Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Elektromobilność w komunikacji miejskiej Gdańsk

Wykluczenie praw kobiet jest klęską polskiej demokracji. Nastąpiła u samych jej początków

Jak można było myśleć, że porządek demokratyczny da się wywalczyć w oparciu o sojusz z instytucją tak autokratyczną, jak Kościół katolicki? – pyta Marcin Kościelniak, kulturoznawca, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor książki „Aborcja i demokracja”.

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Przedstawiona przez pana interpretacja dziejów polskiej demokracji jest bardzo sugestywna. Natomiast opiera się ona na założeniu, że kwestia aborcji jest kluczowa, jest swoistym miernikiem tej demokracji, co wielu czytelników może uznać za dyskusyjne.

Prawo do aborcji, do decydowania przez kobietę o własnym życiu i zdrowiu, to kwestia absolutnie fundamentalna. To nie jest kwestia światopoglądowa, to nie jest kwestia moralna, to jest kwestia z porządku praw człowieka. Dlatego nie można jej wyłączać poza nawias myślenia o demokracji. W związku z tym nie jest to „założenie”, z którego – w moim przekonaniu – trzeba się tłumaczyć.

Niemniej restrykcyjne ograniczenie prawa do aborcji w Polsce dokonało się w sposób demokratyczny, pominąwszy ostatni ruch trybunału Julii Przyłębskiej z 2020 roku.

Ostatnie osiem lat pokazało, że w Polsce wiele rzeczy, które nie mają nic wspólnego z demokracją, było wynikiem wyborów demokratycznych. Należy jednak pamiętać, że wyrok trybunału Przyłębskiej był jedynie zaostrzeniem zakazu aborcji, uchwalonego w 1993 roku przez siły demokratyczne, postsolidarnościowe. Problemem jest tutaj nierozumienie i nieprzyswojenie przez klasę polityczną, także przez część społeczeństwa, a już na pewno przez Kościół katolicki, tego że prawo do aborcji jest czymś, nad czym się nie debatuje. Wykluczenie praw kobiet jest klęską polskiej demokracji, która nastąpiła u samych jej początków. W książce pokazuję proces, który do tego doprowadził.

Stawia pan tezę, że jedną z przyczyn było porzucenie przez tak zwaną lewicę laicką, istotnej części lewicowej tożsamości. W zamian – jeszcze w latach 70. – jej przedstawiciele tacy jak Adam Michnik, Jacek Kuroń, czy Jan Józef Lipski opowiedzieli się po stronie „wartości chrześcijańskich”, jako rzekomo uniwersalnych i uznali, że tak powiem, przewodnią rolę Kościoła. Ale czy opozycja w PRL mogła liczyć na jakikolwiek sukces w PRL, wojując jednocześnie i z komuną i z Kościołem?

Nie wiem i uchylam się od odpowiedzi, bo to jest pytanie o alternatywną rzeczywistość. Zamiast tego sam zapytam: jak można było w ogóle myśleć, że porządek demokratyczny da się wywalczyć w oparciu o sojusz z instytucją tak autokratyczną i antydemokratyczną, jak Kościół katolicki? A już szczególnie gdy to dotyczyło polskiego Kościoła pod wodzą kardynała Wyszyńskiego i Kościoła powszechnego pod wodzą Jana Pawła II. Żeby pokazać, że to moje pytanie nie jest ahistoryczne, cytuję w książce poglądy na temat Kościoła, jakie w pierwszych latach pontyfikatu Jana Pawła II były artykułowane w prasie zagranicznej. Dotyczyły one także tego, co Kościół i osobiście papież mówili o prawach kobiet. W Polsce wtedy takich pytań po prostu nie zadawano, w ogóle nie łączono praw kobiet z demokracją. Oczywiście, prawdą jest, że Kościół wspierał opozycję. Należy jednak pamiętać, że to poparcie nie było bezwarunkowe, a przede wszystkim w żadnym wymiarze nie oznaczało opowiedzenia się Kościoła po stronie demokracji. Biskupi nigdy nie robili tajemnicy z tego, że – jeżeli wspierają opozycję – to tylko dlatego, że cała opozycja, od lewa do prawa, uznała Kościół i tzw. wartości chrześcijańskie za fundament polskiego porządku moralnego, społecznego i symbolicznego.

Ale z drugiej strony, jak sam pan zauważa, wszelkie zachwiania władzy komunistycznej w Polsce, czy to w ‘56, czy ‘68. prowadziły do spontanicznego ujawniania się w społeczeństwie postaw nacjonalistycznych i klerykalnych. Więc może Kuroń i Michnik wyczuli w pewnym momencie, że idąc pod prąd nastrojów niczego nie zwojują?

Odchodzenie lewicy niekomunistycznej od swojej lewicowej bazy, poszukiwanie innego fundamentu i odnalezienie go w czymś, co nazywali „uniwersalnymi wartościami chrześcijańskimi”, to proces złożony. Faktycznie był on częściowo związany z obserwacją tego, że w polskim społeczeństwie uczucia narodowe, nacjonalistyczne, katolickie są bardzo mocno zakorzenione, a instytucja Kościoła ma gigantyczne poparcie. Natomiast do 1989 roku, mimo rozmaitych prób, prawo do aborcji nie zostało w Polsce odebrane kobietom i było przez ten czas powszechnie stosowane. I po prostu w polskim społeczeństwie – jak zresztą każdym – z jednej strony mamy do czynienia z deklaracjami na temat wyznawanych wartości i postulowanej tożsamości, a z drugiej – z kwestią praktyki życiowej: pragmatycznej, niezideologizowanej codzienności. Wedle sondaży, a takie były regularnie prowadzone w latach 1989-93, społeczeństwo wprawdzie opowiadało się przeciwko aborcji na żądanie, natomiast było za możliwością aborcji ze względów społecznych. Zakaz aborcji z roku 1993 był więc wprowadzony wbrew woli większości społeczeństwa i to było ogromne zwycięstwo Kościoła. 

Wystawa „Chcemy całego życia. Feminizmy w sztuce polskiej”. Państwowa Galeria Sztuki, Sopot Fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Istotne ograniczenie możliwości przeprowadzenia legalnej aborcji jednoznacznie wiąże się z końcem komunizmu, ale czy z tego powodu PRL i jej władze można uznać za obrońców praw kobiet? Ustawa z 1956 roku, dopuszczająca aborcję, jak sam pan pisze, w gruncie rzeczy miała motywację demograficzną.

Dekryminalizacja aborcji w 1956, a potem rozporządzenie ministerialne w 1959, które przekształciło ją w prawo do aborcji na żądanie, faktycznie były przez komunistów powiązane z prawami kobiet w sposób wątły i niejednoznaczny. Ważniejsze były wówczas kwestie demograficzne: ogromny przyrost naturalny lat powojennych zrodził obawę władz o możliwość zapewnienia dobrobytu tak licznej populacji. Ale też nieustanie powracał argument troski o zdrowie i życie kobiet, które tak czy owak, korzystały z aborcji nielegalnej. Chodziło więc przede wszystkim o ograniczenie niebezpiecznego podziemia aborcyjnego. Niezależnie jednak od motywacji była to realizacja fundamentalnego prawa kobiet. Intencje władz komunistycznych, w tym kontekście, były w istocie bez znaczenia.

Jednym z argumentów przeciwników aborcji na żądanie, jeszcze w PRL, było to, że przez prawie trzy i pół dekady była ona traktowana w pewnym sensie, jako metoda antykoncepcyjna.

Niewydolność Polski Ludowej na polu zapewnienia środków antykoncepcyjnych i edukacji seksualnej sprawiła, że aborcja stała się czymś powszechnym. Dało to Kościołowi potężny oręż do ręki w walce z aborcją, którą to walkę Kościół prowadził nieustannie od pierwszych dni po wprowadzeniu ustawy z 1956 roku. 

Po drodze między liberalizacja w 1956, a penalizacja w 1993 mamy Sierpień ‘80. Stawia pan tezę, że powstanie Solidarności – wbrew obiegowym opiniom – wcale nie przyczyniło się rozbudzenia pluralizmu w polskim społeczeństwie. Przeciwnie ugruntowało symboliczną władzę Kościoła nad wyobrażeniami Polaków co jest słuszne i moralne, utrwaliło model Polaka-katolika i w zasadzie stworzyło podwaliny pod likwidację świeckiego państwa w przyszłości.

