Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Tymon Tymański: Wolę śpiewać o kosmosie, a muszę o polityce

Z Ryszardem Tymonem Tymańskim spotykamy się w jego domu położonym przy cichej uliczce osiedla na gdańskiej Matarni. Zamieszkał tu, odkąd przed siedmioma laty wrócił do Trójmiasta z Warszawy po – jak mówi - dziesięcioletniej banicji.
Ryszard „Tymon” Tymański, (ur. 1968 w Gdańsku) – wokalista, kompozytor, basista, multiinstrumentalista, poeta, prozaik; twórca pojęcia yass. Założyciel i lider m. in. Zespołów Miłość oraz Kury (fot. Łukasz Głowala | Części Proste)

Na początek Tymon zaprasza do przydomowego studia nagraniowego, które urządził w dawnym garażu. Wnętrze i wyposażenie jest raczej ascetycznie, ale najważniejsze, że ma podstawowe narzędzie pracy muzyka. W reżyserce słuchamy jego piosenek do filmu fabularnego o marcu 1968. Mają imitować hity z tamtej epoki. Tymon opowiada anegdoty o potyczkach z reżyserem, który do sceny miłosnej między nastoletnimi bohaterami wymarzył sobie utwór, który miał być kopią przeboju „Venus” zespołu Shocking Blue, nie będąc jednocześnie plagiatem.

- A jednak nie mogę narzekać. Warszawa o mnie pamięta. Co trzy miesiące podrzucają mi jakiś większy czy mniejszy ochłap – mówi muzyk.

Choć, jak twierdzi, gdyby chciał zrobić wymarzoną wersję muzyki do filmu, musiałby nakręcić swój własny film. Dlatego poważnie myśli podjęciu studiów w Gdyńskiej Szkole Filmowej.

- Byłem u Jurka Radosa [reżyser, scenograf, zastępca dyrektora GSF – red.], żeby wypytać o szczegóły. Jurek namawiał. Żartował, że wprawdzie będę najstarszym studentem, ale dożyję do końca studiów, bo trwają tylko dwa lata. Przy okazji nauczę się fachu i dam sygnał, że mam poważne zamiary.

Powrót nad wielką wodę

Kiedy w 2005 roku wyjeżdżał na podbój stolicy miał 37 lat i za sobą sławę lidera zespołu Miłość, który w latach 90. wstrząsnął polską sceną jazzową, stając się trampoliną do światowej kariery pianisty Leszka Możdżera. Na koncie miał też niezliczone nagrania rockowe i okołorockowe z kolejnymi powoływanymi przez siebie formacjami: Kury, NRD, Trupy, Dyliżans, Czan, czy Tymon & The Tansistors. Z Kurami nagrał kultowy album „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”, pamiętny zarówno z przezabawnych tekstów, jak i nowatorskiej muzyki. Ciągnął się też za Tymonem środowiskowy skandal obyczajowy, po tym jak związał się z 15-letnią Sarą Brylewską, córką jego kolegi, Roberta Brylewskiego, współtwórcy zespołów Kryzys, Izrael i Armia.

Warszawa miała być swoistym sprawdzianem dla gdańskiego muzyka alternatywnego: czy da radę przebić się do stołecznego show-biznesu.

- To było dobre 10 lat - podsumowuje. -  Zarobiłem tam pieniądze na trójmiejski dom i względny spokój. Ale z Warszawą jest tak, że albo się całkowicie oddajesz i tam zostajesz, albo wracasz na tarczy.

On na tarczy wracać nie chciał. Choć – jak wyznaje – pokochał Warszawę i poznał tam wielu wspaniałych ludzi, brakowało mu spleenu, jaki daje obecność wielkiej wody. Bo nie ma w Polsce drugiej takiej „baterii”, jaką jest Bałtyk.

- Wyremontowałem dom, zbudowałem studio i zamieszkałem tu na stałe, żeby poświęcić się sztuce ambitnej. Mam tu rodzinę, dzieci starsze i młodsze. Mam swoją grupę karate, nauczyciela tai-chi, las pod nosem. Morze i dwa jeziora o dziesięć minut drogi od domu, masę zajebistych i inspirujących przyjaciół. Jest tu spory problem z pracą, natomiast jest więcej wolności.

Tymon Tymański. Sclavus

Ze studia przechodzimy do domu, gdzie wita nas Aneta, partnerka Tymona i dwa rozbrykane psy. Dwójka dzieci, którymi Tymon opiekuje się naprzemiennie z byłą żoną, jest w szkole.

Rozstanie Tymona z młodszą od niego o 18 lat z Marią w 2019 stanowiło przez jakiś czas pożywkę dla plotkarskich mediów. Ona wystąpiła o rozwód po tym, jak z wywiadu dla „Faktu” dowiedziała się, że jej mąż jest poliamorystą, a ich związek ma charakter otwarty. Wersja Tymona jest nieco inna. Małżeństwo już wtedy przeżywało głęboki kryzys - jak twierdzi - nie tylko z jego winy. Zażartował więc sobie w rozmowie z dziennikarką o „otwartym związku”, co zostało potraktowane jako jednostronne przyznanie się do zdrady.

- Drugi raz popełniłem ten sam błąd, podobnie jak przy rozstaniu z Sarą. Zamiast trzymać język za zębami i czekać, aż złe emocje opadną, chlapnąłem coś niepotrzebnie w mediach. Mieczem wojujesz... Od tej pory staram się w wywiadach skupiać na sztuce i pomijać tematy rodzinne.

Odbekiwanie Totartem

Zatem nie o sercowych perypetiach Tymona mamy rozmawiać. Pretekstem do spotkania jest wydana właśnie książka „Sclavus” – na poły autobiografia, na poły transgresyjna monografia – poświęcona Totartowi, awangardowej formacji artystycznej utworzonej w drugiej połowie lat 80. przez studentów UG i PWSSP (obecnie ASP).

Tymański stawia tezę, że Totart był jedną z ostatnich ważnych formacji awangardowych w literaturze, ale też w polskim happeningu XX wieku. Nie jest w tym zdaniu odosobniony, choć są i tacy, którzy widzą w tym tylko blagę i zgrywę, w której wyszukane teorie maskowały w istocie amatorskie, nieudolne, a chwilami wręcz żenujące działania sceniczne, jak choćby niesławne wypróżnienie się Pawła „Koñja” Konnaka podczas przeglądu studenckich grup artystycznych w Lublinie.

- Totart był dla mnie arcyważny i formatywny. Był doświadczeniem tak porażającym, że musiałem do niego wrócić – tłumaczy. – W dodatku, choć jego legenda wciąż jest żywa, nie ma prawie żadnej dokumentacji, poza kilkoma esejami Zbyszka Sajnóga i książkami Koñja.

Zbigniew Sajnóg był twórcą Totartu i jego teoretykiem, mentorem, jądrem ruchu. Koñjo stał się postacią numer dwa: krążącym elektronem, kronikarzem, aktywistą, zawsze gotowym do scenicznych „przekroczeń”. Ich późniejsze losy potoczyły się w diametralnie różnych kierunkach. Koñjo odnalazł się w show-biznesie jako konferansjer, a - od czasu występów w reality show z Michałem Wiśniewskim oraz w telewizyjnym programie „Gwiazdy tańczą na lodzie” – celebrytą. Sajnóg w połowie lat 90. związał się z sektą „Niebo”.

- Po powrocie z sekty zachowywał się trochę jak zdeptana trawa – tłumaczy go Tymon. – Ale to nieprawda, że Zbyszek zwariował. On tylko został zmanipulowany poprzez fałszywego guru. Wyprano mu mózg. To nie jest to samo, co choroba psychiczna. Zbyszek coraz bardziej wraca do siebie, ale ten powrót jest długi i mozolny. Prowadzi obecnie biuro poselskie Kacpra Płażyńskiego. Oczywiście jest to dla mnie bolesne, że taki pisarz, taki beletrysta jak Zbyszek, rozlepia plakaty wyborcze politykowi. To okrutny żart losu.

Historię Totartu Tymon zaczął pisać z wściekłości i bezsilności. Kiedy zaczęła się pandemia był w trasie, którą musiał przerwać.

- Siedziałem w domu blisko miesiąc, obrażony na ten stan rzeczy: na świat, na muzykę. Aż w połowie marca usiadłem do książki, która mi się lała w głowie już od pięciu lat. Wstawałem o szóstej, medytowałem 15 minut, żeby oczyścić umysł. Wypijałem wielgachną, mocną kawę i pisałem do dziewiątej, zanim nie wstały dzieci. Dziennie posuwałem się o jakieś pięć stron. We wrześniu skończyłem na sześciuset. Potem jeszcze przez trzy miesiące cyzelowałem tekst. Dopisałem parę historii transgresyjnych, o UFO w Gdyni, o przybyszach z Alfa Centauri, seksualnych inicjacjach totartowców, o podmianie Wałęsy, o Strajku Kobiet... Ażeby historia stała się bardziej „present perfect”. W styczniu 2022 oddałem manuskrypt do wydawnictwa Części Proste, które przyjęło mój późny debiut z wielką atencją.

Część byłych totartowców, tych którzy jeszcze „nie zniknęli w kosmosie”, odmówiła rozmów. Jak każde środowisko są podzieleni. Nie tylko przez politykę. Niektórzy mieli za złe, że zbyt otwarcie opisał ekscesy młodości, których dziś się wstydzą.

Pisząc, Tymon konsultował się, głównie z Koñjem i trochę z Sajnogiem. Część byłych totartowców, tych którzy jeszcze „nie zniknęli w kosmosie”, odmówiła rozmów. Jak każde środowisko są podzieleni. Nie tylko przez politykę. Niektórzy mieli za złe, że zbyt otwarcie opisał ekscesy młodości, których dziś się wstydzą. Stąd te elementy trasgresyjno-fabularne oraz postaci fikcyjne z elementami prawdziwych życiorysów.  

