Co tak naprawdę dzieje się w branży ślubnej? Jedno jest pewne, nie trafiają do niej osoby z przypadku. Aby poprowadzić salon sukien ślubnych z prawdziwego zdarzenia, potrzebna są nie tylko wiedza z zakresu prawa gospodarczego, ale i ogromna wrażliwość estetyczna, wyobraźnia, znajomość trendów w modzie, nie tylko w Polsce, ale i w Europie, a nawet za oceanem.
Problemy branży ślubnej. Coraz mniej klientek i zmiany w trendach
Alicja i Marek Burakowscy, właściciele Salonu Sukien Ślubnych i Wieczorowych „Malena” w Gdyni przyznają, że przyczyn trudnej sytuacji w branży ślubnej jest kilka. Na pewno są to co najmniej o 50 proc. wyższe zobowiązania płatnicze, znacznie mniejsza liczba klientek oraz coraz większe problemy związane ze znalezieniem dobrych fachowców w tym trudnym zawodzie.
PRZECZYTAJ TEŻ: Klientki salonu ślubnego Livia zgłaszają się na policję
– Pracuję w tej branży już bardzo długo – mówi Alicja Burakowska. – Co może mieć tak zły wpływ na kondycję branży ślubnej? Myślę, że to uwarunkowania socjalno-społeczno-modowe – tak to bym określiła. Coraz mniej jest ślubów konkordatowych. Niektórzy zawierają jedynie śluby cywilne czy humanistyczne. Coraz częściej młodzi decydują się na przyjęcie w wąskim gronie, a nie na duże wesele. Na pewno nikomu nie pomogła pandemia. Jeżeli komuś udało się przetrwać te dwa lata ograniczeń, to wytrzyma też aktualny kryzys gospodarczy oraz postępujące zmiany w trendach.
Alicja Burakowska zauważa, że zmieniły się też preferencje co do wyboru miejsca na zorganizowanie wesela. To już zazwyczaj nie hotele. Młodzi stawiają na oryginalność, wybierając stodoły, sale leśne czy przestrzenie industrialne.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Salon sukien ślubnych Livia zamknięty. Klientki szykują pozew zbiorowy
– Zmienia się mentalność ludzi, ich spojrzenie na ślub, wesele – uważa Alicja Burakowska. – Śluby przenoszą się „w teren”. Te trendy istnieją już od dość dawna za granicą. Teraz zauważalne są również w Polsce. Jest też grupa panien młodych, które biorą jedynie ślub cywilny, a zamiast typowej sukni, decydują się na proste, białe sukienki, ze względu na obecność fotografa i tradycyjne podejście do samego koloru.
Klientki salonów ślubnych rezerwują wizyty, a później nie przychodzą
– Największym problemem, który dotyczy nie tylko branży ślubnej, ale i całej branży usługowej, jest brak poczucia odpowiedzialności za zarezerwowane wizyty – mówi Alicja Burakowska.
Często odmawiamy innym klientkom, bo termin już jest zarezerwowany, a później takie wizyty się nie odbywają. Klientki nie przychodzą, nie informują wcześniej o rezygnacji z wizyty. Takie zachowanie, po prostu, ogranicza nasze możliwości zarobku, szczególnie w weekendy. Tracą właściciele salonu, ale również inne panny młode, które mogłyby nas w tym czasie odwiedzić.
Alicja Burakowska / właścicielka Salonu Sukien Ślubnych i Wieczorowych „Malena”
– Koszty utrzymania salonu w centrum miasta są gigantyczne. Wszystkie panie są zatrudnione u nas na umowę o pracę. Ponosimy koszty związane z prowadzeniem działalności. Trudna sytuacja dotyczy również producentów i innych firm, z którymi współpracujemy. Część z nich poinformowała o podwyżkach, co, w efekcie, odbija się na nas. Nie chcemy jednak, by odczuły to nasze klientki i, jak do tej pory, radziliśmy sobie bez zmian cen sukien. W pewnym momencie podwyżka będzie jednak nieunikniona – dodaje Alicja Burakowska.
Ile kosztują suknie ślubne?
- Jeżeli sukienka jest z prostszej tkaniny i o prostszej formie, to jej cena oscyluje w granicach 3000 zł.
Natomiast, im bardziej skomplikowany projekt, tym więcej jest pracy przy tworzeniu. Ręcznie przyszywane koronki, bogate zdobienia to prawdziwa rzemieślnicza praca, która ma wpływ na ostateczną cenę sukni. Wyzwaniem dla gorseciarki jest też budowa panny młodej.
- Te bardziej wymagające suknie kosztują około 6000 zł.
PRZECZYTAJ TEŻ: To były targi ślubne na najwyższym poziomie. Nie tylko w przenośni
– Mamy swoje atelier krawieckie, gdzie pani technolog robi formę – mówi Alicja Burakowska. – Ja jestem projektantką. Jeżeli klientka przychodzi ze swoim pomysłem, to realizujemy go razem w przymierzalni. Wspólnie omawiamy projekt i jego dopasowanie do panny młodej. Ostateczna decyzja zawsze należy do niej. Cieszymy się, gdy klientka przychodzi z własnym pomysłem na siebie. Czasem jest to kombinezon, czasem spódnico-spodnie. Zawsze są to fajne, trochę „szalone” projekty. W pamięć mocno zapadł mi kombinezon z bardzo szerokimi spodniami i skąpą „górą”. Niesamowita rzecz. Szyłam też suknie w kolorze szarym i czerwonym. Na takie kreacje ślubne decydują się dojrzałe panie, które są stanowcze, awangardowe i wiedzą, czego chcą. Młodsze panny młode zazwyczaj wybierają tradycyjne kolory, ewentualnie pudrowy róż.
Marek Burakowski podkreśla, że w salonie każda klientka traktowana jest indywidualnie. Konsultantka rozmawia z przyszłą panną młodą o jej potrzebach i pomyśle na sukienkę.
– Klientka nie przychodzi do nas jak do typowego sklepu odzieżowego, w którym wybiera sukienkę, kupuje i wychodzi, w którym nikt od początku jej nie pomaga, nie podpowiada – podkreśla właściciel salonu ślubnego. – Nasze klientki traktujemy z szacunkiem – poświęcamy im czas, umiejętności, wiedzę, aby podczas tego ważnego dla siebie wydarzenia czuły się naprawdę komfortowo. I tego samego oczekujemy od naszych panien młodych, w przypadku rezygnacji z wizyt.
Za granicą pewnym zabezpieczeniem są opłaty pobierane za umówienie wizyty. Jeżeli klientka złoży zamówienie, to kwota „wadium” jest później odliczana. W Polsce – przynajmniej na razie – trudno jest to wprowadzić.
W branży ślubnej brakuje fachowców
Z trudną rzeczywistością w branży ślubnej zderzyła się właścicielka niedawno zamkniętego salonu sukien ślubnych Celebrity Bridal w Gdyni. Prowadziła działalność od 2009 roku. Sytuacja ekonomiczna zmusiła ją do zamknięcia salonu przed dwoma miesiącami. Próbowała ratować sytuację, przenosząc swój salon w inne miejsca, jednak to pomogło tylko na chwilę.
– W najlepszym czasie miałam trzy salony – mówi właścicielka Celebrity Bridal. – Pogarszająca się sytuacja na rynku sprawiła, że najpierw byłam zmuszona do zamknięcia dwóch z nich. Problemy zaczęły się podczas pandemii – podobnie jak inne placówki usługowe, musieliśmy zamknąć salony. Wprowadzone obostrzenia przez trzy miesiące zakazały bliskiego kontaktu z klientem, a przymierzanie sukni takim było. To było dla mnie największym ciosem. Przeniosłam swój salon do budynku znajomej. Tam jednak byliśmy tylko 2-3 miesiące. Jeszcze w pandemii w Sopocie otworzyliśmy mały butik. Sytuacja jednak stale się pogarszała i, w rezultacie, musiałam zwolnić wszystkich pracowników. Zostałam sama. To był najcięższy okres. Sama musiałam robić wszystko. Obsługiwałam klientów, robiłam poprawki. Z 5-7 pracowników zeszłam do poziomu z początku prowadzenia działalności – byłam ja i tylko ja.
Właścicielka salonu przyznaje, że, co prawda, dostawała dotacje na przetrwanie, ale wystarczały one jedynie na opłacenie czynszu, a gdzie opłaty za ciepło, prąd, pensje dla pracowników.
– Liczba klientek zmniejszyła się praktycznie o połowę – mówi właścicielka salonu. – Zobowiązania płatnicze wciąż rosły, to nie miało dalej sensu. W maju zamknęłam butik w Sopocie. Zrobiłam wyprzedaże, ale one też już nie szły. Kiedy zaczęła się coraz wyższa inflacja, otworzyłam jeszcze nowy salon w Pucku, z nadzieją, że się odbijemy. Wzięliśmy też polskie kolekcje, bo mieliśmy zagraniczne. Niestety, salon nie utrzymał się zbyt długo, zaledwie kilka miesięcy. Nie było nas stać, żeby ogrzać dół kamienicy. Piękne miejsce na starym rynku, cudowny budynek, wszystko zapowiadało się świetnie. Wszyscy zadowoleni, że takie miejsce będzie w Pucku.
PRZECZYTAJ TEŻ: Klientki salonu ślubnego Livia zgłaszają się na policję
Kobieta przyznaje, że wyprowadzenie działalności z Gdyni związane też było z jej osobistym podejściem do sytuacji. Jak przyznała, szkoliła swoje pracownice przez wiele lat. Zabierała je na szkolenia do Barcelony, Paryża.
– Sama też szkoliłam się w Paryżu u najlepszych projektantów – mówi. – Czułam, że ten biznes „siada”. Na rynek zaczęły wchodziły podróbki markowych sukien ślubnych. Ja miałam w salonie takie, które kosztowały od 10 do kilkunastu tysięcy zł. Coś takiego się stało z naszym krajem, że przestał być ciekawy dla turystów, i nawet ci klienci ze Szwecji czy Norwegii przestali przyjeżdżać. To wszystko umierało przez ostatnie trzy lata. Walczyłam do ostatniej kropli krwi. Niestety, nie udało się. Zmuszona byłam zmienić branżę. Próbowałam jeszcze realizować swoją pasję do mody, chęć pomagania pannom młodym, ale realia życia z szalejącą inflacją sprawiły, że musiałam ostatecznie zakończyć działalność w branży ślubnej.
Właścicielka Celebrity Bridal przyznaje, że coraz trudniej jest znaleźć fachowców w tej branży.
Poznikały szkoły zawodowe, które dawniej kształciły w tym kierunku. Teraz krawcowe – nie szwaczki – to nie to samo, konsultanci ślubni to towar deficytowy. Trzeba sobie samemu wykształcić pracowników, a to nie jest kwestia jednego czy dwóch miesięcy. To praca na kilka lat, aby efekty były zadowalające.
właścicielka Celebrity Bridal
Mimo trudniej sytuacji w branży, prowadzący ślubną działalność przedsiębiorcy podkreślają, że sprawia im ona ogromną radość oraz daje satysfakcję, gdy z ich salonu wychodzi zadowolona klientka.
Napisz komentarz
Komentarze