Zbliżamy się do pierwszej rocznicy rosyjskiej agresji na Ukrainę. Napisał pan, że 24 lutego 2022 runął stary system bezpieczeństwa w Europie i trzeba dyskutować nad konstrukcją nowego systemu. Jak mógłby on wyglądać, zważywszy jak wiele czynników jest tu zmiennych i niewiadomych?
Zgadzam się, że jest to trudne zadanie, natomiast nie zmienia to faktu, że jeżeli chcemy w ogóle myśleć o zakończeniu wojny w Ukrainie, to warunkiem jest stworzenie wiarygodnego systemu bezpieczeństwa w Europie Środkowej. To może być jedyny argument, który pozwoli ukraińskim elitom, ale też ukraińskiemu społeczeństwu, dokonać trudnego i dzisiaj, jak się wydaje, niemożliwego wyboru. Sprowadza się on w gruncie rzeczy do odpowiedzi na pytanie: czy walczymy do skutku, a więc do odbicia wszystkich tych podbitych przez Rosjan terytoriów państwa ukraińskiego, w tymi Krymu, czy może rozważamy jakiś inny scenariusz zakończenia wojny? Taki, który zakłada okupację części tych terenów przez Rosjan, ale w zamian uzyskujemy pewność, że Rosjanie nie wykorzystają zakończenia działań wojennych po to, żeby się wzmocnić, przegrupować, uzupełnić straty i ruszyć ponownie. Bez przekonania Ukraińców, że kolejna wojna o podobnej intensywności, podobnej skali, nie powtórzy się w najbliższych latach, trudno w ogóle zaprojektować jakiekolwiek rozwiązanie pokojowe. W związku tym nie uciekniemy od kwestii systemu bezpieczeństwa obejmującego Ukrainę i gwarantującego pokój na tak zwanej wschodniej flance NATO.
Atak na Ukrainę to była bezprecedensowa, niebywała, niczym nie sprowokowana agresja. Natomiast rosyjscy przywódcy, ale także doradzający im eksperci, są przekonani, że Rosja nie miała innego wyjścia, niż zaatakować, i że nie ma drogi trwałego porozumienia Zachodem. Jak z tego wybrnąć?
Droga trwałego porozumienia z Zachodem w Rosji wydaje się bardzo mało prawdopodobna. Byłoby to do Unii Europejskiej, jak i do NATO. Problem polega na tym, że dziś nie wiemy ile czasu będzie na to potrzebne. Tymczasem nie możemy sobie pozwolić, żeby Ukraina nawet przez krótki czas funkcjonowała w próżni strategicznej, bez gwarancji bezpieczeństwa, zagrożona kolejną rosyjską agresją. Musimy więc myśleć o „pomostowym” systemie bezpieczeństwa, takim, w którym Ukraina będzie mogła się bezpiecznie odbudowywać. Tych gwarancji bezpieczeństwa nie musimy rozumieć koniecznie w kategoriach zobowiązania się jakiegoś państwa, jak na przykład Polski, do wysyłania armii, żeby walczyła po stronie ukraińskiej w razie kolejnej rosyjskiej agresji. Strona ukraińska nie oczekuje, że wojska natowskie będą walczyły, bo oni uważają, że są w stanie sami się obronić, pod warunkiem, że będą mogli liczyć na dostawy i pomoc sprzętową, amunicji, materiałów pędnych i tak dalej. Polska już obecnie jest głównym hubem logistycznym i pomocowym, również w zakresie pomocy wojskowej, dla Ukrainy. 90 procent zachodniego wsparcia wojskowego dociera do Ukrainy przez Polskę. Jednym z elementów gwarancji bezpieczeństwa mogłoby być zobowiązanie się Polski, że nie zmienimy tej polityki na wypadek nowej agresji rosyjskiej. To kluczowa gwarancja z punktu widzenia przetrwania państwa ukraińskiego. Inny przykład: w zeszłym roku strona ukraińska mówiła o tym, że część produkcji przemysłowej na użytek jej sił zbrojnych, zarówno obecnie, jak i w przyszłości, powinna – ze względu na wymogi bezpieczeństwa – być zlokalizowana chociażby w Polsce. Doświadczenia tej wojny wskazują na to, że trzeba mieć bazę produkcyjną zorganizowaną relatywnie blisko miejsc, gdzie toczą się działania wojenne. To jest kolejny obszar, który może zostać uregulowany traktatowo. To samo dotyczy kwestii szkoleniowych. Ukraińscy żołnierze są szkoleni w Polsce, w Niemczech, w USA, Wielkiej Brytanii. To też jest jeden z elementów gwarancji bezpieczeństwa. Państwa natowskie, które nie dysponują potencjałem w zakresie lotnictwa – na przykład państwa bałtyckie czy Słowacja, ale też Bułgaria – są objęte systemem natowskiego patrolowania przestrzeni powietrznej. Strona ukraińska być może mogłaby również uzyskać podobnego rodzaju gwarancje. Czy również dla strefy objętej ewentualnymi działaniami wojennymi? To jest sprawa otwarta, no ale możemy zacząć o tym rozmawiać. Tutaj mamy do czynienia z pewną mozaiką gwarancji, zobowiązań, działań i deklaracji co do przeszłości. I to jest całkowicie w zasięgu możliwości państw NATO.
Przyjrzyjmy się jeszcze na chwilę Rosji. Kalkulowali, że ten atak zbrojny jednak im się to opłaci. Ale się nie opłacił. Przelicytowali.
Tak, chociaż trzeba podkreślić, że większość zachodnich analityków uważa, że Rosjanie byli bardzo blisko osiągnięcia, już w tej pierwszej fazie wojny, sukcesów o charakterze militarnym, czyli zdobycia Kijowa i obalenia albo zamordowania Zełenskiego. Nie udało się. Rosyjskie elity, wyciągnęły z tego wnioski następujące: po pierwsze – musimy się bardziej zmobilizować, w tym zmobilizować przemysł rosyjski, ażeby wygrać z Ukrainą. Po drugie – wojna jest w gruncie rzeczy wojną Rosji z całym kolektywnym Zachodem, bo ten Zachód pomagał Ukrainie. Gdyby nie to rosyjskie wojska by już kontrolowały sytuację na całym kraju. No i po trzecie – w narracji rosyjskich władz dzisiaj stawką, o którą toczy się ta wojna jest kwestia przyszłego istnienia Federacji Rosyjskiej. Oni uważają, że jeżeli przegrają tę wojnę, notabene nie wierzą w to, że przegrają, Federacja Rosyjska może zostać rozczłonkowana, stać się innym, znacznie mniejszym i mniej zasobnym państwem. Nie ma więc żadnych przesłanek, żeby sądzić, iż w Rosji dojrzewa jakaś myśl o politycznym rozwiązaniu i zakończeniu tej wojny w sposób, który byłby akceptowalny dla obu stron konfliktu. Czasy sprzed 24 lutego już nie wrócą. Nie nastąpi stabilizacja. Nie będziemy mogli funkcjonować tak, jak funkcjonowaliśmy przed tą wojną.
Czy to nie swoisty paradoks? Kreml produkuje na potrzeby i zewnętrzne, i wewnętrzne taki paranoidalny obraz Rosji, jako kraju zagrożonego przez Stany Zjednoczone, przez NATO, przez Zachód. Słysząc to pukamy się w czoło, ale z drugiej strony wielu zachodnich analityków przyznaje, że faktycznie jedynym gwarantem trwałego pokoju w tej części Europy, byłoby to rozczłonkowanie Federacji Rosyjskiej.
Zgoda, tylko nie możemy zapominać, że Rosja jest mocarstwem i w związku z tym aktywne działanie państw Zachodu na rzecz rozczłonkowania Federacji Rosyjskiej może prowadzić do wojny o charakterze nuklearnym. Tego trzeba za wszelką cenę tego unikać. Nie ma zatem mowy o aktywnych działaniach Zachodu na rzecz takiego scenariusza. Natomiast czym innym jest przyglądanie się z sympatią jakimś wewnętrznym ruchom w Rosji, które mogłyby doprowadzić do podziału Federacji Rosyjskiej. Tylko tych ruchów dzisiaj nie ma. Władza Putina jest nadal silna, dobrze kontroluje sytuację kraju. Mało tego, gdyby Zachód zaczął – choćby na poziomie narracyjnym – mówić, że prowadzi wojnę, której celem jest rozczłonkowanie Federacji Rosyjskiej, to można się spodziewać jeszcze większej determinacji po stronie Rosjan. Społeczeństwo rosyjskie popiera bowiem wojnę i popiera Putina, i – niezależnie od tego, co mówią rozmaici przedstawiciele rosyjskiej opozycji – to jest wojna Rosjan, a nie wojna Putina.
Rosja odwołuje się do wszelkich dostępnych jej narzędzi, których mają służyć osłabieniu przeciwnika, a więc również wewnętrznemu skłóceniu jego elit politycznych i społeczeństw. To jest element przygotowania do fazy wojennej, choć oczywiście ta faza nie musi nastąpić, o ile uda się osiągnąć zakładane cele bez odwoływania się do potencjału militarnego
Jakie cele, poza wzmacnianiem armii, stoją przed Polską? Zwraca pan uwagę na to, że Polska nie kształtuje aktywnie swojego otoczenia.
Wskazałbym tu kilka fundamentalnych kierunków, na których trzeba nasilić naszą aktywność. Po pierwsze musimy rozpocząć całą sekwencję działań, które w efekcie miałyby doprowadzić do sytuacji zwiększenia bezpieczeństwa w rejonie Morza Bałtyckiego. Sama akcesja Szwecji i Finlandii do NATO nie wystarczy, bo jest jeszcze potrzebny konkretny, uzgodniony z sojusznikami, bardzo precyzyjny plan działań dotyczących chociażby tak zwanej mobilności wojskowej, a także systemu obrony powietrznej państw bałtyckich. Zdecydowanie więcej trzeba robić w kierunku ukraińskim, o czym już wspominałem. Trzeba być bardziej aktywnym, jeśli chodzi o przyszłość Białorusi, która w tej całej układance bezpieczeństwa regionalnego jest rzeczą fundamentalnej rangi. Jeśli Białoruś byłaby państwem kontrolowanym wojskowo przez Rosję, tak jak w znacznej części ma to miejsce obecnie, to taka sytuacja powoduje, że ani Ukraina nie jest bezpieczna, ani państwa bałtyckie nie są bezpieczne, ani Polska nie jest bezpieczna. To są te trzy podstawowe kierunki. Ta aktywność jest potrzebna nie po to, żeby budować jakieś alternatywne systemy, które miałyby zastąpić NATO czy Unię Europejską, lecz przeciwnie: w ramach pewnego podziału obowiązków są normalnym zjawiskiem. Nasi sojusznicy wręcz oczekują od nas wiedzy, koncepcji, pomysłów i zaangażowania na rzecz przyszłości regionu.
Niezależnie od tego gorącego konfliktu militarnego, cały czas toczył się cicha wojna na innych frontach: dezinformacji, wpływania na opinię publiczną, finansowania pewnych środowisk politycznych na Zachodzie. Są głosy ostrzegające, że w Polsce ta infiltracja zaszła już bardzo daleko.
Musimy mieć świadomość, że Rosja odwołuje się do wszelkich dostępnych jej narzędzi, których mają służyć osłabieniu przeciwnika, a więc również wewnętrznemu skłóceniu jego elit politycznych i społeczeństw. To jest element przygotowania do fazy wojennej, choć oczywiście ta faza nie musi nastąpić, o ile uda się osiągnąć zakładane cele bez odwoływania się do potencjału militarnego. Do wojny dochodzi wtedy, kiedy inne od elementy oddziaływania zawodzą. Tak też było do pewnego stopnia w przypadku Ukrainy. Rosja nie decydowała się na agresję tak długo, jak korupcja, wywieranie wpływu, agentura były skutecznymi narzędziami utrzymywania Ukrainy w statusie państwa pomiędzy światem Zachodu, a Rosją. Nie możemy mieć zatem żadnych złudzeń, że Polska jest również obiektem tego rodzaju aktywności.
Tymczasem rozbicie polityczne i elit politycznych i samego społeczeństwa nadal postępuje i osłabia strategiczny potencjał Polski. Czy widzi pan tutaj jakiś możliwości wyjścia z tej sytuacji?
To zabrzmi może idealistycznie, ale uważam, że to wymaga pewnej dojrzałości klasy politycznej, ale też i wymaga dojrzałości społeczeństwa. Nasza polityka funkcjonuje w ramach pewnego systemu republikańskiego, który implikuje zaangażowanie społeczeństwa w politykę, również w wymiarze międzynarodowym. To zaangażowanie nie jest może bardzo często, ale w takich przełomowych momentach jest czytelne i wyraźne. Tak jak było 24 lutego i w kolejnych dniach ubiegłego roku. Po rosyjskiej agresji to społeczeństwo polskie swoją aktywnością wyznaczyło ramy polityki rządu i opozycji. Stało się w sposób oczywisty czytelne, że społeczeństwo polskie opowiada się za daleko idącym wsparciem Ukrainy. I w demokracji obywatele mają możliwość oddziaływania na stan rzeczy. Również dokonywania wyborów między siłami, które chcą zażegnać spór wewnętrzny, który ma destrukcyjny wpływ na możliwości Polski, a tymi, które chcą trwać w takim podziale. Wyraźne opowiedzenie się wyborców na rzecz wspólnej polityki organizmu politycznego, jakim jest państwo polskie, może ten spór zakończyć. Jeżeli wyborcy będą natomiast premiować polityków, którzy budują swoją pozycję na pogłębianiu tego sporu, może się tak nie stać. W historii mieliśmy tego rodzaju doświadczenia z fatalnym dla Rzeczpospolitej skutkiem. Mam nadzieję, że teraz tak nie będzie.
Napisz komentarz
Komentarze