- Skończyło się głównie na opisaniu historii mojego dojrzewania w latach 80. Zderzyłem to doświadczenie systematycznym opisem Totartu, który mnie przekroczył i zainspirował na tyle, że potem jeszcze przez wiele lat tym Totartem odbekiwałem. To chyba najbardziej uczciwe rozwiązanie. Stąd książka „Sclavus” (niewolnik). Wróciłem do analizy owego bólu istnienia, który napędzał artystów polskiego jazzu lat 60. Byliśmy niewolnikami komuny, gorszego urodzenia, gorszych szans i możliwości. Kiedy miałem 21 lat, to traumatyczne uwarunkowanie znikło. Polska stała się wolnym krajem, a my mogliśmy zająć się realizacją najskrytszych pasji.

Jak nie dokładać do tygla nienawiści?

Skoro już padło słowo „wolność” rozmowa nie może ominąć tematów politycznych, szczególnie, że Tymon w 2019 wydał płytę „Paszkwile” z bardzo mocnym przekazem: „Witajcie w państwie wyznaniowym/ witajcie w skansenie moherowym/ pobudka ksenofobio i rasizmie/ witajcie w narodowym socjalizmie/ (…) Pislam, Pislam/ über alles”.

- Jarosław Kaczyński złe emocje wywołał nie tylko u swoich wyznawców, ale także w moim sercu – przyznaje muzyk. - Byłem totalnie zniesmaczony przejęciem władzy przez jego obóz, karmiący się podziałami i resentymentami. Było mi przykro, że nie zdaliśmy egzaminu z demokracji. Polska PiS-u zrobiła dobitny krok wstecz, do jakiejś nieznośnej formy władzy monopartyjno-satrapijnej, neokomunistycznej czy też neosanacyjnej.

„Paszkwile” Tymański wydał własnym sumptem, po tym jak główny producent z Agory przestał od niego odbierać telefony.

- Różni moi starsi koledzy i mentorzy pokroju Adama Michnika czy Jarka Kurskiego słuchali zaciekawieni i obiecywali pomoc przy promocji. A jednak płyta okazała się zbyt obrazoburcza nawet dla Agory – śmieje się muzyk. – Nastały czasy autocenzury. Mój menedżer zaczął mnie hamować, bym dał sobie spokój z politycznymi spiczami podczas koncertów. W paru miejscach dostał informację, że więcej tam nie wystąpię.

Nie jest mi do twarzy z gębą trybuna ludowego czy politycznego pieniacza. Modlę się o to, żeby ten reżim się skończył, żeby można było znów śpiewać o słońcu, o wiośnie, o dziewczętach i kosmosie.

Tymon Tymański

Swoistą kontynuacją „Paszkwili” będzie nowa płyta z piosenkami Republiki.

- Wybrałem z twórczości Ciechowskiego i spółki numery erotyczne i polityczne, takie jak „Lawa”, „Republika” czy „Koniec czasów”. Momentami ciut pozmieniałem teksty, tak, że wypisz, wymaluj - mówią o obecnym reżimie, który jest jeszcze dość łagodny, ale dryfuje w stronę katastrofy polityczno-obywatelskiej. Boleję nad tym, że chwilowo utraciłem poczucie humoru. Dlatego następną płytę zrobię bardziej sowizdrzalską. Niestety, będzie to także płyta poświęcona PiS i tej rzeczywistości, którą ta partia wywołała. Będzie się nazywała „Koniec jebanych kompromisów”. Ale będą tam krotochwilne piosenki, takie jak „Zenek Martyniuk”.

I Tymon zaczyna śpiewać akompaniując sobie na gitarze. Piosenka jest naprawdę zabawna - niestety, nie za bardzo nadaje się do cytowania, i to nie z powodów politycznych, ale ze względu na bardzo dosadny opis uwielbienia, jakie naród okazuje tytułowemu bohaterowi.

- Nie jest mi do twarzy z gębą trybuna ludowego czy politycznego pieniacza. Modlę się o to, żeby ten reżim się skończył, żeby można było znów śpiewać o słońcu, o wiośnie, o dziewczętach i kosmosie. Bieżąca polityka to temat nieznośny, który zżółknie jak wczorajsza gazeta. Kiedyś teksty rockowe były mniej dosłowne, bardziej poetyckie. Teraz trzeba śpiewać wprost: „Kurski, ch… ci w dziąsło”. Jeśli śpiewasz w sposób zawoalowany, zostałeś boomerem. Dlatego jestem między młotem a kowadłem. Dokładanie do tego tygla jeszcze więcej nienawiści może się skończyć konfrontacją na ulicy. Ale muszę mówić o tym, że te wybory za rok będą bardzo istotne. Jeśli je przegramy, będziemy skończeni, a nasza kultura i sztuka pójdą na szmelc. Ten kraj stanie się satrapią wschodnią, w rodzaju Rosji albo Białorusi.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama