być może podróżowało na promie (w drugiej połowie lat 70. PŻB uruchomiła linię promową do Szwecji na trasie Gdańsk –`Nynaeshamn). Chłopiec mógł być też synem oficera, który zabrał w rejs rodzinę.

– W tamtych latach zawijały do Gdańska i Gdyni statki firm Eimskip, Samband Line i Hafskip. Na remonty, czy przedłużenia przychodziły też islandzkie kutry – ustalił Alexander Witold Bogdański.

Istnieje też niewielka szansa, że Islandczycy przyjechali jako turyści. A siedmiolatek mógł np. wypaść ze statku wycieczkowego po Zatoce Gdańskiej.

Czternaście lat później

Kolejnym tropem jest paczka, którą nadesłano do wsi Rudno po 14 latach od akcji ratunkowej w gdańskim porcie. Uratowany przez Zdzisława chłopiec był wtedy już młodym, 21-letnim mężczyzną. Miał tyle lat, ile polski żołnierz, kiedy ten ratował mu życie...

W jaki sposób islandzka rodzina wreszcie dotarła do bohatera, mieszkającego w podpelplińskiej wsi? W Polsce zmienił się ustrój, może napisali do dowództwa jednostki wojskowej? A może, jak sugerują islandzcy dziennikarze, przez Czerwony Krzyż?

– Zanim przyszła pierwsza paczka, tata w ogóle o tamtych wydarzeniach nie mówił – wspomina Magdalena Reszka. – Byłam wówczas sześcioletnią dziewczynką, brat Łukasz był jeszcze młodszy ode mnie. Rodzina z Islandii, prawdopodobnie przez złe tłumaczenie, była przekonana, że tata ma dwie córki. Dochodziły więc do Rudna rzeczy dla dwóch małych dziewczynek. Dwie bransoletki, dwa misie z porcelany. Zapamiętałam także typowo świąteczny obrus w elfy i trolle. I obłędnie pachnące mydełko, które wyglądało jak jajeczko Faberge. Mydełka już nie ma, ale zachował się islandzki miś.

miś

Magda zapamiętała też, że listy tłumaczył jakiś polski kucharz. – Rodzina prawdopodobnie pisała do nas po angielsku, rodzice nie znali tego języka, a w bibliotece i w szkole podstawowej w Rudnie nie było słowników angielsko-polskich, tym bardziej islandzko-polskich – wspomina. – Myśmy odpisywali po polsku. Niestety, listy się nie zachowały. Mama odeszła dwa lata temu, przed jej śmiercią przeszukaliśmy wszystkie zakamarki. Listy mogły zaginąć podczas wcześniejszej przeprowadzki, mogły też zostać zniszczone przez ogromną, panującą w starym mieszkaniu wilgoć.

Islandczycy przysłali dwie, może trzy paczki. Potem kontakt się urwał.

Świat jest mały

Kucharza, tłumaczącego listy na język polski, odnalazł przed kilkunastoma dniami Alexander Witold Bogdański.

– Świat jest mały – uważa działacz polonijny. – Kilkadziesiąt lat temu na wyspie było niewielu rodaków. Kiedy przybyłem do Islandii w 1985 roku, było tu zarejestrowanych 71 Polaków, ja byłem nr 72. Siłą rzeczy wszyscy się znali lub o sobie słyszeli. Skojarzyłem, że kiedyś dawno temu miałem kontakt z pewnym polskim kucharzem pracującym na islandzkich statkach. I choć wyjechał on już z Islandii, pozostała tu jego córka.

Kilka dni później przez córkę nawiązał kontakt z byłym kucharzem. – Jesteśmy po rozmowie telefonicznej – opowiada Bogdański. – Kojarzy sprawę, pamięta pomoc w tłumaczeniu listów i historię z wyratowaniem synka Islandczyków, ale nic więcej. Umówiliśmy się na spotkanie w połowie czerwca. Zamierza przyjechać tu na lato, może w bezpośredniej rozmowie przypomni sobie więcej szczegółów.

Niestety, mimo apeli w islandzkiej prasie i na FB do tej pory nie zgłosił się ani uratowany przed laty mężczyzna, ani ktokolwiek, kto by mógł opowiedzieć jego historię. Nieco to dziwne – Islandia z około 400 tys. ludzi, jest krajem o mniejszej liczbie mieszkańców, niż Gdańsk.
– Nie wiemy, czy ktokolwiek z tej rodziny żyje – mówi Bogdański. – Być może poszukiwany przez nas człowiek wyprowadził się z Islandii i mieszka na przykład w Danii lub Szwecji?

gratulacje

Niewykluczone też, że wydarzenia z Gdańska skrywają jakąś tajemnicę. Wojsko nie chwaliło się, nawet w branżowym piśmie „Granica”, bohaterskim czynem żołnierza służącego w Nowym Porcie. A przecież w latach propagandy sukcesu aż się prosiło o nagłośnienie sprawy. Milczał też przez wiele lat sam Zdzisław Reszka. I dlaczego islandzkiej rodzinie dopiero po 14 latach udało się dotrzeć do niego, by podziękować za ocalenie syna?

– Wielu rzeczy nawet nie wiemy – przyznaje Magdalena Reszka. – Jednak dzięki tym poszukiwaniom uruchamiają się wątki, które tak naprawdę pomagają poznawać mi tatę.

Wraz z bratem Łukaszem są ogromnie wdzięczni za zaangażowanie w sprawę wszystkim osobom, które pomagają w poszukiwaniach. A jest to tym bardziej symboliczne dla nich, że świat usłyszał tę historię w momencie, kiedy 22 czerwca 2023 minie już 25 lat od odejścia taty. Pozostaje liczyć tylko na ludzką pamięć.

Jeśli coś wiesz

Osoby, które kojarzą opisane przez autorkę fakty i mogą coś do tej historii dopowiedzieć, prosimy o kontakt z Dorotą Abramowicz: [email protected]


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama