Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Trump strzela w różne strony i nie bardzo wiadomo, które z tych strzałów są na poważnie, a który nabój jest ślepy

Nie sądzę, żeby Trump prowadził politykę gospodarczą, która by specjalnie stawiała Polskę w trudnej sytuacji, ale też na żadne preferencyjne warunki chyba nie możemy liczyć – mówi prof. Piotr Dominiak, były dziekan Wydziału Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej
Piotr Dominiak
prof. Piotr Dominiak, były dziekan Wydziału Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej

W Polsce na przyszłą prezydenturę Trumpa patrzymy głównie pod kątem bezpieczeństwa militarnego. Ale przecież Amerykanie głosowali na niego przede wszystkim w związku z jego obietnicami ekonomicznymi. Czy powinniśmy obawiać się ich skutków? Bo niedawno przeczytałem, że jeśli Trump je zrealizuje, zwłaszcza w części dotyczącej handlu, wywoła światową wojnę.

Zapowiedzi podniesienia ceł, przy założeniu, że nie są to puste deklaracje „pod publiczkę”, są niebezpieczne. Tym bardziej, jeśli sobie uświadomimy, że z tymi krajami, co do których w pierwszej kolejności mają być zastosowane są Chiny, Meksyk i Kanada. Z nimi wszystkimi Stany mają ujemny bilans handlowy, oczywiście największy z Chinami. Prawdopodobnie sięgnie on ponad 270 miliardów dolarów za rok 2024. Tego się nie da szybko i bezboleśnie dla Amerykanów zlikwidować. Podwyższenia cła oczywiście uderzy w te kraje, ale nie tylko. Trzy największe grupy towarowe, jakie importują Stany Zjednoczone z Chin to: telefony i wszystkie urządzenia do telekomunikacji, komputery oraz części do maszyn biurowych. Oczywiście Amerykanie są w stanie to wytworzyć u siebie, ale nie po takich cenach jak Chińczycy. Wzrost ich cen czy też ich niedobór na rynku może uderzyć w gospodarkę amerykańską. Poza tym spotkają się Amerykanie z kontr działaniami tych krajów, w które wymierzona będzie podwyżka ceł. Oczywiście odcięcie się od głównych kontrahentów jest możliwe. Gospodarka amerykańska to przeżyje, tylko dostosowanie się do nowej sytuacji potrwa długo i nie będzie bezbolesne. 

Ale przecież Amerykanie wybierali Trumpa po to, żeby żyło im się lepiej. 

To jest odrębny problem. Nie wiem czy Trump w ogóle zacznie tego typu wojny handlowe, czy może jednak odejdzie do jakiejś negocjacji, do szukania kompromisowych rozwiązań, przede wszystkim z Chinami, by koszty wyrównywania bilansów handlowych nie obciążały zbytnio przeciętnych obywateli.

A jak wyglądają perspektywy zmiany stosunków gospodarczych z Unią Europejską? Tu też były zapowiedzi wzrostu ceł. 

Z większością dużych krajów unijnych, Amerykanie też mają ujemny bilans handlowy. To może nie są tak duże kwoty jak w przypadku Chin, ale to również jest poważny problem. Nie ulega wątpliwości, że odcięcie się Amerykanów poprzez nałożenie ceł na towary z Unii Europejskiej byłoby dużym problemem dla gospodarki niemieckiej, francuskiej czy włoskiej. Polski eksport do USA jest niewielki, więc tutaj nie ma co się obawiać bezpośrednich skutków. Co nie znaczy, że możemy spać spokojnie, bo przecież eksportujemy bardzo dużo do Niemiec, do Francji, do Włoch. I tu jest zagrożenie, że jeśli to są jakieś komponenty, które są potrzebne tym krajom do wytwarzania produktów eksportowych do Stanów Zjednoczonych, to będzie problem. 

Politycy Prawa i Sprawiedliwości przyjęli entuzjastycznie listopadowe zwycięstwo Trumpa. Twierdzą, że dzięki Andrzejowi Dudzie, choć polskiego prezydenta na inauguracji w Białym Domu nie będzie, mają z nim jakąś specjalną relację. Liczą, że jego wygrana pomoże im wrócić do władzy, a wtedy Polska stanie się jakimś specjalnym partnerem USA.

Myślę, że to są rojenia. Trump się liczy tylko z silnymi rywalami czy nawet partnerami. Polska do nich na pewno nie należy. Nie sądzę, żeby Trump prowadził politykę gospodarczą, która by specjalnie stawiała Polskę bezpośrednio w trudnej sytuacji, ale też na żadne takie preferencyjne warunki chyba nie możemy liczyć. 

Jedną z obietnic Trumpa było zakończenie konfliktu zbrojnego na Ukrainie. Już nie błyskawiczne, ale w ciągu (skąd my to znamy?) stu dni. Załóżmy, że to by mu się udało. Jak to może wpłynąć na sytuację ekonomiczną naszego regionu, na Polski w szczególności? 

To zależy od tego jaki charakter miałby mieć ten rozejm czy pokój. Na ile niósłby obietnicę realnego ustabilizowania sytuacji na wschodzie. Jeżeli inwestorzy zewnętrzni będą mieli wątpliwości co do tego czy to trwały pokój, będą się obawiali wchodzenia na taki niepewny rynek. Wtedy pewnie niewiele się zmieni. Chociaż oczywiście każda, nawet krótkoterminowa stabilizacja daje szansę niektórym inwestorom, czy eksporterom. Natomiast gdyby ten pokój czy zawieszenie broni miałyby być stabilne, wtedy otwiera się oczywiście duże pole do gry gospodarczej dla wszystkich. Dla Polski również. Nie mam jednak wątpliwości, że w takiej sytuacji Trump przede wszystkim będzie starał się wepchnąć tam firmy amerykańskie. 

Z drugiej strony ta wojna, brutalnie mówiąc, nakręca koniunkturę. Stąd na przykład rekordowe przeładunki w polskich portach. 

W portach, w transporcie... Przemysł militarny wszędzie nakręca koniunkturę. Wojna jest de facto takim workiem bez dna. Czy udałoby się zastąpić ten popyt militarny popytem na cywilne inwestycje, na cywilne towary? W pewnym stopniu na pewno tak. W jak dużym – trudno przewidzieć. 

Trump jest bardzo niekonwencjonalnym politykiem. Również w sferze gospodarczej. Zapowiada m.in. postawienie na rozwój rynku kryptowalut. Obiecuje wręcz stworzyć rezerwę federalną bitcoinów. Czy to bezpieczny pomysł? Niektórzy mówią, że to w ogóle jest jakiś fantasmagoryczny rynek finansowy i potencjalna kolejna „bańka”, która może pęknąć i zakończyć się gigantycznym kryzysem. 

Ja jestem słabo wierzący w te kryptowaluty. Oczywiście, to jest rynek rosnący i na pewno zapowiedzi prezydenta USA, że będzie stawiał na kryptowaluty, nakręcają koniunkturę, nakręcają ceny kryptowalut. Natomiast doświadczenie ostatnich lat pokazuje, że to są waluty wykorzystywane głównie do celów spekulacyjnych, a ich wartość jest mocno niestabilna. Traktowanie ich jako rezerwy dla potężnej gospodarki wydaje mi się bardzo ryzykowne. Tak więc nie jestem pewien, czy chodzi tu o coś więcej poza samym nakręcaniem koniunktury na tym rynku... 

Na którym jego rodzina również nieźle zarabia. 

No właśnie. Owszem, to jest nowy rynek, nowy sposób myślenia, ale czy to przyniesie jakieś korzyści amerykańskiej gospodarce? Nie wiem też, czy Stanom Zjednoczonym będzie zależało na tym, żeby kryptowaluty, na które one nie mają wielkiego wpływu, wypierały z rynku międzynarodowego amerykańskiego dolara, którego podaż kontrolują? Raczej nie, więc takie zapowiedzi traktowałbym z dużym sceptycyzmem. 

A czy zapowiedź zwiększenia eksploatacji paliw kopalnych może w jakiś sposób wpłynąć na osłabienie Zielonego Ładu? 

Na pewno tak. Napisałem nawet w ostatnim swoim felietonie ironiczny tekst o tym, że Trump, musi być zagorzałym zwolennikiem zmian klimatycznych. Gdyby bowiem w jakiejś części udało mu się zrealizować plany co do Grenlandii – nie mówię nawet o jej kupnie, ale zdobyciu tam większych wpływów – to ocieplenie znacznie ułatwiłoby możliwości eksploatacji znajdujących się tam niesamowicie dużych złóż, przede wszystkim metali ziem rzadkich. A to jest coś, o czym on pewnie myśli całkiem poważnie. Nie twierdzę jednak, że akurat z tego powodu wspiera powrót do energetyki węglowej u siebie w kraju. To raczej gest w stosunku do tych obszarów USA, gdzie eksploatacja węgla i energetyka węglowa były mocno rozwinięte, a które teraz przeżywają duże kłopoty. 

Trump zdaje się obiecywać zaspokojenie oczekiwań dwóch zupełnie przeciwstawnych grup interesów. Z jednej strony tych mas zubożałych Amerykanów, dla których nie ma już miejsca w tamtejszym upadającym przemyśle, a którym obiecuje powrót do czasów świetności Ameryki. Z drugiej strony stawia przede wszystkim na miliarderów, którzy – jeden za drugim – spieszą ze składaniem hołdów i „datków” na fundusz inauguracyjny.

Do końca nie wiemy, czy bardziej on na nich stawia, czy oni na niego. Fakt, że do tej grupy dołączają coraz to nowi wielcy kapitaliści, których siła ekonomiczna jest ogromna. Są to zarówno ci, którzy działają na rynkach nowych technologii, jak i ci, którzy grają w takich tradycyjnych sektorach jak handel, czy przemysł motoryzacyjny. Myślę, że oni przede wszystkim zabiegają o względy Trumpa, żeby chronić własne interesy, żeby decyzje administracji federalnej, które teoretycznie mogłyby być korzystne dla grup do tej pory marginalizowanych, nie szkodziły ich interesom. Tu rzeczywiście rozbieżność interesów wydaje się duża.

Jeśli Trump, z Elonem Muskiem, obniżą podatki, obetną wydatki socjalne, zredukują administrację i sferę usług publicznych, to raczej można się spodziewać pogłębienia nierówności i jeszcze większego rozwarstwienia amerykańskiego społeczeństwa. 

Tego się obawiam. Doświadczenie ostatnich lat pokazuje, że modna w końcówce XX wieku teza, że „przypływ podnosi wszystkie łodzie”, czyli że jeżeli jest rozwój, to wszyscy z tego korzystają, i ci na górze i ci na dole – nie sprawdziła się. Korzyści nie rozkładają się proporcjonalnie i w efekcie rozwarstwienie cały czas się pogłębia i myślę, że polityka Trumpa temu nie będzie zapobiegać. 

Zdaniem Martina Wolfa, autora wydanej niedawno także u nas książki „Kryzys demokratycznego kapitalizmu”, pogarszająca się sytuacja gospodarcza prowadzi nie tylko do wzrostu popularności haseł populistycznych i osłabienia liberalnej demokracji, lecz także do nieufności wobec kapitalizmu. Gdy zabraknie praworządności demokracja liberalna zamieni się w plebiscytową, a w konsekwencji w autorytaryzm. Natomiast kapitalizm – w zwykłe złodziejstwo. Wolf przyznaje wręcz, że nie wierzy, że Republikanie oddadzą władzę w wyniku wyborów. 

To jest możliwe, ale jednak chyba sytuacja będzie się zmieniać. Trudno dzisiaj nam wyrokować, co będzie za kilka lat. Czy – po pierwsze – nastroje się nie zmienią. Ale też czy nie zmieni się sytuacja gospodarcza w Stanach i na świecie. Bo ona jednak jest dynamiczna, więc nie wiem. Na razie mam takie wrażenie, że Trump strzela w różne strony i nie bardzo wiadomo, które z tych strzałów są na poważnie, a który nabój jest ślepy. Tu jest zbyt dużo znaków zapytania, ale też jest dosyć mało związanych z tą prezydenturą optymistycznych scenariuszy dla świata i dla nas. 

Ameryka, mimo że w różnych miejscach na świecie prowadziła bardzo brutalną politykę, z punktu widzenia Europy zawsze wydawała się gwarantem pewnego porządku, opartego o takie wartości jak prawa człowieka czy demokracja. A teraz przejmuje tam władzę człowiek, który nie skrywa zwolennikiem nagiej siły. 

Tak, więc to jest moim zdaniem zasadnicza różnica powodująca, że postrzeganie Stanów Zjednoczonych też może się radykalnie zmienić. Stany Zjednoczone były liderem demokracji na świecie i obrony wolności. A tutaj nagle zmieniło się, na razie deklaratywnie, za chwilę pewnie zmieni się w realu. Obraz tego supermocarstwa może być radykalnie odmienny. To jest ryzyko.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama