„Soczki Gdynia” – wyświetla się numer zapisany w rozdzwonionej komórce dyrektora, który przeprasza na chwilę i po serdecznym powitaniu odpowiada komuś na linii:
– Nie, nie, dziękujemy. Na dziś są. Na jutro też, ale może coś na zajączka by się udało... Myśleliście państwo?
Efekty dziesiątek, czy raczej setek telefonów oglądamy wokół. Za parterowym pawilonem 8 małych, drewnianych stoliczków z blatami na wysokości niewiele ponad pół metra, i z przymocowanymi, jeszcze mniejszymi, ławeczkami.
PRZECZYTAJ TEŻ: Punkt dla uchodźców przy Dolnej Bramie zawiesza działalność
– Przerabiamy na bawialnię dla małych dzieci. Mamy wykładzinę, materace, zabawki. O, tu nowe regały – wskazuje na dotychczasową salą konferencyjną Wiesław Baryła, dyrektor Powiatowego Centrum Młodzieży w Garczynie, i, przechodząc do stoliczków, dodaje: – Nie mieliśmy takich rzeczy. Ten plac zabaw też nam przywieźli, składali i montowali 2 dni, a później jeszcze podziękowali, że mogli pomóc.
Z darów okolicznych mieszkańców i przedsiębiorców z Kaszub pochodzą znaczna część wyposażenia, wiele ubrań i zabawek, a same dzieciaki bezpłatnie przywiozła firma autokarowa z Małopolski. Łącznie do Garczyna i odległego o 30 minut jazdy Domu Wczasów Dziecięcych w Wygoninie trafiło 240 podopiecznych domów dziecka z obwodu chmielnickiego.
Historie
Obwód to rejon wokół ukraińskiego miasta – na mapie tego wielkiego kraju trochę bliżej Lwowa niż Kijowa, i trochę na południe. „Chmielnicki” to nazwa nadana w 1954 roku dawnemu miastu Płoskirowowi na pamiątkę 300. rocznicy zawarcia traktatu między Kozakami pod przywództwem Bohdana Chmielnickiego a Moskwą.
Krótszą, ale też barwną historię ma ośrodek w Garczynie. Przypominają o niej głaz z tablicą ku czci generał Marii Wittek – Komendantki Naczelnej Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet, która w 1928 roku założyła tam obóz PWK, i drugi głaz – na pamiątkę odwiedzin prezydentów: Ignacego Mościckiego (w 1932 roku) i Aleksandra Kwaśniewskiego (w 2003 roku).
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)
Po drodze, równe pół wieku temu, wzniesiono tam skromny pawilon administracji, o czym informuje przytwierdzona na nim kolejna, równie skromna, tabliczka: „OHP 1972. Obiekt wykonany w ramach Ochotniczych Hufców Pracy przez młodzież i nauczycieli Państwowych Szkół Budownictwa w Gdańsku”.
O historii najnowszej przypomina z kolei kolorowy, datowany na 2021 rok, plakat z cenami lodów na zamkniętym na głucho pawilonie kantyny.
– Mieliśmy już na ten sezon trzy czwarte rezerwacji, ale trzeba było poodwoływać. Wiadomo – wojna – tłumaczy dyrektor.
PRZECZYTAJ TEŻ: Nowe kardiomonitory w UCK w Gdańsku pomogą leczyć uchodźców z Ukrainy
Przyznaje jednak, że te ostatnie, przedwojenne losy Garczyna nie zawsze miały wiele wspólnego z tradycyjną rotacją turnusów. W 2020 roku wojewoda pomorski z Wojewódzkim Centrum Zarządzania Kryzysowego, po uzgodnieniu z przedstawicielami władz powiatu kościerskiego, któremu podlega ośrodek, ustanowili tam miejsce kwarantanny, do którego trafiały osoby z kontaktu z zakażonymi COVID-19, głównie mundurowi.
– No, nie są to normalne czasy – przyznaje Wiesław Baryła.
Fajnie jest
– Tych dzieci nie wolno rozdzielać – powtarzali wcześniej usłyszaną zasadę urzędnicy, których podpytywaliśmy o Garczyn i Wygonin.
Czasem, nieoficjalnie, przyznawali, że też początkowo mieli wątpliwości co do przyjętego w Ukrainie systemu „gremialnego wychowania”, bo jak to starsze dzieci opiekują się młodszymi?
– Mamy tu maleństwa półroczne i mające 11 miesięcy, ale reszta dzieci jest w wieku od 2 do 17 lat. O, tamten chłopak ma właśnie 17 i jest tu najstarszy. Widzicie, jak się opiekuje tym maluchem? Jak karmi przy stole? – dopytuje się przy obiedzie dyrektor, do którego zgłosiliśmy się po niepokojącym sygnale na temat rzekomych skutków przemieszania różnych grup wiekowych. Pora obiadowa i posiłki wydawane rotacyjnie, więc na każdym kroku mijają nas nastolatki – chłopaki i dziewczyny, pchające maluchy w wózkach. Tutaj to normalna rzecz.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)
O ten niepokojący sygnał pytaliśmy w podległym rządowi Zjednoczonej Prawicy urzędzie wojewódzkim, który formalnie sprawuje nadzór nad Garczynem i Wygoninem, ale też w opozycyjnym, samorządowym urzędzie marszałkowskim.
– Osobiście wizytowaliśmy. Byliśmy tam. Wspieramy – mniej więcej to samo usłyszeliśmy w obu instytucjach, a dyrektor Baryła od razu zaprosił, żeby zobaczyć na własne oczy. Faktycznie.
– Z grupą przyjechało 10 opiekunów, przywożąc też ośmioro swoich dzieci. Wśród ukraińskich pracowników są pani doktor internista i pani pielęgniarka oddziałowa. Tak to działa. Staramy się nie ingerować w zasady, które przywieźli ze sobą. Po posiłku maluchy mają leżakowanie. Ktoś mógłby zarzucać, że nastolatkom każemy leżakować – jak w przedszkolu, ale tak jest przyjęte w tym systemie, więc po posiłku mają po prostu odpoczynek.
PRZECZYTAJ TEŻ: Cztery tiry z pomocą dla uchodźców przyjechały z Francji do Malborka
Z zatrzymujących się niedaleko stołówki samochodów wysypują się kolejne dzieci z kolorowymi balonikami przywiezionymi z wycieczki do pobliskiej Kościerzyny.
– Fajnie jest – odpowiadają lekko onieśmielone, na oko 8-letnie chłopaki pod stołówką.
Bariera językowa robi swoje, więc większość dzieciaków na przywitanie po prostu uśmiecha się i unosi kciuki w górę. Mniejsze dziewczynki na ławce przed bawialnią, dopytywane, czy czegoś brakuje, dukają tylko: woda.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)
Szczęśliwie, okazuje się, że po wodę poszła właśnie Pani Małgosia, przez dzieci nazywana „ciocią”. Pani Małgosia jest stąd i zabiera się za szorowanie szyb, a dziewczynki już wbiegają po schodach, obładowane małymi zgrzewkami półlitrowych butelek mineralki. W budynku, nawet na korytarzach, przyjemnie ciepło, więc faktycznie może zachcieć się pić.
Stąd jest też 15 innych pań, wyszukanych przez urząd pracy z Kościerzyny, które dziś pracują podzielone na trzy zespoły w godzinach 8:00-20:00. Ich pomoc jest nieoceniona, bo przy takiej liczbie dzieci zawsze jest coś do robienia przy wydawaniu posiłków, sprzątaniu, praniu… Bramy ośrodka pilnują gdyńscy członkowie Wojsk Obrony Terytorialnej.
Na razie posiłki przywozi zewnętrzna firma, ale – dzięki darczyńcom – są już wyposażenie kuchni i plan, żeby przy gotowaniu zatrudnić uchodźczynie, które mogłyby również zamieszkać w ośrodku.
Czego brakuje
Z pomocą w odpowiedzi na pytanie, czego potrzeba/czego brakuje, przychodzi dyrektor: Internetu.
– Tamten budynek, ogrzewany elektrycznymi promiennikami ciepła, został otwarty do użytku 2 tygodnie przed tą wojną – tak się złożyło. Po lewej i po prawej odpowiednio 5 pokoi i 5 pokoi, do tego aneks kuchenny i łazienka, a na górze na razie jedna przestrzeń, chcemy tam zrobić świetlicę dla tych 35 dzieci. Teren ośrodka ma monitoring bezprzewodowy i ponad 30 kamer – wymienia Wiesław Baryła, pokazując kolejny budynek, ale zaraz dodaje, że kamerek nie dałoby się tu podłączyć do globalnej sieci.
W złapaniu sygnału pomagała nawet straż pożarna. Jej najdłuższe rozwinięcie wysięgnika nie dało wystarczającego zasięgu. Ponoć był pomysł, żeby na pawilonie administracji postawić 30-metrowy maszt, ale i wątpliwości, czy 50-letnie dzieło OHP wytrzyma taką konstrukcję.
PRZECZYTAJ TEŻ: Relacja z Kijowa: Rosja zachowuje się jak gopnik
– 9,5 mega pobieranie, ale wysyłanie poniżej jednego: 0,8.Tu, w tym miejscu, i tak jakoś dobrze łapie. Niestety, sieć jest za słaba na naukę zdalną. Nie ma łącza. Zamiast masztu, zrobimy chyba 4 czy 5 mniejszych punktów dostępu – zastanawia się, wpatrzony w telefon z apką, dyrektor.
Wygląda na to, że dzieciakom rzeczywiście przydałaby się ta zdalna nauka. Robi się ciepło, a sam ośrodek to 18 hektarów przepięknego terenu, łącznie z wyspą na jeziorze. Przystań z kajakami i rowery wodne, kąpielisko, kompleks boisk Orlik oraz tor przeszkód ze ścianką wspinaczkową, a także strzelnica sportowa.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)
– Jestem najbardziej zadowolony, jak dzieci takie uśmiechnięte wracają z obiadu. Widzę, że czują się tu, jak u siebie. Są spokojne – zaznacza dyrektor. – A ja będę spokojniejszy, jak za kilka dni starsze dzieci zasiądą w ławkach szkolnych – czy u nas, czy w wyznaczonej szkole, i będą uczyły się, tak jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.
Flagi
Zmarła w 1997 roku, niemal 100-letnia, nagrodzona Virtutti Militari generał Maria Wittek raczej nie spodziewała się, że nad jej Garczynem powiewały będą małe, niebiesko-żółte flagi. Była uczestniczką Powstania Warszawskiego, a wcześniej pierwszą kobietą studiującą na Wydziale Matematycznym Uniwersytetu Kijowskiego.
Napisz komentarz
Komentarze