Wysoki, szczupły, nawet przystojny pan komandor siał postrach wśród licznych adoratorów aktorki, tych na widowni, ale i tych na scenie. Pocałunki? I co z tego, że na niby. Wykluczone! Nic dziwnego, że amanci bali się Zofię Mayr całować w roli (albo i poza rolą), skoro, małżonek w teatrze pojawiał się z... pistoletem. Starsi aktorzy przestrzegali młodszych. Jeszcze niektórzy pamiętają, jak jednego chciał dorwać. Długo gonił fatyganta po foyer. Nieszczęśnik ratował się ucieczką przez okno… Uszedł z życiem. Kiedyś trudno mi było uwierzyć w tę historię z pistoletem, ale gdy poznałam Zofię i pana komandora uwierzyłam natychmiast.
Jej młodość, lata 50., to był w teatrze, jak mówiła, czas adoratorów: - Przynosili kosze kwiatów, czekoladki, pisali liściki. Chyba byłam trochę zepsuta, bo uważałam, że takie umizgi to normalne. Wtedy aktorka była kimś ze snu, z marzenia, z bajki. Nie wypadało jej tak po prostu stać w kolejce po mięso albo wynosić śmieci... Najlepsza była w rolach komediowych i te najbardziej lubiła. Wyznała mi kiedyś: - Miałam wielkie szczęście, że mogłam grać w komediach, że mogłam robić te wszystkie miny i wygłupy. Lubiłam się śmiać i widzieć, gdy ze śmiechu trzęsła się widownia. Ktoś powie, że trudno się śmiać, gdy w życiu przytrafi się dramat, a przecież i aktorom dramaty się zdarzają... Ale dziś myślę, że gdy umierali moi bliscy, to ja przecież grałam dla nich. Tak było, gdy odszedł mój ojciec, mój Mistrz, aktor Otmar Riamski. Graliśmy rozśpiewany musical „Żołnierz królowej Madagaskaru". Mogłam nie wystąpić. Siostra, też aktorka, przekonała mnie: „Tatuś kazałby ci grać!”. Więc grałam. Miotałam się między komedią i tragedią. Śmiejąc się na scenie, płacząc za kulisami. Ktoś komentował później, że to było niemoralne, a ja miałam w pamięci słowa ojca: Prawdziwe życie jest w teatrze.
Była na scenie przez 57 lat. Nie wyobrażała sobie życia bez teatru, grała nawet, gdy dopadła ją choroba Parkinsona. Poddała się dopiero wtedy, gdy przestała chodzić. Ale poczucie humoru nie opuściło jej do końca: - Czasem mi się wydaje, że to moje wielkie łoże, w którym tak sobie leżę po operacji, to wielka scena. I że ta moja starość to tylko taka rola. Ale przedstawienie za chwilę się skończy, będą oklaski, dostanę kwiaty. Pójdę do garderoby, zmyję z twarzy zmarszczki, zdejmę bandaż z nogi, włożę szpilki... A na ulicy ludzie będą na mnie patrzeć i szeptać: Tak, to ona, to na pewno ona... Taka piękna, taka młoda! Jak ona to zrobiła?
Napisz komentarz
Komentarze