Co czułeś, słysząc słowa Jarosława Kaczyńskiego: „Ja bym to badał" pod adresem osób transpłciowych?
Słowa prezesa dopadły mnie na urlopie. Najpierw je przeczytałem i dopóki były tylko tekstem, to jakoś je w sobie trawiłem. Ale potem sięgnąłem do nagrania i nie wytrzymałem.
Dlaczego?
Bo usłyszałem ten rechot.
Zabolało?
Tak, ponieważ wiem, w co ten rechot uderza. I wiem, że jeżeli Jarosław Kaczyński mówi, że był jakiś Władek, który teraz jest Zosią, to zarówno on jak i jego akolici nie rozumieją tak naprawdę, z czego się śmieją. Kiedy przed dwoma laty, pewnego wrześniowego dnia, o godz. 12, zadzwoniło nasze dziecko, to po tej rozmowie wiedzieliśmy z żoną, że mamy drugą córkę. I że imię, z którym zżyliśmy się przez 20 lat od teraz nie będzie przez nas używane, bo poznaliśmy nowe. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że nasze dziecko ciągle bardzo kochamy, tylko jeszcze nie wszystko o nim wiemy. Ale przyznaję, to był dla nas niezwykle trudny moment. Po tej rozmowie popłakaliśmy się z żoną.
Dla Wiktorii to było pewnie jeszcze trudniejsze...
Teraz wiem, jak niełatwo jej było powiedzieć, kim jest tak naprawdę. Dla osób transpłciowych moment wyjścia z szafy przed sobą, a potem - co jest trudniejsze - przed społeczeństwem, to w gruncie rzeczy ich być albo nie być. Te osoby oddają się nam w całości, licząc na to, że zostaną zaakceptowane. A nie odrzucone. I największą krzywdę jaką można im zrobić, to szydząc z nich. Tak jak to zrobił prezes Kaczyński.
Dzięki swojej książce „My, trans", a wcześniej reportażowi, stałeś się twarzą walki z transfobią. Myślisz, że słowa prezesa to polityczny cynizm czy brak wiedzy i zwykła głupota?
Odpowiedziałem prezesowi, że głupoty nie należy badać. Należy ją piętnować, zwłaszcza gdy jest upowszechniana i puentowana rechotem! Bo to co Jarosław Kaczyński mówi o osobach transpłciowych jest przede wszystkim niemądre i bierze się z niewiedzy. Gdyby cokolwiek wiedział o transpłciowości, nie rechotałby przy tym. Ale on nic nie wie i co gorsza, nie jest zainteresowany tą wiedzą. Jeździ po kraju, nie żeby ludzi edukować, tylko ich straszyć i dać im przyzwolenie na to, że jak czegoś nie rozumieją, to mogą się z tego pośmiać. Tak budzi się demony.
Zrobił z tego paliwo polityczne.
I to jest cyniczne. Jak cena chleba wymyka się spod kontroli, to trzeba robić igrzyska. Do tego najłatwiej wykorzystać bezbronnych. A takie wobec prawa są osoby transpłciowe. Bo ich nie ma w systemie. Nie mają się czego chwycić, do czego odwołać w kwestiach prawnych. I są łatwym celem politycznym. Zwłaszcza, że teraz nie można już straszyć uchodźcami, bo oni nagle zrobili się naszymi braćmi i siostrami i nie przenoszą pierwotniaków. Osoby LGBTQ PiS też „przepracowało".
Prezydent Duda wykorzystał je w prezydenckiej kampanii.
I na tym, niestety, sporo ugrał. Czyli uderzanie w bezbronnych jest w jakimś sensie sprawdzone. Tylko należało jeszcze doprecyzować to tak, żeby dla pisowskiego elektoratu było zabawne. A im bardziej to dla tego elektoratu abstrakcyjne, tym łatwej opowiedzieć o tym po swojemu i zarechotać. Rechotać umie każdy.
Może trzeba było wysłać prezesowi swój reportaż, w którym jeden z ojców dziecka trans powiedział, że woli mieć żywą córkę, niż martwego syna.
Kiedy ukazała się książka „My, trans", stworzyliśmy z wydawnictwem dwie listy wysyłkowe. Na liście A były nazwiska tych, którzy rozumieją temat. A Listę B otwierał Jarosław Kaczyński. I wydawnictwo wysłało książkę na Nowogrodzką.
Po tych słowach prezesa napisałeś do niego list otwarty. Wierzysz, że twoje słowa mogą coś zmienić? Czy to dla ciebie był taki wentyl, który pozwolił na spuszczenie powietrza?
Napisałem ten list, bo musiałem coś zrobić. Mam w sobie niezgodę na to, że takie złe słowa w przestrzeni publicznej zostają bez komentarza. Ale nie ma we mnie naiwnej wiary, że prezes zmieni zdanie. Boję się, że ten temat może nawet podkręcić. Zabieram głos trochę samozwańczo. Nie tylko we własnym imieniu, lecz w imieniu tych wszystkich, którzy na swojej drodze spotkali się z transpłciowością. I wiedzą, czym ona jest. Poznałem setki takich osób jeżdżąc po Polsce. Mój głos jest bardziej donośny przez zawód, który wykonuję. I myślę, że dlatego muszę reagować mimo wszystko. Mimo braku nadziei na efekt i poczucia, że ciągle dyskutuję z tak samo prymitywną niewiedzą, sprowadzaną do poziomu rechotu. Ale kiedy myślę, że to jest o moim dziecku, nie wytrzymuję.
Wiesz, czego bronisz.
I to nie jest tak, że chodzi mi o bycie rzecznikiem transpłciowości. Bronię swojego dziecka. Jestem rzecznikiem szacunku i godności mojego dziecka. A ten szacunek i godność politycy obecnej władzy mojej córce próbują odbierać.
Co chciałbyś, żeby z twojego listu dotarło do prezesa?
Chciałbym, żeby uświadomił sobie, ile osób obraził. Żeby wiedział, że rechocząc z osób transpłciowych, tak naprawdę rechocze z bardzo dużej części społeczeństwa, która je otacza. Z ich rodziców, dziadków, rodzeństwa, kuzynów i kuzynek, przyjaciół, znajomych i sąsiadów. Jak się w ten sposób popatrzy na tę niszę nisz, mniejszość mniejszości, to nagle okazuje się, że tych ludzi jest dużo więcej. Że to całkiem spory elektorat. I do tego różnorodny. Bo znajdują się w nim m.in. katolickie babcie i dziadkowie, którzy mając do wyboru prezesa i jego pojęcie katolicyzmu albo swoją wnuczkę czy wnuka, wybiorą rodzinę. I już nie chcą się śmiać, bo musieliby śmiać się ze swoich. Prezes pewnie tego nie rozumie - ale w ten sposób uderza w polską - nierzadko katolicką - rodzinę.
Co jeszcze twoim zdaniem jest ważne w tym liście?
List jest, co prawda, skierowany do prezesa ale tak naprawdę to słowa do polityków wszystkich partii. Bo poczucie prezesa, że bezkarnie może uderzać w osoby transpłciowe bierze się stąd, że nikt z polityków wcześniej nie zadbał o tę grupę. Cieszę się, że Donald Tusk przyłapuje Kaczyńskiego na braku empatii i na tym, jak nieludzko traktuje osoby transpłciowe. Cieszę się, kiedy lider PO zapowiada w swoim wystąpieniu, że należałoby się przyjrzeć przepisom, które powodują, że osoby transpłciowe muszą pozywać rodziców do sądu i że to są traumatyczne dla rodzin przeżycia. Te słowa brzmią dobrze. Tylko problem polega na tym, że przepisy, nad którymi chciałby się pochylić Donald Tusk, nie istnieją. Nie ma ich. Żadna dotychczasowa władza nie zadbała o tę mniejszość. O to, żeby ona mogła się odnaleźć w jakiejś systemowej, państwowej procedurze, chociażby w Narodowym Funduszu Zdrowia.
Jest jednak w Polsce jakaś gleba, na której to ziarno w postaci słów prezesa się przyjmuje.
Zawsze dobrze jest mieć wroga, na którego można zrzucić niepowodzenia. I prezes to wie. On osoby transpłciowe wyciąga nieprzypadkowo. Chce zamieszać w sosie dżenderyzmu, który spływa do nas z tej zepsutej Unii, która chce nas pouczać, jednocześnie blokując nam pieniądze. Na końcu tego wywodu pojawia się sugestia, że to przez tych od tej płci unijnych pieniędzy nie mamy.
I to nie jest tak, że chodzi mi o bycie rzecznikiem transpłciowości. Bronię swojego dziecka. Jestem rzecznikiem szacunku i godności mojego dziecka. A ten szacunek i godność politycy obecnej władzy mojej córce próbują odbierać.
Piotr Jacoń
Prezes sugeruje, ze jest jakaś "moda na zmienianie płci".
Po pierwsze nie zmienianie płci. To straszne określenie. Nikt sobie bycia osobą transpłciową nie wybiera. Te osoby takie się rodzą i często kawał życia zajmuje im by zrozumieć siebie i ostatecznie zdecydować się na jakiś rodzaj korekty płci. A ta rzekoma moda? Polecam prezesowi spotkanie z jedną, przypadkową rodziną, która doświadczyła transpłciowości. Niech porozmawiają. W tej opowieści będzie dużo łez i krwi. To opowieść o samookaleczeniach, próbach samobójczych, odosobnieniu w domach, pokojach. O depresji i strachu. I o marzeniach o byciu wreszcie sobą.
Może lepiej byłoby wyjechać z tego kraju? Bohaterowie twojej książki i twoja córka Wiktoria nie czują takiej pokusy?
Niektórzy wyjeżdżają. Wielu rodziców dzieci transpłciowych myśli o tym, że jak tylko dziecko będzie mogło, to niech opuści ten kraj. Ale we mnie i w mojej córce nie ma na to zgody. Ona nie ma zamiaru opuszczać Polski, ponieważ to jest jej kraj. I mój. Płacę tu podatki. Wiktora tu się urodziła, tu studiuje i tu ma zamiar pracować. Ja i moja córka nie damy się wypchnąć z naszego kraju.
Nie żałujesz tego coming outu? Minął już rok i jest tylko gorzej.
Z mojej perspektywy gorzej nie jest. Gdybym miał powtórzyć coming out, zrobiłbym to. Czuję się przez to silniejszy. Już nie zastanawiam się nad tym, komu powiedzieć, a komu nie. W kręgu swoich znajomych nie muszę reagować na lekko rzucone przez kogoś pytanie – co u młodego? I myśleć, czy powiedzieć, że to jest młoda, czy raczej nic nie mówić. Poza tym przez ten rok dostałem od ludzi dużo takiej zwrotnej siły, także podczas spotkań autorskich. Gdyby nie coming out, to pewnie trudno byłoby mi w sposób tak zasadniczy zabrać głos po tym, co powiedział prezes. Wielu rodziców, którzy mają transpłciowe dzieci i też coś znaczą, a nawet są blisko tej władzy - znam takie - milczą. A ja mogę mówić głośno. Dwa reportaże i książka uwiarygadniane naszą historią rodzinną dały mi większą siłę rażenia i przekonywania.
Zastanawiam się, jak zakończyć naszą rozmowę. Ale chyba na razie nie ma dobrego zakończenia.
Skoro już prezes postanowił ten temat włączyć w kampanię wyborczą, to bardzo bym chciał, żeby politycy opozycji podnieśli tę rękawicę. I zajęli się kwestiami dla osób transpłciowych fundamentalnymi. Niech nie licytują się między sobą, kto jest bardziej empatyczny od prezesa. Niech oni na Boga, położą na stole ustawy, które zapewnią godność tej części społeczeństwa, godność osobom transpłciowym i ich rodzinom. Bo jeżeli ktoś odziera z godności moją córkę, to odziera z tej godności także moją rodzinę.
Napisz komentarz
Komentarze