Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Tysiąc piosenek z różnych regionów kraju, to świadectwo, że Ukraina to nie jest jakiś sztuczny twór

Ludzie trzymają się kultury, bo to jest odpowiedź na pytanie: po co walczymy? Jeżeli by nie było piosenek, pieśni, tańców, ubrań, jedzenia, to może nie wiedzielibyśmy, że jesteśmy Ukraińcami? – mówi Anastasiya Voytyuk z zespołu Troye Zillia, która wystąpiła na gdyńskim Festiwalu Kultur Świata Globaltica.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Co znaczy Troye Zillia?

Troye Zillia można przetłumaczyć jako trzy zioła. To określenie często powtarza się w ukraińskich piosenkach, na przykład: „dziewczyna przygotowała trzy zioła”. To nie są jakieś konkretne zioła, tylko taka magiczna mieszanka, dzięki której można kogoś uśpić, albo nakłonić do zrobienia czegoś, zakochania się. Są różne możliwości. Poza tym do lutego zespół zawsze składał się z trzech osób, chyba, że z kimś współpracowaliśmy. Teraz ukraińscy muzycy nie są tu niestety ze mną, bo jeden od kilku tygodni jest w wojsku, a drugi wyjechał do Niemiec. Chłopaki powiedzieli: „Nastia, jeżeli jest możliwość, żeby grać nasze utwory z innymi muzykami, to rób to. Tak jest lepiej, niż gdybyśmy nie grali wcale. A co przyniesie przyszłość, to się dopiero okaże”. I dlatego teraz jestem na scenie z czterema muzykami ze Śląska.

Troye Zillia (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Jaki był klucz ich doboru, poza faktem, że wszyscy są brodaci?

Oni sami się dobrali. To była inicjatywa Simona [gitarzysty Tomasza Nowakowskiego – red.], który kilka lat temu nagłaśniał nasz koncert, kiedy graliśmy w Chorzowie. Teraz bardzo się o nas zatroszczył. Chciał nas wesprzeć, a kiedy okazało się, że tylko ja mogę przyjechać, powiedział, że poszuka dla mnie muzyków. Pomógł też jego przyjaciel Mariusz Długokęcki, który zaprosił do projektu dwóch uczestników. Nauczyli się wszystkich naszych utworów i ruszyliśmy w trasę charytatywną z zespołem DagaDana. Tutaj nie można nie wspomnieć wielkiego wkładu managera Michała Sadanowicza, który tę trasę charytatywną organizował. A kiedy pojawiały się nowe propozycje koncertów, zadecydowaliśmy, że dalej działamy. Teraz w Ukrainie nie da się grać. Wśród ofiar niedawnego ataku na Winnicę są tez muzycy, którzy tego dnia wieczorem mieli wystąpić. W tej sytuacji myślę, że jeśli w Ukrainie będą jeszcze robione jakieś koncerty, to chyba tylko w schronach, bo każde miejsce nie jest teraz bezpieczne. Jeżeli chcemy grać muzykę ukraińską, to teraz chyba tego będzie więcej w Polsce, i w innych sąsiednich krajach.

Powiedzmy teraz coś więcej o bandurze. To instrument, na którym gra się właściwie tylko w Ukrainie.

Albo tam, gdzie są Ukraińcy. Na przykład w Kanadzie, a teraz w Polsce. Ja gram na bandurze od kiedy ukończyłam osiem lat. 12 lat temu założyłam swój pierwszy zespół, w którym były bandurzystki, basista i perkusista. A Troye Zillia powstało w 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna. Bandura taka, na jakiej ja gram, to współczesna odmiana tego instrumentu, która powstała niecałe sto lat temu. Ale sama ta konstrukcja jest wzorowana na starodawnych diatonicznych ukraińskich instrumentach, takich jak kobza. W Ukrainie na bandurze gra się co najmniej od XV wieku. Kiedyś te instrumenty były mniejsze, miały mniej strun i strojone w konkretnej skali, a więc wydobyć z nich można było tylko określone dźwięki i pieśni. Z czasem ten instrument się rozwinął. W czasach Związku Radzieckiego był produkowany masowo w Czernichowie i we Lwowie. Praktycznie w każdej szkole muzycznej w Ukrainie jest wydział bandury.

Kultura jest tym, czego ludzie się trzymają, jak nie ma domu. Moja koleżanka jest wolontariuszką w Czernichowie. I opisała mi taką sytuację: nie ma domu, został tylko piec, a przy tym piecu stoi babcia, śpiewa i gotuje barszcz. I ta koleżanka mówi mi, że ta babcia ma więcej energii i mniej strachu niż ona, która tam przyjechała pomagać

Czyli jest też muzyka klasyczna tworzona na bandurę?

