Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Być jak Wojciech Siudmak, czyli zaczęło się od patrzenia w niebo

O artystycznych początkach rozmawiamy z Wojciechem Siudmakiem, światowej sławy malarzem i rzeźbiarzem nurtu realizmu fantastycznego, twórcą którego rysunki były inspiracją dla reżysera "Diuny". Artysta otworzył w Gdańsku wystawę swoich prac
Być jak Wojciech Siudmak, czyli zaczęło się od patrzenia w niebo

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Ponoć wszystko zaczęło się od patrzenia w niebo?

W Wieluniu, gdzie przyszedłem na świat. Patrzyłem na rozgwieżdżone niebo robiąc „orła” na śniegu. Była czarowna noc, pełnia. Zafascynowało mnie światło, które biło z księżyca. Te gwiazdy, jakbym zobaczył je pierwszy raz! Tak wyraźne i tak blisko, niemal mogłem ich dotknąć. Przeszedł mnie dreszcz. Ale nie z zimna. Czułem, jakby te cząsteczki pędzące z Kosmosu nagle wszystko we mnie uporządkowały. Coś ze mną zrobiły. Miałem ledwie osiem lat, wracaliśmy z kolegami ze szkoły… I oto ja, ten mały chłopak zdałem sobie sprawę z tego, jakim jestem pyłkiem wobec wszechświata. Na drugi dzień pobiegłem do naszego wychowawcy i spytałem: Co jest za gwiazdami? A on na to: Niczego tam nie ma! Ależ byłem zawiedziony, nie chciałem mu uwierzyć, wiedziałem, że to nie prawda. Od tamtej chwili w moim życiu wszystko już wiązało się z Kosmosem. A zaczęło się od patrzenia w niebo… Dziś dzieci nie potrafią tak patrzeć.

Patrzą głównie w ekran komputera.

Przypomniało mi się pewne zdjęcie. Oto na półokrągłej kanapie siedzi duża grupa dzieci. Przed nimi wisi dzieło Rembrandta. Ale żadne z dzieci nie patrzy na obraz, wszystkie mają wzrok wbity w ekran telefonu. To, niestety, zaowocuje powszechną tępotą intelektualną. Tym młodym ludziom wydaje się, że wszystko wiedzą, bo przecież całą wiedzę mają w telefonie. Wystarczy nacisnąć odpowiedni przycisk. Pracuje telefon, ale mózg nie pracuje. To pokolenie stracone, skazane na twórczą niemoc. Jak wielkie miałem szczęście, że gdy ja byłem dzieckiem smartfonów i komputerów nie było.

 

Od początku wiedział pan, że sztuka jest pana przeznaczeniem?

Studiowałem w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pamiętam zajęcia w sali gimnastycznej, te ciężarki, ćwiczenia… To mi sprawiało przyjemność, było uwolnieniem się z opresji, z tej dręczącej mnie świadomości, że pięć lat chodzę tu na zajęcia i nawet nie nauczą mnie poprawnie rysować człowieka. A przecież to baza dla malarza! Ta szkoła to było dla mnie rozczarowanie. Tak profesorami, jak i kolegami, którym zależało tylko na dyplomie. A ja już wtedy wiedziałem, że nie o dyplomy tu chodzi. Że dyplom nie zrobi ze mnie artysty. Najwięcej dało mi liceum plastyczne. Był tam profesor, który wszystkiego nas nauczył, od ryciny po malarstwo olejne. A najważniejsze, że nauczył nas odwagi. Ale pragnienie bycia malarzem, mam wrażenie, towarzyszyło mi od urodzenia. Rysowałem już jako dzieciak. To budziło we mnie gorączkę. Decyzja, że będę zajmował się sztuką nie pojawiła się nagle, ona była we mnie od zawsze, tylko w świadomości stopniowo dojrzewała. Na moje zdolności zwrócili uwagę nauczyciele. Moi rodzice jednak byli zaniepokojeni. Poświęcić się sztuce? A z czego będziesz żył? - pytali. Ale ja czułem, że w kwestii wyborów drogi życiowej nie miałem wiele do gadania. Coś poza mną moim życiem kierowało.

Miałem ledwie osiem lat, wracaliśmy z kolegami ze szkoły… I oto ja, ten mały chłopak zdałem sobie sprawę z tego, jakim jestem pyłkiem wobec wszechświata. Na drugi dzień pobiegłem do naszego wychowawcy i spytałem: Co jest za gwiazdami? A on na to: Niczego tam nie ma! Ależ byłem zawiedziony, nie chciałem mu uwierzyć, wiedziałem, że to nie prawda. Od tamtej chwili w moim życiu wszystko już wiązało się z Kosmosem.

Wojciech Siudmak

Co?

Nie wiem.

Wszystko co spotyka nas na tym świecie złego i dobrego zapisane jest w Górze – mówi Kubuś Fatalista w powiastce Diderota.

I ja miałem wrażenie, że - czegokolwiek bym nie zrobił - wszystko i tak jest już ułożone. Jakby według planu. Nawet to, co się dziś dzieje, że wystawiam swoje obrazy w Gdańsku, w którym jeszcze nigdy ich nie pokazywałem – to też jest jakiś plan. Ta seria przypadków, które wyznaczały mi drogę, te kierunki, które intuicyjnie wybierałem, nie miałem mocy, by im się przeciwstawiać, musiałem im się poddać.

Na przykład?

Pewnego dnia, miałem 24 lata, musiałem zdecydować, czy wyjechać na stałe do Paryża, o którym tak marzyłem. I tam szukać szczęścia. To był wtedy szalony krok, jechałem w ciemno, żyła tam co prawda jakaś niby-ciotka, ale w zasadzie byłem zdany tylko na siebie. Ale ja wychowałem się na marzeniu. Chciałem zobaczyć Louvre, dzieła wielkich mistrzów. Marzenia mnie niosły. Byłem silny, sport wykształcił we mnie pewność siebie. Czułem, że mogę pokonać wszelkie bariery. Wiedziałem, że nie ma dla mnie rzeczy nieosiągalnych, że mogę wszystko. Muszę tylko włożyć w realizację marzeń pewien wysiłek, ale sport, utwierdził mnie w przekonaniu, że jeśli chcemy zrobić lepszy wynik, to należy nad sobą popracować. A jeszcze dyscyplina. I konsekwencja, bez tego trudno realizować jakikolwiek plan. Tę świadomość celu i drogi do celu wykorzystałem w Paryżu właśnie. A Paryż w latach 50. był rajem dla młodego człowieka. Jako świeżo wykształcony malarz abstrakcyjny wszędzie pokazywałem moje obrazy. Ale nikogo to nie obchodziło, tutaj sztuka żyła już czymś innym. Na kartach pocztowych sprzedawanych w ulicznych kioskach były dzieła Matisse’a, Salvadora Dali, ale głównie Picassa. Picasso był wszędzie. Ja nigdy nie ceniłem Picassa. Dla mnie to był tylko mit.

Nie lubił pan Picassa? Wszyscy lubili.

Dlaczego jestem wobec niego taki krytyczny? To moja osobista historia. Mam 16 lat. Profesor z liceum plastycznego, o którym wspomniałem, przekonuje nas, by nawet w czasie wakacji nie przestawać rysować, by wciąż pracować, obserwować świat, rozwijać wyobraźnię i technikę. Nie trwonić czasu na inne sprawy. Ale te wakacje zaczęły się dla mnie źle, poważnie zachorował mój ojciec. Atmosfera w domu nie sprzyjała pracy. Rozpierał mnie smutek, dręczył niepokój. A jednak rzuciłem się w wir rysowania. Szlochając zdobyłem się na ten wysiłek, robiłem to, żeby wyrzucić swój ból. Rysowałem czarnym piórkiem, tuszem, ołówkiem. Powstało ponad trzydzieści rysunków, które, byłem o tym przekonany, wyrażały moją rozpacz. Nasze prace zaprezentowaliśmy na zajęciach po powrocie do szkoły, każdy mógł się na ich temat wypowiedzieć. Kiedy zobaczyłem je wszystkie wiszące na ścianie, poczułem się nagi. Byłem przekonany, że mój ból, moje łzy, cierpienie – coś czego nie chciałem okazać, biły z tych obrazów! Ale jedyny komentarz, jaki usłyszałem od kolegów i nauczyciela, to: „Ładna kompozycja, dobra technika, widać że dużo pracowałeś”. Bzdury jakieś! Byłem rozczarowany, oburzony, że nikt nie zrozumiał głębi tych dzieł! Nikt nie pojął, co chciałem nimi przekazać. Może dlatego tak się stało, że zamiast być sobą, inspirowałem się Picassem? Wtedy to zrozumiałem. Byłem wściekły, że zaufałem mu, że poprzez jego środki wyrazu okazałem mój prywatny ból, mój krzyk, którego - trudno się dziwić - nikt nie usłyszał. Ktoś mógłby spytać, to dlaczego tak wszyscy zachwycają się picassowską Guernicą? Może dlatego, że ktoś im powiedział, że trzeba się zachwycać? Wtedy w szkole zdałem sobie sprawę, że nie tędy droga. Że muszę własną ścieżką sobie wydeptać. Tym samy pogrzebałem Picassa.

Znów zaczął pan od początku?

W Paryżu byłem przekonany, że potrafię rysować tak jak rysowałem w liceum, ale przez to malowanie abstrakcyjne, które wbijali nam do głowy na studiach, tym samym odciągając od ćwiczeń, od klasycznego malarstwa spowodowało, że stałem się artystycznym kaleką. Musiałem poświęcić kolejnych 10 lat, by wrócić do tego pierwszego gestu, do tej naturalnej zdolności stawiania kreski. A żeby w tym rozwinąć wirtuozerię potrzebne było mi kolejne lat 20. Taka była cena. Te moje abstrakcje naprawdę nikomu się nie podobały. Były tylko dekoracją, którą można było powiesić w garażu. Młodzi malarze, którzy jak ja także przyjechali wtedy do Paryża, i oni byli kalekami. . Też musieli nauczyć się wszystkiego od nowa. Ale z czegoś trzeba było żyć. Większość znalazła robotę w słynnych paryskich halach targowych, gdzie sprzedawano mięso. Ale jak się tam naharowali, to już sił nie mieli na malowanie. Ja nie poszedłem do Les Halles, Los wyznaczył mi inny kierunek. Ruszyłem do redakcji prasowych, gdzie zaoferowałem swoje zdolności, łatwość rysowania. Dali mi szansę. Zacząłem od ilustracji do przepisów kulinarnych, to był świetny warsztat i pożywka dla wyobraźni, wszak bogactwo kuchni francuskiej jest niebywałe. Rysowanie dla gazet to były moje „uniwersytety”. Wkrótce docenili też moje surrealistyczne rysunki i ilustracje. Z czasem zaczęli zamawiać u mnie projekty okładek do książek. Szalenie mi się to spodobało. To był przełom w mojej twórczości. Od tych okładek ta moja epopeja się zaczęła, tak narodziła się moja sztuka science fiction. To było źródło. Abstrakcja zabiła we mnie zdolność rysowania. Paryż mnie uratował.

Szczęście pana nie opuszczało.

Miałem dużo szczęścia, ale tak samozaparcia, jak i odwagi nie brakowało mi, by zaproponować własne widzenie sztuki. Te okładki po pewnym czasie stały się moimi obrazami. Punktem wyjścia do mojego nowego malarstwa. Ono po latach ukształtowało patrzenie na świat, wrażliwość wielu pokoleń ludzi, do dziś mi dziękują, że wychowali się na mojej sztuce, że dzięki niej otworzyli się na świat. Że w tej otwartości wychowali też swoje dzieci.

Co powiedziałby pan młodym ludziom, którzy dopiero idą do liceum plastycznego? Którzy chcieliby iść podobną, jak pan, drogą?

Że należy zachować własną tożsamość. Uwierzyć w siebie i iść swoją drogą. Powiedziałbym im, żeby nie słuchali bezmyślnie profesora, który ni stąd ni zowąd każe im rysować czerwone kółka, choć wcale nie mamy ochoty ich rysować. Najważniejsze, żeby ta nasza tożsamość nie została na starcie zdeptana, ani nawet nadszarpnięta. Potrzebny jest hart ducha. I nieprawdopodobna siła wewnętrzna, by przeciwstawić się innemu myśleniu. Trzeba uważać, by ktoś nam krzywdy nie zrobił, by nie wykoślawił charakteru i zdolności. Niezbędny jest upór. Przekonanie, że temu, co chcę robić przez całe życie, warto poświęcić czas, zwłaszcza na starcie. Muszę też być pewien tego, że jestem dobry. I że chcę coś powiedzieć, przekazać, a nie tylko bezmyślnie kogoś naśladować. Najważniejsza jest jednak wyobraźnia i przekonanie, w jakim celu chcę jej użyć. Umysły wyjałowione wciąż popełniają plagiaty, jestem w dużej mierze tego zjawiska ofiarą. Dziś mamy zalew sztuki odtwórczej. To wina źle używanej technologii. Prawie trzy godziny leciałem z Paryża do Warszawy. Obok mnie siedział mały chłopiec, który przez cały ten czas grał w jedną grę wyświetloną na ekranie telefonu. Mechanicznie powtarzał wciąż te same gesty. Ani razu, ani razu przez te trzy godziny nie spojrzał ani na matkę, ani na braciszka… Nie wypowiedział słowa.

I znów wracamy do „orłów” na śniegu…

Pomyślałem, kiedyś by namalować obraz, na którym uleciałyby w to rozgwieżdżone niebo… Niebo, od którego wszystko się zaczęło.

*********************************

Nim w listopadzie na szklanym ekranie zadebiutuje druga część ekranizacji Diuny w reżyserii Denisa Villeneuve’a po raz pierwszy w Gdańsku, w Ratuszu Głównego Miasta możemy podziwiać ponad 60 prac Wojciecha Siudmaka. Do 11 czerwca będzie można zobaczyć rysunki, które zainspirowały kanadyjskiego reżysera podczas przygotowywania oskarowej produkcji na podstawie powieści Franka Herberta oraz wiele innych dzieł.

Wojciech Siudmak. Legenda realizmu fantastycznego

Artysta urodził się w 1942 roku w Wieluniu. Jest absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i École de Beaux Arts w Paryżu. Od ponad 50 lat mieszka i tworzy we Francji. Jego twórczość obejmuje malarstwo, rysunek, rzeźbę i wzornictwo. Reprodukcje jego prac zdobią okładki książek klasyków literatury fantastyczno-naukowej, m.in. Franka Herberta i Philipa K. Dicka. Jako jedyny artysta na świecie trzykrotnie projektował plakat Festiwalu Filmowego w Cannes. Prace artysty znajdują się w kolekcjach prywatnych i muzealnych na całym świecie. Prezentowano je na wystawach we Francji, Włoszech, w Niemczech, Belgii, USA, Kanadzie i Polsce.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama