Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Słowa mają moc tworzenia i niszczenia, zwłaszcza kiedy są na... linii frontu

Moim zdaniem, w momencie kiedy rozpoczęła się wojna na Ukrainie, w Polsce w jakiejś mierze rozpoczęła się kampania wyborcza - mówi dr Janusz Sibora, historyk, badacz dziejów dyplomacji i protokołu dyplomatycznego
Słowa mają moc tworzenia i niszczenia, zwłaszcza kiedy są na... linii frontu
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Czy w tak szczególnym czasie jak teraz, wszystkie słowa w języku dyplomacji są dozwolone?

Słowa mają moc tworzenia i niszczenia, zwłaszcza kiedy są na... linii frontu.

Pytam o to, bo dyskusję wywołały słowa prezydenta Joe Bidena, który nazwał Władimira Putina rzeźnikiem. Mówił też, że „ten człowiek nie może pozostać u władzy". Jak pan na to patrzy?

Zaczynamy trochę od końca. Chciałem przypomnieć, że prezydent Biden już rok temu powiedział, że Putin jest mordercą. I to były niezwykle mocne słowa. Rosja zareagowała na nie odwołaniem ambasadora Antonowa do Moskwy. A sam prezydent Putin pytany o tę wypowiedź, odparł, że życzy Bidenowi zdrowia.

W znaczeniu zdrowia psychicznego?

Ta wypowiedź miała podwójne znaczenie. Z jednej strony życzenia zdrowia są czymś poprawnym. Ale z drugiej, chciał dać do zrozumienia, że prezydentowi USA tego zdrowia brakuje. Potem jednak obaj spotkali się w Genewie i nawet wymienili symboliczne prezenty, co troszkę umknęło opinii publicznej. Putin podarował Bidenowi elegancką papeterię. Podarunek, sugerujący, że mają pisać listy, czyli utrzymywać kontakty. Natomiast Biden wręczył mu słynne okulary, które sam nosi. Co można było zinterpretować jako ostrzeżenie: - Patrzę na ciebie. Drugim prezentem od amerykańskiego prezydenta był bizon w krysztale, co interpretowano: – Patrzcie, jacy jesteśmy silni. Obecnie czas dyplomatycznych prezentów minął.

I pojawiło się sformułowanie, że Putin „nie może pozostać u władzy".

Te słowa nie były skierowane do Putina. Bo Biden w swoim warszawskim przemówieniu zapowiedział, że z Putinem rozmawiać już nie będzie. One były skierowane do rosyjskiego społeczeństwa. I miały sugerować, że to ono musi rozwiązać ten wielki problem. Oczywiście potem prezydent Biden był w USA za tę wypowiedź krytykowany. Administracja amerykańska przestraszyła się tych słów i sekretarz stanu Blinken próbował je stonować dyplomatycznie, tłumacząc, że należy to rozumieć tak, że Putin nie może tyranizować i uzależniać od siebie sąsiadów i państw regionu. Ale słowa padły. I mają moc. Nie są one jednak językiem dyplomacji. To język retoryki wojennej.

Zresztą przemówienie Bidena było skierowane także do Polaków. Mówił m.in. o hojności naszego społeczeństwa. Ale umiejętnie wymienił też cały katalog wartości uniwersalnych, takich jak praworządność, wolność mediów, wolność zgromadzeń i wolność religijna. I to był fragment jednoznacznie adresowany do polskich władz, do ekipy rządzącej. Deficyt demokracji sprawił, że na te słowa czekała duża część naszego społeczeństwa. W tym miejscu powiem, że przemówienie to było dobrze napisane - zresztą amerykańscy prezydenci mają doskonałych speechwriterów - i zbudowane w myśl retorycznej triady: etos, logos i patos.

Z uwagą śledzę przemówieniami Zełenskiego. Zastanawiam się, kto je pisze, bo retorycznie i merytorycznie są doskonale skrojone. Takie w amerykańskim duchu. Co prawda słowami nie wygrywa się bitew ale można podnosić morale, dawać przykład i nadzieję. Zełensky mówi prostym językiem. Wojna to nie czas na czytanie z kartki. Jego słowa mają kolce. I bardzo dobrze. Oskarża polityków za bierność.

Janusz Sibora / historyk, badacz dziejów dyplomacji i protokołu dyplomatycznego

To znaczy?

Etos - tu siłę Bidena stanowi ranga sprawowanego urzędu i jego doświadczenie. Jako senator miał okazję poznać dobrze gospodarzy Kremla. Pamiętam zdjęcie z 1988 roku na którym Joe Biden jest obok Andrieja Gromyko. W chwilach trudnych dla Europy i świata politycy o dużym doświadczeniu stają się bezcenni, są niczym kotwica. Lata spędzone w polityce to kapitał, od którego teraz odcina się kupony. Tego się szybko nie zdobywa. Biden zna i rozumie Kreml, a relacje między Waszyngtonem a Moskwą współtworzył. Jako wiceprezydent popełniał też błędy. Przyznaje się do tego.

A patos?

Siłą tego przemówienia było to, że patosu mieliśmy w nim niewiele. Znacznie mniej niż w warszawskim przemówieniu Trumpa. Było ono wyważone zarówno wtedy kiedy mówił o Lechu Wałęsie jak i gdy cytował Jana Pawła II. Przywołał polskie ikony, najbardziej znane na świecie. Uważam jednak, że w chwili, gdy Kijów jest bombardowany i ostrzeliwany, słowa „Nie lękajcie się" nie wybrzmiały najlepiej. Z ogromnego dorobku Ojca Świętego można było wybrać stosowniejszy cytat.

Jest jeszcze logos. O co chodzi?

Mówca musi być wiarygodny. Słuchacze oczekują konkretów. Słowa o zobowiązaniach sojuszniczych NATO wypowiedziane na dziedzińcu Zamku były jednoznaczne. Przypominają mi się słowa J.F. Kennedyego, który mówił: „Łatwo jest wygłaszać ostre przemówienia szczególnie tym, którzy nie muszą ponosić odpowiedzialności". Zarzuca się Bidenowi, że w Warszawie nie przedstawił nowych rozwiązań. Ale sytuacja jest dynamiczna i trudno w takim przemówienie prezentować szczegółowe rozwiązania. Poza tym to codzienne zadanie dyplomacji. Ale prezydent USA bardzo precyzyjnie mówił, jak duża jest pomoc dla Ukrainy, wyliczał setki zamkniętych przedsiębiorstw amerykańskich w Rosji, podał liczbę osób obłożonych sankcjami itd.

Siła sankcji będzie widoczna dopiero po tygodniach. Choć już dziś wiemy, że Rosjanie maja poważny problem, na przykład, z niektórymi lekami. Przerwane zostały całe łańcuchy dostaw.

dr Janusz Sibora

dr Janusz Sibora

Na coś jeszcze pan zwrócił uwagę w  przemówieniu amerykańskiego prezydenta?

Przebijała się też, choć nienachalnie, ta jego osobista religijność, głęboka, lecz nie fasadowa. Napisałem, że Biden jest dla mnie rycerzem wiary. Ma poczucie religijnego posłannictwa. I w tym wystąpieniu to było również widocznie, szczególnie gdy przywołał Kierkegaarda: „Wiarę najlepiej widać w ciemności". Przyzna pani redaktor, że nasi prezydenci niezbyt często cytują Kierkegaarda...

A czy słowa wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie o jakiejś misji pokojowej NATO w Ukrainie były dyplomacją czy, jak mówią niektórzy, ukraińskim wyskokiem?

Najgorsze jest to, że nawet Wołodymir Zełenski nie umiał się ustosunkować do tej retoryki Jarosława Kaczyńskiego. Stwierdził, że nie rozumie istoty tej propozycji. Bo gdyby ona miała wejść w życie, zamroziłaby jedynie konflikt.

Po co w takim razie był ten pomysł?

Cała wyprawa kijowska miała dwie płaszczyzny. Pierwsza: ta osobista obecność trzech premierów i jednego wicepremiera była taką podróżą do politycznej Canossy. Bo każdy z tych polityków miał na swoim koncie jakieś umizgi do osób popierających Putina, jak Le Pen czy Orban. A druga płaszczyzna jest taka, że osobista obecność w momencie ostrzeliwania Kijowa była elementem wzmacniającym Ukraińców moralnie. Silnym sygnałem, że jesteśmy z nimi.

Ale ta wizyta może być też wykorzystana w celach propagandowych przez ekipy sprawujące władzę. Zdjęcia z tych spotkań mogą i pewnie będą służyć w kampaniach wyborczych, pokazując swoim wyborcom – patrzcie, jacy jesteśmy odważni. Pod gradem kul i rakiet jedziemy do Kijowa. Zdjęcie z pociągu pochylających się nad mapą polityków, będzie eksploatowane politycznie. Moim zdaniem, w momencie kiedy rozpoczęła się wojna na Ukrainie, w Polsce w jakiejś mierze rozpoczęła się kampania wyborcza.

Wybitni prawnicy, twórcy prawa międzynarodowego już przed stu laty stwierdzili, że jeśli dyplomata pracuje na rzecz wojny, to w tym momencie nie jest dyplomatą. Ławrow wykorzystuje swoje umiejętności dyplomatyczne w złym celu. Łamał prawo międzynarodowe, bronił agresji i nie szanował granic. Można by mu ręki nie podawać już od czasu aneksji Krymu. Ale świat jakoś szybko o Krymie zapomniał. Można mieć żal do wielkich tego świata, że tak gładko przeszli nad tą dramatyczną lekcją i ci w Berlinie i ci w Paryżu, a także obie administracje w Waszyngtonie.

Janusz Sibora / historyk, badacz dziejów dyplomacji i protokołu dyplomatycznego

Nie tylko politycy wyrywają się z różnymi pomysłami. Generał Waldemar Skrzypczak też zszokował swoja wypowiedzią. Stwierdził, że Obwód Kaliningradzki znajduje się pod okupacją rosyjską, a Polska powinna się „upomnieć o niego".

Kiedy komentowałem aneksję Krymu, podkreślałem, że ład europejski  po II wojnie światowej zbudowany został na mocy umowy poczdamskiej z 2 sierpnia 1945 r., a w 1975 Akt końcowy KBWE, którego Polska jest sygnatariuszem, mówił o nienaruszalności granic i integralności terytorialnej państw. Ta propozycja zakłada zmianę granic. Jeśli ta zmiana nastąpiłaby drogą pokojową, w wyniku negocjacji, to można by taki wariant rozważać. Ale zmiana granic innymi metodami narusza ład europejski i prawo międzynarodowe.

Mówiąc delikatnie nie jest to dyplomatyczna wypowiedź.

Generałowie powinni się zająć wojskiem, a kwestie polityczne należy pozostawić politykom i dyplomatom. Pisząc historię dyplomacji polskiej w czasie I wojny światowej przebrnąłem przez setki źródeł, różnych akt i teczek, dotyczących wojny. Unikam raczej wypowiadania się na tematy wojskowe. Każdy ma swoją specjalność i tego powinien się trzymać. Myślę jednak. iż warto poczytać nieco o dziejach Królewca. To fascynująca historia. Należy przypomnieć, którego to króla uhonorowano w jego nazwie. To Przemysł Ottokar II, król Czech uczestnik krucjaty z połowy XIII wieku. W obecnej chwili taka wypowiedź służy niepotrzebnemu podgrzewaniu atmosfery. Przypomnę jaki był rumor z powodu, kiedy to w maju 2011 roku Radosław Sikorski odmówił stosowania nazwy „Kaliningrad" w czasie spotkania z ministrami spraw zagranicznych Rosji i Niemiec. Granice w Europie to rzecz święta. I kropka. Pozwoli pani redaktor, że przywołam Bidena.

Mamy jeszcze dyplomację bez skrupułów, której mistrzem jest Siergiej Ławrow.

„Nagość zaczyna się od twarzy, a bezwstyd od słów". Tę myśl wypowiedziała kiedyś Simone de Beauvoir. Pamiętam jak komentując aneksję Krymu, powiedziałem, że Ławrow nie jest dyplomatą. Oberwało mi się wtedy od dziennikarzy. Jak to nie jest dyplomatą? – pytano. Oczywiście zawodowo jest doskonale wykształcony do tej roli. Ale wybitni prawnicy, twórcy prawa międzynarodowego już przed stu laty stwierdzili, że jeśli dyplomata pracuje na rzecz wojny, to w tym momencie nie jest dyplomatą. Ławrow wykorzystuje swoje umiejętności dyplomatyczne w złym celu. Łamał prawo międzynarodowe, bronił agresji i nie szanował granic. Można by mu ręki nie podawać już od czasu aneksji Krymu. Ale świat jakoś szybko o Krymie zapomniał. Można mieć żal do wielkich tego świata, że tak gładko przeszli nad tą dramatyczną lekcją i ci w Berlinie i ci w Paryżu, a także obie administracje w Waszyngtonie. Przywołam jeszcze jedno powiedzenie: „nie ma lustra, które by lepiej odbijało człowieka, niż jego słowa." Odnosi się to zarówno do Ławrowa jak i Putina.

Victor Orban mało dyplomatycznie wyraził się ostatnio o Wołodymirze Zełenskim, mówiąc: „Jestem prawnikiem. Pracuję z wiedzą, którą zgromadziłem w świecie prawa. Ktoś, kto jest aktorem, pracuje z wiedzą, którą zdobył jako aktor." Zaliczył zresztą wpadkę, bo prezydent Ukrainy z wykształcenia jest prawnikiem.

Nawiązując do tej konwencji można sarkastycznie odpowiedzieć Orbanowi, że świat właśnie zobaczył, jak komediant stał się prezydentem, a premier został komediantem. Przyznam, że z uwagą śledzę przemówieniami Zełenskiego. Zastanawiam się, kto je pisze, bo retorycznie i merytorycznie są doskonale skrojone. Takie w amerykańskim duchu. Co prawda słowami nie wygrywa się bitew ale można podnosić morale, dawać przykład i nadzieję. Zełensky mówi prostym językiem. Wojna to nie czas na czytanie z kartki. Jego słowa mają kolce. I bardzo dobrze. Oskarża polityków za bierność. Od Izraela zażądał tarczy antyrakietowej. Przemawiając w Knesecie do izraelskich polityków powiedział: „Mediować można między państwami, a nie między dobrem a złem. Izrael musi dokonać wyboru, czy popiera Ukrainę czy Rosję.". Mówił, że odpowiedź obciąży ich sumienie.  W Bundestagu powiedział tak, żeby zabolało. Każda niepodjęta przez nowego kanclerza decyzja to - jego zdaniem - cegła do budowy nowego muru, a NordStream 2 to cement do jego budowy. Pytał Niemców o odpowiedzialność za historię i mówił, że fraza „nigdy więcej" to puste słowa. Jedna z wpływowych niemieckich gazet pisała później, że oto oskarżyciel został zaproszony przez oskarżonych do wygłoszenia przemówienia, a uhonorowany został oklaskami na stojąco. W brytyjskiej Izbie Gmin stwierdził z kolei, że to jest nasze, ukraińskie „być albo nie być". Mamy więc czas szczególny, czas kiedy słowo poszło na front.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
ReklamaCzec Księgarnia Kaszubsko-Pomorska
Reklama