Z grafiki patrzą na nas dwie kilkuletnie dziewczynki, zestawione z dramatycznym pytaniem i piktogramami, wskazującymi spadającą w Polsce dzietność. Jest jeszcze flaga Polski i zdjęcie niemowlęcia oraz stylizowany na dziecięce pismo podpis „Fundacja Kornice”. Pytanie „gdzie są TE dzieci” ma zwrócić uwagę na problem spadającej dzietności – to kolejne dzieło fundacji „Nasze dzieci - Edukacja, Zdrowie, Wiara”.
Na pomysł kampanii wpadł – jak mówi Iwona Muszyńska, sekretarka fundacji - Mateusz Kłosek, do niedawna prezes fundacji i jednocześnie właściciel firmy Eko-Okna z Kornic pod Raciborzem. W ubiegłym roku Kłosek znalazł się na liście stu najbogatszych Polaków według magazynu „Forbes” z majątkiem wyliczanym na 674 mln zł. To właśnie firma z Kornic finansuje działania fundacji.
- Z roku na rok rodzi się coraz mniej dzieci i tutaj chcemy skłonić do myślenia - mówiła mediom Iwona Muszyńska, sekretarka fundacji. - Przedstawiamy dzietność rodzin m.in. w latach 50-tych, 80-tych i jak to wygląda obecnie. Pomysłodawcą jest sam prezes Fundacji, pan Mateusz Kłosek, któremu od wielu już lat zależy na trosce o rodzinę i nasza Fundacja stara się wspierać rodziny jako naturalnego i najważniejszego środowiska wychowawczego dla człowieka.
Wcześniej fundacja dała się poznać (razem ze stowarzyszeniem Sychar) z m.in. budzącej kontrowersje kampanii „Kochajcie się mamo i tato”. Przedstawiała ona płód i słowo „życie” w kilku językach, a w tym roku - z plakatów z cytatami Jana Pawła II i z billboardowej kampanii „Jesteśmy piękni twoim pięknem Panie” i rysunkiem hostii.
Statystyczna połówka dziecka
Pytanie postawione na billboardach sprowokowało do odpowiedzi wiele osób. - Gdzie są te dzieci? Tam gdzie są stabilne warunki pracy. Tam gdzie uczciwie pracującego człowieka stać na najem mieszkania lub kredyt. Tam gdzie są żłobki, przedszkola i przyjazna infrastruktura komunikacyjna. To nie jest żadne odkrycie, a potrzeby osób urodzonych po 89 r. - odpowiada na twitterze Konrad Wernicki z Tygodnika Solidarność.
- A gdzie są mieszkania? Gdzie są żłobki i przedszkola? - pyta trenerka fitness Anna Gawrońska, mama sześcioletniej jedynaczki, która marzy o posiadaniu brata. - Ani razu nie udało mi się umieścić Lenki w publicznym przedszkolu, na prywatne idzie kawał moich zarobków. Reszta idzie na kredyt za mieszkanie, żyjemy z pensji męża. Nie stać nas na tę statystyczną połówkę kolejnego dziecka!
Gdzie są te dzieci? Tam gdzie są stabilne warunki pracy. Tam gdzie uczciwie pracującego człowieka stać na najem mieszkania lub kredyt. Tam gdzie są żłobki, przedszkola i przyjazna infrastruktura komunikacyjna. To nie jest żadne odkrycie, a potrzeby osób urodzonych po 89 r.
Patryk Bryliński, tata ośmiolatki, prowadzący na TikToku konto „Ten ojciec z TikToka”, którego profil obserwuje niemal 240 tys. osób, też spróbował odpowiedzieć na pytanie, postawione na billboardzie: - Gdzie są te dzieci? Gdzie one mogą być? Nie ma mieszkań, cena za metr jest taka, że młodych ludzi na to zwyczajnie nie stać, żeby mieć podstawową rzecz, czyli dach nad głową. Starszych, którzy się dorobili chyba też nie stać za bardzo. Nie ma żłobków, nie ma szkół w wystarczającej ilości. Przepisy aborcyjne to jakiś kosmos talibański więc nie dziwię się kobietom zupełnie, że nie chcą zachodzić w ciążę.
PRZECZYTAJ TAKŻE Tadeusz Cymański: Nie ma rejestru ciąż
Przy okazji Bryliński zwrócił się do fundacji, która zorganizowała kampanię: - Trochę pracowałem w reklamie i mniej więcej wiem, ile kosztuje obwieszenie połowy Polski takimi billboardami, więc sugeruję fundacji: następnym razem wydajcie te pieniądze na jakieś dzieci, a nie będziecie zadawać głupie pytania na billboardach.
Ile tych dzieci?
W jednym fundacja z Kornic ma rację - w Polsce już od lat mamy do czynienia z zapaścią demograficzną. Traf chciał, że kilkanaście dni przed pojawieniem się tych billboardów, GUS opublikował statystyki urodzeń za poprzedni rok. I dane te są jeszcze bardziej dramatyczne niż pytanie fundacji Kornice, bowiem w 2021 r. w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców urodziło się najmniej dzieci od 2015 r. W 2021 r. średnio na tysiąc mieszkańców Polski urodziło się niespełna dziewięcioro dzieci, dla porównania - w 2017 i 2018 urodziło się po ponad 10 dzieci. Są oczywiście gminy, w których rodzi się znacznie więcej dzieci niż wyliczona średnia krajowa. Na Pomorzu jest to choćby gmina Konarzyny, gdzie w ubiegłym roku urodziło się średnio 15,78 na tysiąc mieszkańców. Pomorze w ogóle jest jedną z czterech (obok Mazowsza, Wielkopolski i Małopolski) wysp z wysokim wskaźnikiem urodzin w przeliczeniu na populację.
Z danych GUS wynika też, że w latach 2014-2017 wzrastała dzietność, jednak po 2017 r. ponownie zaczęła spadać. W 2020 r. było to 1,38, jeszcze w 2019 r. wynosił 1,42, natomiast w 2018 r. było to 1,44.
- Zatem grafika fundacji, choć w zamierzeniu dramatyczna, i tak pokazuje zawyżone dane – zwraca uwagę demograf dr Jacek Górnicki. - Po sześcioro dzieci miały polskie rodziny miały na przełomie XIX i XX w., w 1960 r. współczynnik dzietności wynosił 2,9, w 1980 r. - 2,3. Dziś jest to niestety 1,3, a nie 2,5. - I szczerze mówiąc, nie bardzo widzę szanse na to, że coś się w tej kwestii zmieni na lepsze. Przypomnę, że w ubiegłym roku urodziło się najmniej dzieci od czasu II wojny światowej. Nawet nie chcę myśleć, jaką liczbą zamkniemy rok 2022.
Więc jeszcze raz dane GUS - w 2021 r. w Polsce urodziło się 331 511 dzieci.
PRZECZYTAJ TAKŻE Tutaj rodzi się najwięcej dzieci!
Na Pomorzu sytuacja jest nieco lepsza niż w innych regionach. - Dzięki temu, że w regionie rodzi się więcej niż gdzie indziej dzieci, współczynnik dynamiki demograficznej, czyli stosunek liczby urodzeń żywych do liczby zgonów też jest większy od średniej dla całego kraju – przypomina dr Górnicki.
Czego się boją młodzi?
W Polsce około 13 proc. młodych rodziców żałuje swojej decyzji ws. posiadania dziecka - wynika z badań, opublikowanych w ubiegłym roku przez naukowców z Uniwersytetu SWPS.
- To grupa osób, która uważa, że zdecydowała się na posiadanie dziecka w nieodpowiednim momencie. Uważają na przykład, że nie mieli wsparcia partnera przy wypełnianiu obowiązków, zarówno związek i rodzicielstwo nie przynosi im szczęścia - mówi psycholog dr Magdalena Sękowska z Uniwersytetu SWPS. Przyznaje też, że poznała pary, które rezygnowały z planów o rodzicielstwie z powodu pandemii, argumentując swoją decyzję opowiadali o „poczuciu zagrożenia”.
Badania nad spadającą dzietności prowadzono też na UMCS. Prof. Włodzimierz Piątkowski, szef Katedry Społecznych Problemów Zdrowotności tej uczelni podkreśla w opracowaniu, że w trakcie prowadzenia badań na temat dzietności, często pojawia się argument: „Ludzie są biedni, nie mają pieniędzy i nie stać ich na posiadanie dzieci”. Choć od razu przypomina też, że ten fakt nie zawsze prowadził do niskiej liczby urodzeń. - Wystarczy cofnąć się do połowy lat 80. XX wieku - wówczas mieliśmy tzw. baby boom, czyli jedne z najwyższych wskaźników dzietności w demograficznej historii Polski. Wcześniej „boom demograficzny” to były lata 1949–1955, czyli czasy stalinowskie i okres skrajnej biedy.
Za mało wszystkiego
- Stoimy nad demograficzną przepaścią, ale nie widać, żebyśmy próbowali ją zasypywać inaczej, niż dokładając do 500 plus – uważa socjolożka Marta Manikowska. - Kluczowa jest polityka państwa – i nie chodzi tu o świadczenie w rodzaju 500+, przecież, jak pokazują statystyki, ten program nie wpłynął na dzietność. Trzeba sięgnąć po zupełnie inne instrumenty.
Podobnego zdania jest dr Małgorzata Sikorska z Instytutu Badań Strukturalnych. - W działania wprowadzane w ramach polityk publicznych wpisane są sprzeczne założenia. Z jednej strony – część instrumentów ma ułatwiać rodzicom łączenie pracy zawodowej z rodzicielstwem i przez to wyrównywać sytuację rodziców na rynku pracy, np. Ustawa żłobkowa i programy „Maluch” czy „Przedszkole za złotówkę”. Z drugiej jednak strony, niektóre rozwiązania mają odwrotne konsekwencje, np. wydłużenie urlopu macierzyńskiego oraz wprowadzenie urlopu rodzicielskiego bez określenia tej jego części, która mogłaby być wykorzystana tylko przez ojców (tzw. father’s quota). Takie rozwiązanie pogłębia nierówności w sytuacji kobiet i mężczyzn na rynku pracy, a także wzmacnia tradycyjny podział obowiązków domowych i opiekuńczych, w którym matki są ekspertkami od dzieci, a ojcowie jedynie pomocnikami matek – pisze w opracowaniu „Czy zwiększenie dzietności w Polsce jest możliwe?”.
PRZECZYTAJ TAKŻE In vitro na Pomorzu. Jakie samorządy oferują wsparcie parom walczącym o dziecko?
- By podjąć decyzję o posiadaniu dziecka, kobiety muszą się czuć pewne i bezpieczne – przytakuje Marta Manikowska. - Łatwo powiedzieć, że co prawda sieć żłobków i przedszkoli jest dziurawa, ale przecież są prywatne klubiki czy ogniska. Ale ponad 23 proc. młodych par jako powód odkładania decyzji o dzieciach podaje brak wsparcia ze strony państwa. Polacy chcą mieć dzieci, wystarczy spojrzeć na młode pary. Problem w tym, że mają po jednym dziecku, niewiele par ma więcej. Jeśli ich doświadczenia z zorganizowaniem życia z jednym dzieckiem są złe, to jak mają świadomie zdecydować się na kolejne? Nie bez powodu pierwsze miejsca we wskaźnikach dzietności zajmują Szwecja, Norwegia i Islandia, państwa słynące z rozbudowanego systemu opiekuńczego. Polska tymczasem w tym zestawieniu plasuje się dopiero w połowie stawki.
Bo choć urlop macierzyński jest długi (co podbija miejsce w zestawieniu), to już opieką nad maluchami zapewnianą przez państwo jest fatalnie. Tylko 8 proc. polskich rodziców, jak wynika z raportu UNICEF, korzysta ze żłobków. Według danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej odsetek dzieci w wieku 0-3 lata objętych opieką do końca 2030 r. ma wynieść 33 proc. W Szwecji już teraz ten odsetek wynosi 51 proc., w Norwegii – 52 proc., a w Islandii – 62 proc.
PRZECZYTAJ TAKŻE Piotr Jacoń: Jeżeli ktoś odziera z godności moją córkę, to odziera z tej godności także moją rodzinę
Do tego państwo jest wobec kobiet podejrzliwe. Marta Manikowska przypomina, że jeszcze przed pandemią powstał ruch społeczny Kobiety Na Działalności Gospodarczej Kontra ZUS, który skarżył się do rzecznika Praw Obywatelskich na zastanawiająco liczne postępowania administracyjne i kontrole ZUS wobec będących w ciąży kobiet na umowach cywilno-prawnych.
A gdyby tak wydarzył się cud
Niedawno Polki wypowiedziały się na temat tego, czy Polska jest dobrym krajem na to, by mieć dzieci. Aż 55 proc. z nich w badaniu Katarzyny Pawlikowskiej, Garden of Words i SW Research odpowiedziała, że nie. Było wśród nich 52 proc. badanych matek.
- Ale i tak, nawet jakby się wydarzył nagle jakiś cud, choćby spowodowany tymi wszystkimi billboardami, i nagle kobiety zaczęłyby rodzić dużo dzieci, to przecież te dzieci weszłyby na rynek pracy dopiero za jakieś 25 lat
Jacek Górnicki / demograf
Na profilu Patryka Brylińskiego jeden z użytkowników TikToka skomentował jego odpowiedzi na pytania fundacji Kornice: - Nie tłumaczcie to brakiem pieniędzy i brakiem mieszkań, bo kiedyś ludzi też nie było stać i jakoś mieszkało kilka osób i nikomu to nie przeszkadzało.
Najwyraźniej jednak przeszkadzało, bo niż demograficzny nie jest wynalazkiem XXI wieku. - Zachęcać trzeba było rodziców tych, którzy teraz mieliby rodzić – mówi Górnicki. - Te roczniki, od których teraz oczekujemy decyzji o posiadaniu dzieci, to ludzie urodzeni pod koniec XX w. Nie ma sensu oczekiwać, że niż demograficzny nagle wygeneruje liczne pokolenie.
Napisz komentarz
Komentarze