- Organizatorzy powiedzieli, że zawodnicy powyżej 70-tki będą mieli złote gacie, ale jakoś nie dostarczyli. Widziałem, że w innych drużynach mieli czerwone gacie, ale one chyba były dla tych, co mają powyżej 65 lat. Mogą być i czerwone (śmiech) – mówi Marian Borowski, rugbista urodzony w Gdańsku w 1949 roku.
W meczu z gdyńską Arką Marian Borowski jeszcze nie wyszedł na boisko, ale już w spotkaniu weteranów Lechii z WFS Siedlce zagrał w drugiej połowie. Pan Marian wiązał się w formacji młyna i dzielnie wspierał młodszych kolegów z drużyny.
- Przygodę ze sportem zacząłem od koszykówki w Technikum Geodezyjnym w Gdańsku, które było przy „Trójce” (III LO w Gdańsku-Wrzeszczu). Tam była przed laty bardzo mocna koszykówka, wygrywali, kilka razy, mistrzostwa Polski szkół średnich – wspomina Marian Borowski. Ja też zacząłem grać w kosza, wygraliśmy eliminacje wojewódzkie, a w półfinale w Inowrocławiu mieliśmy grać na kortach, więc trenowaliśmy na kortach. Kiedy przyjechaliśmy okazało się, że gramy w sali. Przegraliśmy minimalnie. Potem matura, na studia się nie dostałem, a po grze w koszykówkę, trochę brakowało mi sportu.
W styczniu 1970 roku Marian Borowski przeczytał w wybrzeżowej prasie, że Ogniwo Sopot wznawia treningi. Zajęcia miały się odbywać w jednej ze szkół. Zapraszali ludzi do rugby.
- Zajęcia na sali prowadził trener Bolesław Brzoskowski, potem było boisko, ale ja nie miałem zielonego pojęcia o rugby – dodaje Marian Borowski. Przyszedł sparing z Lechią, która miała wtedy mocną „paczkę”. Jak oni atakowali, to ja w nich. Podobało mi się to, nie bałem się. Po meczu podeszli do mnie koledzy z Lechii i zapytali: „Pojedziesz z nami na obóz?” A ja, że bardzo chętnie. Tak się zaczęła moja przygoda z Lechią. Po tym obozie od razu trafiłem do pierwszego składu, to był coś. Miałem wtedy 21 lat.
Organizatorzy powiedzieli, że zawodnicy powyżej 70-tki będą mieli złote gacie, ale jakoś nie dostarczyli. Widziałem, że w innych drużynach mieli czerwone gacie, ale one chyba były dla tych, co mają powyżej 65 lat. Mogą być i czerwone (śmiech)
Marian Borowski
Stan wojenny zastał go w Niemczech, tam spotkał Sławomira Narwojsza i Tomasza Nowotarskiego. Oni grali w HSV Hamburg, Marian Borowski w grał wtedy w klubie policyjnym, ale kiedy zobaczył kto gra na boisku w przeciwnej drużynie, od razu postanowił, że od nowego sezonu idzie do HSV.
W Ogniwie Sopot grał syna pana Mariana, a wnuk też gra w rugby, w Arce Gdynia. Jego namówił na rugby Maciej Stachura, bo wnuk Janek najpierw trenował piłkę nożną. Marian Borowski cieszy się, że wnuk się rusza.
W 1972 roku Borowski zagrał w reprezentacji Polski. W Warszawie biało-czerwoni grali w Pucharze FIRA z Czechosłowacją, a potem w Raciborzu z NRD. Marian Borowski zagrał w nich – jak pamięta - około 20 minut. Z Lechią zdobył mistrzostwo Polski w 1970 roku. Do 1975 roku grał wszystkie mecze, było ich prawie 100. Potem jednak praca zawodowa spowodowała, że grał po dwa, trzy mecze w sezonie. Z zawodu jest geodetą, ale o rugby nie zapomniał.
- Mistrzostwa weteranów? Najważniejsze, że można się spotkać z kolegami! To jest frajda. W grudniu byłem na jubileuszu 100-lecia polskiego rugby w Warszawie. Proszę sobie wyobrazić, że tam spotkałem Zbyszka Kasińskiego, z którym wiele razy mocno się szarpaliśmy w młynie, a dziś jesteśmy przyjaciółmi. To w rugby cenię najbardziej.
W 13. Mistrzostwach Polski Weteranów w Rugby w Gdańsku wygrali dawni rugbiści gdańskiej Lechii Veterans, przed Arka Gdynia Old Boys i Rugby Veterans Orkan Sochaczew. W turnieju brali udział także rugbiści Old Boy Rugby Club Poznań i WFS Siedlce Veterans. Przyznano też nagrody indywidualne: Najlepszy II-liniowiec: Paweł Sienkiewicz (Lechia), Najlepiej punktujący: Wojciech Dębski (Lechia), Najstarszy zawodnik: Marian Borowski (Lechia), Najlepszy zawodnik turnieju: Jacek Kunicki (Lechia), Najlepszy zawodnik młyna: Mirosław Foryszewski (Orkan), Najlepszy zawodnik ataku: Aleksander Gajewski (Arka).
Napisz komentarz
Komentarze