Samorząd pielęgniarski podał ostatnie dane o śmiertelności w waszej grupie zawodowej. Co się dzieje?
To bardzo przykra wiadomość. W tym roku zmarły już 1744 pielęgniarki i położne. W porównaniu z 2017 rokiem, kiedy zanotowano 762 zgony, mamy wzrost, w ciągu pięciu lat, o prawie tysiąc przypadków! Dziś średnia długość życia polskiej pielęgniarki nie przekracza 62 lat i jest o 20 lat krótsza, niż przeciętna długość życia kobiet w Polsce. Wydaje się, że te przerażające dane powinny wstrząsnąć osobami odpowiedzialnymi za organizację systemu opieki zdrowotnej. Gdyby w ciągu roku spadły trzy samoloty z tysiącem pasażerów, na pewno ktoś by się nad tym pochylił i spytał: co się dzieje? Powołano by specjalne komisje, stworzono raporty. A tu, poza samorządem pielęgniarskim i naszym związkiem zawodowym, nikt się tym nie przejął.
Jak wygląda to w naszym województwie?
Zapewne nie lepiej niż w całym kraju. To są bardzo świeże dane, czekamy jeszcze na szczegółowe informacje dotyczące śmiertelności pielęgniarek na Pomorzu. Wiadomo już, że na pielęgniarkach - emerytkach opiera się dziś system ochrony zdrowia, ale to nie tylko emerytki umierają.
Na co umierają pielęgniarki?
Po zapomogach socjalnych, przyznawanych przez nas także w końcowym etapie choroby, widzimy jak mocno wzrosła liczba zachorowań onkologicznych. I to u osób w okolicach czterdziestki, u których nowotwory wykrywane są w stopniu zaawansowanym. Dużo koleżanek zmarło także na COVID.
W tym roku zmarły już 1744 pielęgniarki i położne. W porównaniu z 2017 rokiem, kiedy zanotowano 762 zgony, mamy wzrost, w ciągu pięciu lat, o prawie tysiąc przypadków! Dziś średnia długość życia polskiej pielęgniarki nie przekracza 62 lat i jest o 20 lat krótsza, niż przeciętna długość życia kobiet w Polsce.
Anna Czarnecka / przewodnicząca Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Gdańsku
Wydawałoby się, że kto jak kto, ale pielęgniarka ma większą wiedzę na temat chorób i łatwiejszy dostęp do diagnostyki.
Niestety, szewc bez butów chodzi. Organizmy koleżanek i kolegów są przeciążone ciężką pracą. i właśnie z przemęczeniem łączymy pojawiające się dolegliwości. I choć czujemy się źle, nadal bierzemy dodatkowe dyżury - nie z łapczywości, ale ulegając prośbom i wiedząc, że nie ma nas kto zastąpić.
Pielęgniarka z dużego szpitala na Kaszubach powiedziała mi, że nie może od dawna odebrać wolnego za nadgodziny. Jeśli nie przyjdzie do pracy, nikt nie stanie przy łóżku pacjenta.
Etyka często wymusza takie zachowanie. Przychodzi jednak dzień, gdy choroba decyduje za nas. Symptomatyczne jest, że coraz więcej osób wycofuje się z kontraktów, przechodząc na umowy o pracę. W rozmowach słyszę, że ludzie zwyczajnie mają dość. Skończył się czas zachłyśnięcia możliwościami zarobkowymi, jakie daje kontrakt. Jest to jednak praca po 24 godziny na dobę, przynajmniej przez cztery, pięć dni w tygodniu. Ile tak można ciągnąć? Do tego dochodzi ogromny stres. Pielęgniarka i położna są najbliżej pacjenta i do nich - worka treningowego - kierowane są wszelkie pretensje rodzin, z agresją włącznie. W pewnym momencie system ten zaczyna zbierać żniwa. Organizm odzywa się w najbardziej dramatyczny sposób.
Czy można mówić o ścisłym związku między przemęczeniem a występowaniem nowotworów?
Wpływa na to brak snu i zaburzony zegar biologiczny.Kiedy śpimy, dochodzi do regeneracji komórek odpornościowych. Już wiele lat temu badania naukowe udowodniły, jak bardzo destrukcyjna dla organizmu jest praca na nocnych dyżurach. Według Światowej Organizacji Zdrowia zaburzenia snu sprzyjają m.in. nowotworom piersi i jelita grubego. Skutki widoczne są nie tylko u medyków, pracujących w szpitalach, ale także u pracowników zatrudnionych zmianowo w fabrykach, kierowców komunikacji miejskiej itp. W latach 90. XX wieku kodeks pracy nieprzypadkowo przewidywał następujące ułożenie grafiku: najpierw praca w dzień, potem dyżur w noc, a następnie dwa dni wolne. Był czas, by przez te prawie dwa dni dojść do siebie.
Tak już nie jest?
W tej chwili wszystko jest zaburzone. Pielęgniarki i położne pracują ponad siły na kontraktach, na których nie obowiązują kodeksy pracy. Czyli dyżurują 24 godziny na dobę, wracają, by się przespać i znów idą do pracy na kolejne 24 godziny. A na Pomorzu mamy w naszym zawodzie największą w kraju liczbę pracowników kontraktowych.
Dlaczego?
Tu był zawsze taki trend. Powstawały spółki, a ponieważ od zawsze były potężne niedobory kadrowe, problem rozwiązywano przez zatrudnianie na kontraktach. Na początku nie było to takie złe, ale obecnie dochodzimy do ściany. Znając biologię, fizjopatologię i fizjologię człowieka wiedziałam, że kiedyś nadejdzie dzień zapłaty za niewłaściwą dla zdrowia organizację pracy. Do tego wszystkiego ciągle walczymy, by normy zatrudnienia były przestrzegane. A nie są. Tam, gdzie na dyżurze powinny być trzy pielęgniarki, pracują dwie. Gdzie dwie - zostaje jedna. Każda pracuje za inne osoby, a po powrocie z pracy pada na twarz.
Ministerstwo oraz urzędy - Inspekcja Pracy oraz sanepid - nie zaczną egzekwować norm zatrudnienia, nie odejdziemy od następujących po sobie dyżurów, nie pojawią się urlopy zdrowotne, pielęgniarki będą umierać zbyt wcześnie.
Anna Czarnecka / przewodnicząca Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Gdańsku
Jak to zmienić?
Koniecznie trzeba powrócić do przerwanych przez pandemię prac legislacyjnych nad urlopem zdrowotnym na podratowanie zdrowia pielęgniarek i położnych. Udało się już na szczęście zahamować pielęgniarski eksodus do pracy za granicę, kształci się coraz więcej pielęgniarek i położnych, ale pozostał istotny problem - ogromne wyeksploatowanie organizmów osób, które przekroczyły czterdziestkę. Tak jak słusznie należy się ten urlop nauczycielom, mającym ogromne problemy z gardłem i krtanią, potrzebny jest także naszej grupie zawodowej. Pielęgniarki cierpią przez nadwyrężane kręgosłupy i pracę zmianową, wywołującą burzę hormonów w organizmie. Tam dzieją się rewolucje! Dlaczego nie mówi się, że pielęgniarki mają ogromne problemy z zajściem w ciążę i jej donoszeniem? To wszystko od dawna wiadomo, podobnie jak znane są konkretne badania Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi, wskazujące na optymalny system pracy zmianowej, nakazujący dwa dni wolne po dyżurze, by długofalowo zregenerować organizm. Również określone ustawą normy zatrudniania pielęgniarek i położnych, mówiące, że na dyżurze powinny być dwie lub trzy pielęgniarki nie zostały wzięte z sufitu. Wiadomo, że leki, w tym także przeciwbólowe muszą być podawane pacjentom na konkretną godzinę. A proszę popatrzeć, jak respektowane jest to przez niektórych pracodawców. I pielęgniarka zostaje sama z koniecznością podłączenia kilkudziesięciu kroplówek w tym samym czasie.
Czy schorowane pielęgniarki mogą liczyć na dodatkową pomoc?
Dodatkową? Najwyżej ze strony samorządu pielęgniarskiego. Dajemy zapomogi osobom, którym choroba pogorszyła sytuację socjalno-bytową, wykluczając je z pracy. I takich osób jest coraz więcej, przede wszystkim z chorobami onkologicznymi i powikłaniami pocovidowymi - kardiologicznymi, płucnymi i neurologicznymi. Do tego trzeba dodać choroby kręgosłupa, będące skutkiem dźwigania pacjentów. Jak widać, ciężka praca wyklucza kolejne pielęgniarki. A te, które zostają, mają jeszcze więcej na barkach. I koło się zamyka.
Jak przerwać ten zamknięty krąg?
Trzeba jak najszybciej wrócić do przerwanych przez epidemię COVID rozmów z resortem zdrowia. Argumentem niech będą ostatnie dane, dotyczące śmiertelności wśród pielęgniarek, pokazujące, jaki jest skutek przeciążenia pracą w tym zawodzie. I póki ministerstwo oraz urzędy - Inspekcja Pracy oraz sanepid - nie zaczną egzekwować norm zatrudnienia, nie odejdziemy od następujących po sobie dyżurów, nie pojawią się urlopy zdrowotne, pielęgniarki będą umierać zbyt wcześnie.
Napisz komentarz
Komentarze