90 procent muzyki, która jest tworzona na bandurę, to albo muzyka klasyczna, akademicka albo akompaniament do klasycznego śpiewu włoskiego. Ewentualnie aranżacje utworów ludowych. Natomiast ja jestem przedstawicielką nurtu, który rozwija współczesną bandurę, poprzez granie na niej folku czy jazzu. Pięć lat temu stworzyłam festiwal współczesnej bandury – Lviv Bandur Fest, gdzie zbieram kolegów grających soul, pop, electro, rock, fusion-folk, jazz. Jest takich zespołów bardzo mało. Żeby spopularyzować ten instrument stworzyliśmy też aplikację Bandura Application. Można ją bezpłatnie pobrać w App Store lub Google Play i zagrać na wirtualnej bandurze. A jeżeli ktoś się boi tylu strun, to jest też bubon – instrument perkusyjny.

Czyli jest pani trochę taką misjonarką bandury.

Bandury, ale też folkowego śpiewu ukraińskiego. Jeżeli ktoś mówi, że nie ma takiego narodu, że Ukraina to jakiś sztuczny twór, który faktycznie jest częścią Rosji, to mam dla niego kontrargument: tysiąc ukraińskich piosenek z różnych regionów. Wszystkie w języku ukraińskim. I to jest świadectwo tego, że to jest odrębny kraj. I może nawet sami nie rozumieliśmy tego na ile te pieśni są wartościowe. Jak bardzo trzeba je chronić. A jedyna metoda, żeby mogły przetrwać, to ich śpiewanie.

Można odnieść wrażenie, że w Ukrainie nie tylko muzyka, ale w ogóle sztuka ludowa, pełni dużo mocniejszą rolę niż na przykład w Polsce.

Tak, w Ukrainie jest w tej chwili dużo środowisk rozwijających kulturę ludową – warsztaty śpiewu ukraińskiego, nauki gry na instrumentach muzycznych, rekonstrukcja instrumentów dawnych, a w tym też działalność znanych artystów, które czerpią z folkloru takich jak Dakha Brakha, Onuka, Haydamaky, Kozak System, Joryj Kloc, Hordiy Starukh i dużo innych.

Przez ostatnie lata w Ukrainie była stworzona przez państwo i bardzo intensywnie działała Ukraińska Fundacja Kulturalna. Dofinansowali dużo dobrych projektów, które wspierały rozwój kultury, w tym w wielkim stopniu folkloru, nie tylko śpiewu, ale np. rękodzieła. Ale teraz oddali cały budżet 2022 roku na wojsko. Myślę, że kultura jest tym, czego ludzie się trzymają, jak nie ma domu. Moja koleżanka jest wolontariuszką w Czernichowie. I opisała mi taką sytuację: nie ma domu, został tylko piec, a przy tym piecu stoi babcia, śpiewa i gotuje barszcz. I ta koleżanka mówi mi, że ta babcia ma więcej energii i mniej strachu niż ona, która tam przyjechała pomagać. Ludzie trzymają się kultury, bo to jest odpowiedź na pytanie: po co walczymy? Jeżeli by nie było piosenek, pieśni, tańców, ubrań, jedzenia, to może nie wiedzielibyśmy, że jesteśmy Ukraińcami? Kultura trzyma razem. To są emocje narodu. Pierwszego dnia wojny, to śpiewałam sama dla siebie, żeby dodać sobie mocy. Zbieraliśmy się też razem ze znajomymi i śpiewaliśmy. Tego śpiewu nigdy nie zapomnę. Nagle rozumiesz o czym śpiewasz, że to już było i ludzie o tym ułożyli piosenki. Że wcześniej śpiewaliśmy nie rozumiejąc tego, o czym to jest. A kiedy po trzech tygodniach od rozpoczęcia tej aktywnej wojny pierwszy raz wzięłam do ręki bandurę, poczułam taką niezwykłą moc, taką ulgę. Zrozumiałam, że bandura to jest cześć kultury dyplomacji, ale w pewnym sensie też jest bronią, bo jak zagram, zaśpiewam i ktoś mi uwierzy, to wtedy mogę opowiedzieć historię o tym, co się dzieje w moim kraju. Jest taki moment na każdym koncercie, kiedy o tym mówię do ludzi. Nie robimy z koncertu tragedii. Rozumiemy, że życie trwa, ludzie przychodzą miło spędzić swój wolny czas, nasycić się. My jesteśmy tutaj tylko posłańcami, żeby odkryć kulturę, ale też powiedzieć: posłuchajcie, potrzebujemy, żebyście nie przestawali nas wspierać. Wiemy, że to jest bardzo trudne, bo być na co dzień w kontakcie z wojną jest męczące dla wszystkich. I ja to rozumiem. Ale wojna jest jeszcze nieskończona.

I nie wszyscy mają ten komfort, że mogą o niej zapomnieć.

Kiedyś ktoś mi powiedział: w tej sali prób nigdy nie było wojny. Odpowiedziałam, że ja jestem cząsteczką wojny i tego nie wybierałam. Takie czasy. Sama jestem w rozterce. Z jednej strony codziennie czytam najnowsze doniesienia z Ukrainy, a z drugiej rozumiem swoich muzyków z Polski, którzy po prostu pracują. Staram się znaleźć złoty środek. Jeżeli wyjdę na scenę i będę krzyczeć: „wojna”, to nie przyniesie to żadnego rezultatu. Bardzo ważna jest dyplomacja, rozumienie kraju, rozumienie potrzeb. Rozumienie relacji Ukraińców i Polaków, emocjonalnych momentów w naszej historii. Widzę, że Polska się zmienia, odkrywa dla siebie Ukrainę. Myślę, że jak skończy się ta wojna, to mocno rozwinie się turystyka, przyjazdy Polaków do Ukrainy. Dla nas to też ważne, bo musimy się całkowicie odciąć od Rosji, z którą za bardzo się związaliśmy. Wtedy zrobi się dużo przestrzeni na nowe rozwiązania. Polska jest dla nas pierwsza, potem jest Litwa, Łotwa, Czechy i – mam nadzieję – Węgry.

Gdzie się pani tak dobrze nauczyła języka polskiego?

Studiowałam na uniwersytecie języki: niemiecki, angielski i polski.

Bandura taka, na jakiej gra Anastasiya, to współczesna odmiana tego instrumentu, która powstała niecałe sto lat temu. Ale sama ta konstrukcja jest wzorowana na starodawnych diatonicznych ukraińskich instrumentach, takich jak kobza (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Czyli w czasach uniwersyteckich muzyka była dla pani tylko dodatkowym zajęciem?

Tak, a teraz wszystko inne, poza muzyką, jest dodatkowe. Ale cieszę się, że nie studiowałam muzyki na kierunku akademickiej bandury, bo dziś pewnie grałabym to co większość bandurzystów, a tak gram coś zupełnie innego, niż wszyscy.

A co panią inspirowało do stworzenia własnego stylu?

Między innymi słuchanie muzyki świata world music. Dlatego Globaltica jest dla mnie bardzo cennym festiwalem. Zawsze bardzo marzyłam, żeby tu wystąpić.

Relację z festiwalu Globaltica znajdziesz TUTAJ

Kiedy tak spotykamy się i słuchamy muzyki, jeden drugiego, to poznajemy swoje dusze. Muzyka otwiera, niesie też ze sobą bardzo dużo informacji. Ktoś napisał kiedyś piosenkę o tym, co zobaczył lub odczuł, i były to bardzo mocne odczucia. Teraz ja to czuję i rozumiem, bo my mamy bardzo mocne odczucia w Ukrainie. Jak to się zadziało [wojna – red.], zrozumiałam jaki power ma dobrze napisana piosenka. Potrafi przetrwać stulecia. Bez Youtube’a. I tutaj, na Globaltice, zbiera się ta moc z różnych zakątków świata, która świadczy o tym, że my odczuwamy to samo, tylko na różne sposoby. Wszyscy śpiewamy o miłości, o życiu, o śmierci, o kłótni. O prostych rzeczach, prostych radościach. Tak naprawdę zawsze śpiewa się o tym samym.

Nie spotykacie się w Ukrainie z zarzutami, że dodając „obce” elementy do waszej muzyki niszczycie tradycję?

Zarzutami – nie. Raczej podziękowaniami. W muzyce folkowej jest kilka nurtów. Jeden to odtwarzanie w stu procentach tego, co grano kiedyś. Uważam, że to bardzo ważne, też to cenię i poza Troye Zillia mogę również zaśpiewać takie tradycyjne utwory. Natomiast to co robimy z Troye Zillia ma za cel przełożenie tego, co było kiedyś, na współczesne formy. Często zachowujemy oryginalną linię melodyczną, obudowując ją w nowoczesną strukturę.

A czy w Ukrainie jest coś takiego, co jest odpowiednikiem naszego disco polo?

(długi śmiech) Proszę napisać, że po tym pytaniu bardzo dużo się śmiałam. Mamy kilku artystów, którzy robią taki pop, który ma mało sensu, za to dużą publiczność. Z tym, że muzycznie to są rzeczy dobrej jakości, ale słowa i osobowości wykonawców nie są interesujące. Może to można porównać do disco polo, ale nie wiem czy to ma sens. Moim zdaniem disco polo jest gatunkiem specyficznym dla Polski. U nas raczej słucha się czegoś innego.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama