Premier Morawiecki powiedział niedawno, że Norwegia pośrednio "żeruje" na wywołanej przez Putina wojnie. I w związku z tym powinna się podzielić pieniędzmi.
Przepraszam ale to była idiotyczna wypowiedź. Internauci od razu wytknęli Morawieckiemu, że w ramach jego logiki „beneficjentem wojny” można nazwać również Orlen, a więc i Polskę. A tak poważnie, to Norwegowie, niezależnie od Unii Europejskiej, przekazywali Polsce środki finansowe w ramach Funduszy Norweskich. Mówimy o sumie miliarda dwustu milionów euro. W Gdańsku, na przykład, z takiego funduszu została odrestaurowana wieża Kościoła Mariackiego. Wiele polskich inwestycji powstało dzięki pieniądzom od Norwegów. Ale jest jeszcze inny problem, powiedziałbym dyplomatyczny. Norwegia jest naszym sojusznikiem, poważnym elementem architektury bezpieczeństwa w regionie. Chcemy szukać nowych dostawców gazu w oparciu o złoża norweskie. Jeśli tak, to ładnie zaczynamy negocjacje z Norwegami. Ta wypowiedź premiera była arogancka. Obrażamy kogoś, kto był do nas przyjaźnie nastawiony. Zrażamy go do siebie. Po co? Żeby własnemu elektoratowi pokazać, że jest nowy wróg, na którego można trochę poszczuć?
To teraz inna wypowiedź premiera. Otóż stwierdził on, że powyżej 90 procent postępowań dyscyplinujących dotyczyło sędziów, którzy albo jeździli po pijanemu, albo dopuścili się gwałtu lub jakichś kradzieży. Sędziowie zarzucili premierowi mijanie się z prawdą.
Słyszałem i tę skandaliczną oraz ponurą wypowiedź. Będąc ministrem sprawiedliwości, uprzedzałem sędziów, że kiedy PiS dojdzie do władzy, oni staną się celem ataków. I tak się dzieje. Wtedy sędziowie chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z zagrożenia.
Po co premier to powiedział?
To były słowa skierowane do elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Trzeba czasem dostarczyć amunicję Kurskiemu. Innymi słowy, premier zrobił to dla politycznego poklasku i słupków sondażowych. Oczywiście poparcie społeczne jest istotne dla każdego polityka, ale autorytet państwa powinien być nadrzędny. Premier, kreśląc obraz wymiaru sprawiedliwości niezgodny z prawdą, nie tylko podważa autorytet wymiaru sprawiedliwości, ale samego państwa. A przecież to on stoi na czele rządu. To on za to państwo odpowiada, a po siedmiu latach rządów także za ogólny stan sądownictwa. To tak jakby ktoś siedział na gałęzi i piłował ją tylko po to, żeby z niej pięknie spaść. Politykom PiS brakuje instynktu samozachowawczego nie tylko wtedy, kiedy obrażają sojuszników.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Marek Biernacki: Pegasus pokazuje także niekompetencję tej władzy
Od 2018 roku do Izby Dyscyplinarnej trafiła jedna sprawa gwałtu, jedna wykonania przelewu bez uprawnień i 16 przypadków jazdy w stanie nietrzeźwym. To 11 procent, a nie ponad 90 wszystkich spraw.
Sędziowie to bardzo duża grupa ludzi wykształconych, z ogromną wiedzą i doświadczeniem oraz wysoką kulturą. Taki jest ogólny uczciwie nakreślony obraz. Ale jak w każdym tego typu środowisku statystycznie niemożliwe jest, żeby nie było w nim czarnych owiec. Istotą problemu jest to, że PiS i Solidarna Polska urządzają nagonkę na sędziów „niepokornych” i budują ogólnopolski „układ zamknięty”, który nie gwarantuje żadnej sprawiedliwości obywatelom ale za to bezkarność swoim.
PiS twierdzi, że praworządność w Polsce trzyma się mocno.
Cała reforma w systemie sprawiedliwości, jak i w innych obszarach sprowadza się głównie do wymiany kierownictwa, z obcych na swoich i do opanowania newralgicznych stanowisk. Wybiera się osoby według stałego klucza - nie liczą się kompetencje tylko lojalność. Postępowania sądowe nie przyspieszyły, a tego oczekiwali obywatele. Mandat społeczny PiS w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości dotyczył usprawnienia sądów, a został wykorzystany do ich upolitycznienia. To samo dotyczy zresztą prokuratury. Autorytet wymiaru sprawiedliwości nie wzrósł, tylko został mocno nadwyrężony przez ten szalony atak na sędziów. Duże straty ponosi przez to polska gospodarka, bo kapitał boi się inwestować. Tak więc Polska traci przez Solidarną Polskę pieniądze nie tylko z KPO ale znacznie więcej. I to od samego początku rządów PiS.
Cała reforma w systemie sprawiedliwości, jak i w innych obszarach sprowadza się głównie do wymiany kierownictwa, z obcych na swoich i do opanowania newralgicznych stanowisk. Wybiera się osoby według stałego klucza - nie liczą się kompetencje tylko lojalność.
Marek Biernacki / poseł Koalicji Polskiej
Co Koalicja Polska ma przeciwko wspólnej liście opozycji?
Chcielibyśmy, żeby opozycja wygrała wybory, a jedna lista tego nie gwarantuje, co pokazały wybory europejskie w Polsce czy parlamentarne na Węgrzech.
Ciekawa teoria, zwłaszcza, że większość badań wskazuje, iż tylko wspólna lista może zapewnić opozycji zwycięstwo. Słucham więc pana argumentów.
Przy takim układzie wszystko będzie kręcić się wokół totalnej wojny między PiS, a Platformą. Prezesowi Kaczyńskiemu nadal zależy na wyraźnym podziale Polski na „my” i „oni”, bo wtedy jego elektorat się utwardza. Taka polaryzacja generuje też dużo tzw. „elektoratu negatywnego”. A wiele osób jest już zniechęconych do głosowania na Prawo i Sprawiedliwość. Nie mają jednak satysfakcjonującej alternatywy. Naciskanie na jedną listę, to taka polityczna „kreatywna księgowość”. Mieszanie nieposłodzonej herbaty. Musimy pokazać Polakom pomysł na władzę, jakość oraz ścieżki wyjścia z kryzysów, w które wpadliśmy. Wtedy opozycja rozbije szklany sufit, który ciąży nad jej głową. Lewicowy i centrolewicowy wyborca ma na kogo głosować. Wyborca, który boi się rządów lewicy i eksperymentów obyczajowych głosuje natomiast często na PiS z lęku, nie z przekonania.
I Koalicja Polska im taką ofertę proponuje?
Moim zdaniem, taką ofertę mogą im zaproponować dwa bloki wyborcze – z jednej strony centrowo-lewicowy, a z drugiej centrowo-prawicowy. Dwa bloki to szansa na zdobycie co najmniej dodatkowych kilkuset tysięcy głosów. A to da szansę opozycji na odsunięcie PiS od władzy przy jednoczesnym zagwarantowaniu wyborcy o prawicowej, konserwatywnej czy tradycyjnej wrażliwości, że jego wartości zostaną uszanowane. Wielu socjologów ostatnio wskazuje właśnie na takie rozwiązanie, na to, że dwie listy to większe prawdopodobieństwo zwycięstwa opozycji. Na marginesie wspomną, że mamy lepsze badania, niż Platforma Obywatelska.
Ale z drugiej strony musimy brać pod uwagę, że Prawo i Sprawiedliwość może wprowadzić zmiany w ordynacji wyborczej i zwiększyć liczbę okręgów. Taki ruch wymusiłby jedną listę wyborczą opozycji.
Bo zwiększenie liczby okręgów przełoży się na podwyższenie progów wyborczych i wówczas Koalicja Polska nie miałaby szans na wprowadzenie swoich kandydatów?
Najważniejsze jest to, żeby opozycja wygrała kolejne wybory. Dlatego jeśli PiS będzie majstrować przy zmianach w ordynacji, wzrasta prawdopodobieństwo powstania jednej listy. Bo taka będzie wtedy taktyczna potrzeba. I wyborcy będą to rozumieli. Możliwe jest też takie porozumienie w sprawie jednej listy, które niweluje lęki wyborców, dotyczące tego, że wspierają swym głosem obce im poglądy. Niemniej pomysł zmniejszenia okręgów przy obowiązującym przeliczniku głosów na mandaty sprawia, że mniej wyborców będzie reprezentowanych w Sejmie. To działanie antydemokratyczne i ewentualną jedną listę w tych warunkach trzeba postrzegać jako mniejsze zło. Demokracja to pluralizm.
ZOBACZ TEŻ: Marek Biernacki z Koalicji Polskiej otworzył biuro poselskie w Tczewie
Koalicja Polska w sondażach ma 6-procentowe poparcie.
Przed ostatnimi wyborami do Sejmu, sondaże w województwie pomorskim dawały Koalicji Polskiej około 2 procent. Kilka osób w Warszawie mieniących się ekspertami mówiło, że nie ma szans zdobycia mandatu z mojego okręgu. A po wyborach okazało się, że było około 9 procent, a ja znów mam zaszczyt reprezentować wyborców z Pomorza w Warszawie. Nie przywiązuję się do sondaży. Naprawdę najważniejsza jest oferta dla wyborcy. Poza tym do naszej koalicji zapraszamy inne podmioty polityczne…
Na przykład Porozumienie Jarosława Gowina?
Nie tylko. W grę wchodzi szereg organizacji o profilu centro-prawicowym, reprezentujących różne pokolenia.
Ale to są kanapowe ugrupowania.
Polityka jest dynamiczna i wymaga inicjatywy. Uważam, że należy się schylić się po każdy głos i wywołać efekt synergii. Na Pomorzu współpracujemy z panią Magdaleną Sroką z Porozumienia, która jest posłanką kompetentną, merytoryczną, dynamiczną i swoją postawą zasłużyła na duży szacunek.
Jarosław Gowin ma być wartością dodaną Koalicji Polskiej? Już zapomniano, że przez kilka lat współtworzył Zjednoczoną Prawicę?
Z Jarosławem Gowinem nie podpisaliśmy porozumienia. Sprawa jest dużo bardziej złożona. Dla mnie liczy się każdy głos, ale wielu polityków w Polskim Stronnictwie Ludowym ma do niego bardzo negatywny stosunek. Pamiętają, że przez kilka lat był prominentnym wicepremierem w rządzie Zjednoczonej Prawicy i firmował swoim nazwiskiem działania PiS-owskiego rządu. Mamy więc poważny dylemat. Na razie jest silny opór, dlatego nie ma porozumienia. Ja ten opór rozumiem i respektuję.
Walka o gdański Lotos jest już chyba przegrana. Ale mam wrażenie, że tylko Platforma próbowała o te pomorską perłę zawalczyć.
Przepraszam, ale to ja pierwszy wysyłałem już ponad rok temu cały szereg interpelacji i publikacji do posłów oraz mediów z ostrzeżeniami, co PiS nam szykuje w sprawie Lotosu. Na moim koncie w jednym z mediów społecznościowych od wielu miesięcy pierwszą treścią, na jaką trafia użytkownik jest właśnie mój alarmujący raport w sprawie tej fuzji. Był zresztą wysłany do wszystkich posłów, co zaowocowało szerszym rezonowaniem tematu w Parlamencie. Walczyć należało od długiego czasu, co robiłem wspólnie z marszałkiem województwa pomorskiego Mieczysławem Strukiem.
Wiele osób jest już zniechęconych do głosowania na Prawo i Sprawiedliwość. Nie mają jednak satysfakcjonującej alternatywy. Naciskanie na jedną listę, to taka polityczna „kreatywna księgowość”. Mieszanie nieposłodzonej herbaty. Musimy pokazać Polakom pomysł na władzę, jakość oraz ścieżki wyjścia z kryzysów, w które wpadliśmy. Wtedy opozycja rozbije szklany sufit, który ciąży nad jej głową. Lewicowy i centrolewicowy wyborca ma na kogo głosować. Wyborca, który boi się rządów lewicy i eksperymentów obyczajowych głosuje natomiast często na PiS z lęku, nie z przekonania.
Marek Biernacki / poseł Koalicji Polskiej
Donald Tusk mówi wprost, że sprzedając Lotos Orbanowi, PiS de facto oddaje go pod kontrolę Putina.
Tam jest jeszcze Lotos Asfalt, Lotos Paliwa i inne zagadnienia... Niby zachowana jest większość udziałowców ze strony Skarbu Państwa, ale zarząd będzie zależeć od nowych właścicieli. Sytuacja tej całej fuzji Orlenu i Lotosu jest bardzo niejasna. Po wygranych wyborach trzeba będzie naświetlić cały proces sprzedaży. Z rozmów kuluarowych wynika, że większość polityków Prawa i Sprawiedliwości, a nawet cześć ministrów, była przeciwko tej fuzji. O losie Lotosu zadecydowali dwaj prezesi: Obajtek i Kaczyński. A teraz szykuje się kolejna, ważna zmiana, o której na razie jeszcze się mało mówi. Ale też jest niebezpieczna.
O jakiej zmianie pan mówi?
Państwo może próbować przejąć lotniska samorządowe.
Są jakieś sygnały czy to tylko przeczucie?
Wiem, że już trwają pewne działania ze strony rządu. Bo bez podporządkowania sobie przez państwo tych samorządowych lotnisk, budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego nie ma sensu. I PiS będzie rozbić wiele, żeby wszystkie lotniska w Polsce miały jednego właściciela i „kierownika”, który - jak trzeba - przekieruje samoloty, nawet niezgodnie z rachunkiem ekonomicznym, do Baranowa. I to jest kolejny zamach, przygotowywany przez rząd.
Dlaczego PiS tak się upiera przy Centralnym Porcie Komunikacyjnym?
PiS żyje pewnymi mitami. Jarosławowi Kaczyńskiemu wydaje się, że to będzie tak, jak z budową portu w Gdyni za czasów Eugeniusza Kwiatkowskiego. Dzięki temu Gdynia szybko stała się jednym z największych i najnowocześniejszych portów na Bałtyku. Rozwijała się też jako nowoczesne miasto. Ale to były inne czasy i inne okoliczności. Nie mieliśmy jako Rzeczpospolita portu i musieliśmy go zbudować. A oni chcą zbudować narodowe lotnisko chociaż lotnisk mamy sporo.
Co pana zdaniem jest największym grzechem PiS?
Ignorancja i arogancja. Oni popełniają w gospodarce takie błędy, które będą trudne do naprawienia. Wystarczy tylko wspomnieć o inflacji. A już Polski Ład to sztandarowy, wzorcowy wręcz przykład absolutnej ignorancji i arogancji. Średnie i małe firmy to fundament naszej gospodarki. Ale to ich kieszenie rząd drenuje. Kieszenie ludzi zaradnych, żeby mieć na rozdawnictwo wyborcze.
Teraz sekuje się informatyków. To oni znaleźli się na celowniku skarbówki. Nasyła się na nich CBA. Zgodnie z zasadą, ze wróg zawsze musi być. A przecież to firmy informatyczne są przyszłością, to one budują nowe. I tego PiS zdaje się nie rozumieć.
Co się dzieje z aferą Pegasusa w Polsce? Umarła śmiercią naturalną?
Temat Pegasusa wróci. Wojna na Ukrainie spowodowała, że musieliśmy zająć się pilniejszymi kwestiami. Wiem, że o nasz wniosek upomniała się ostatnio Platforma Obywatelska. Od tematu Pegasusa rządzący nie uciekną i po zmianie władzy zostaną rozliczeni z zamiłowania do podglądactwa i prowokacji na jakie cierpi wiele osób z kręgu PiS. Mówiłem o ignorancji. Oni bardzo żyją historią, czytają o PRL, o sowieckiej Rosji. Nie znają innych metod, niż te prymitywne, stosowane w państwach totalitarnych. A świat demokratyczny poszedł w innym kierunku – kontroli, transparentności i precyzyjnego używania inwigilacji. Takie podejście skutkuje większą skutecznością służb, bo muszą stawiać na jakość i umieć bronić swoich działań oraz tez. To paradoks, którego wielu polskich polityków nie rozumie. Proszę spojrzeć na ostatnią wojnę. Wyśmiewane często poza Zachodem humanitarne podejście do walki, skupienie się na maksymalnym ograniczeniu ofiar cywilnych, lęk zachodnich państw przed własną opinią publiczną zaowocowały tym, że Zachód dysponuje znacznie skuteczniejszą i potężniejszą bronią, niż Rosja. Tę analogię można odnieść też do działań służb. PiS ma w obszarze służb specjalnych mentalność ruskich generałów.
Napisz komentarz
Komentarze