Solidarność jest do dziś ruchem bardzo mocno idealizowanym i to nie tylko przez liberalny mainstream, prawicę, ale także lewicę. Takie jest powszechne przeświadczenie o Solidarności. Liczne imprezy, takie jak głośny spektakl „1989”, tylko nas w tym fałszywym i szkodliwym poglądzie utwierdzają. 

Nie jestem pierwszym, który dekonstruuje Solidarność z perspektywy praw kobiet; od lat robią to badaczki feministyczne, takie jak Agnieszka Graff czy Marta Dzido. Mój wkład polega na ukazaniu na podstawie bardzo rozległych badań archiwalnych pozycji Kościoła – a zatem również praw kobiet – w ruchu. Uznanie Kościoła za moralny, ale także tożsamościowy fundament było w Solidarności powszechne; wyrażało się w rytuałach, praktykach, w dyskusjach, w inicjatywach, w treści uchwał, na łamach biuletynów zakładowych i regionalnych etc. To był grunt, na jakim spotykały się środowiska endeckie ze środowiskami KOR-owskimi. Tą drogą do dyskursu Solidarności przenikała ideologia antyaborcyjna. Prawo do aborcji, jako część praw kobiet, zostało powiązane z komunizmem, zatem ze „złem”. 

Tego dotąd nikt nie pokazał, nie przeczytamy o tym w żadnej książce o Solidarności. Nie pisze się np. o tym, że w tzw. karnawale środowisko prawników solidarnościowych podjęło prace nad projektami zmian w Kodeksie karnym, które zakładały kryminalizację aborcji. Wprowadzenie stanu wojennego przerwało ten proces, ale został on ponownie uruchomiony w 1989 i poskutkował wprowadzeniem zakazu aborcji.

Wystawa „Chcemy całego życia. Feminizmy w sztuce polskiej”. Państwowa Galeria Sztuki, Sopot Fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Podczas lektury pańskiej książki zaskoczyło mnie jak wiele miejsca w kampanii przed czerwcowymi wyborami w 1989 poświęcono sprawie wprowadzenia zakazu aborcji. Wydawało mi się, że dość dobrze pamiętam tamte czasy, ale najwyraźniej, w tej euforii oczekiwania na nadchodzące przemiany polityczne, ten wątek zupełnie mi wtedy umknął.

Moje ustalenia oparte są na skrupulatnej lekturze licznych dokumentów, przede wszystkim prasy opozycyjnej oraz raportów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z kampanii wyborczej. W lutym 1989, za sprawą tzw. legalnych katolików czyli posłów Polskiego Związku Katolicko-Społecznego, do Sejmu trafił bardzo restrykcyjny projekt antyaborcyjny, opracowany przez Kościół, przy współpracy środowisk katolickich, opozycyjnych i prawników związanych z Solidarnością (Zoll, Strzembosz, Grześkowiak). Został on poddany dyskusji i skierowany do konsultacji społecznych. W związku z tym temat ten bardzo mocno wybrzmiał w kampanii. Dla mnie również było to zaskoczenie, bo w licznych książkach poświęconych Czerwcowi ten temat znajduje się na absolutnym marginesie. Tymczasem w ówczesnej prasie opozycyjnej przeczytamy, że dwa najczęściej zadawane pytania, które kandydaci Komitetu Obywatelskiego słyszeli od wyborców, brzmiały: czy Jaruzelski będzie prezydentem oraz czy jest pan/pani za projektem ustawy antyaborcyjnej? 

Jak sobie z tym radzili?

Odpowiadano różnie – ale nikt nie opowiedział się za utrzymaniem ustawy z 1956 roku. Jedni mówili: tak, jestem za zakazem. Inni, że nie mają zdania na ten temat. Trzecią odpowiedź podsunęła „Gazeta Wyborcza”, która na pierwszej stronie pierwszego numeru opublikowała sprawozdanie z audiencji, jakiej prymas Glemp udzielił przywódcom Solidarności. I tam pada z jego strony apel, by nie łączyć sprawy aborcji z kampanią. Kilka numerów dalej uzupełniono to jeszcze narracją, że projekt ustawy antyaborcyjnej z lutego został celowo „podłożony” przez komunistów, żeby skłócić obóz solidarnościowy. I tym zasłaniali się kandydaci opozycji, żeby uniknąć konieczności udzielenia odpowiedzi. Apelowali, żeby nie dać się w to wciągać, skoro sam prymas mówił, aby tej sprawy nie włączać do kampanii. W mojej opinii świadczy to o tym, że wybory czerwcowe były „kontraktowe” – tylko tym razem nie chodziło o podział mandatów z komunistami, ale o nieoficjalny kontrakt zawarty pomiędzy siłami opozycji a Kościołem: okej, nie mówimy teraz o aborcji, żeby te wybory wygrać, ale zaraz potem – droga wolna.

Ale czy nie było tak, że rzeczywiście trzeba było te wybory wygrać, po to, żeby móc zacząć budować nową Polskę?

Z punktu widzenia życia i zdrowia kobiet prawo od aborcji jest czymś tak fundamentalnym, że nie można wchodzić w alianse z siłami autokratycznymi, jak Kościół i poświęcać to prawo, żeby zrealizować jakieś inne cele. Do dziś kobiety ciągle są proszone, czy wręcz zmuszane do tego, aby poświęcać swoje prawa na rzecz jakiegoś rzekomo wyższego dobra.

Łamanie praw kobiet wpisane jest w Polską drogę do wolności. I wciąż na tej drodze jesteśmy” – tymi słowami kończy pan swoją książkę. Ale autorytet Kościoła, który obwinia pan za ten stan rzeczy, w ciągu tych trzydziestu paru lat zdecydowanie osłabł. Może więc jednak da się zejść z tej drogi?

Przyjęcie ustawy antyaborcyjnej w 1993 na lata zabetonowało dyskusję o aborcji. Oczywiście środowiska feministyczne nieustająco się upominały o te prawa, ale można było odnieść wrażenie, że „kompromis” stał się w odbiorze społecznym czymś naturalnym. A może nawet pożądanym, jako symbol rzekomej zgody społecznej.

Wystawa „Chcemy całego życia. Feminizmy w sztuce polskiej”. Państwowa Galeria Sztuki, Sopot Fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Była próba liberalizacji tej ustawy pod rządami lewicy, tylko zablokowana przez Trybunał Konstytucyjny.

Tak, ale to były jeszcze lata 1996-97, natomiast potem praktycznie wszystkie siły polityczne, z lewicą postkomunistyczną i Kwaśniewskim włącznie, uznały że należy poświecić prawa kobiet na ołtarzu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Zmieniło to dopiero zerwanie „kompromisu” przez Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej i Zjednoczoną Prawicę, przy poparciu Kościoła. W protestach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet złamana została niepisana cenzura mówienia i myślenia o Kościele katolickim i jego społecznej roli. Jasnym stało się również, że nie tylko wyrok trybunału Przyłębskiej, ale sam „kompromis aborcyjny” z 1993 roku był zamachem na prawa kobiet. 

Dlatego teraz tak niesłychanie ważne jest, aby nie pójść na żadne kompromisy, bo to znów na lata zabetonuje ten temat i sprawi, że Polska pozostanie krajem, w którym prawa kobiet są lekceważone, łamane i gwałcone. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi siły demokratyczne złożyły obietnicę, że nastąpi dekryminalizacja i legalizacja aborcji. Tak się dotąd nie stało. Żaden projekt nie został przedstawiony Andrzejowi Dudzie, choćby po to, by mógł go zawetować. I co gorsza, dyskutuje się nad rozmaitymi wariantami i nie wiadomo tak naprawdę, o jaką wersję prawa aborcyjnego w tym momencie walczymy. Nie mam pewności, czy w jakimś momencie decydenci nie uznają, że im się po prostu opłaca odpuścić ten temat.

Licząc na to, że zwolennicy praw kobiet i tak ich ostatecznie poprą, w strachu by do władzy nie doszli jeszcze gorsi.

Tak, jesteśmy ciągle w tej sytuacji, a świadomość tego skutkuje ogromnym rozgoryczeniem. I może stać się tak, że coś się wyczerpie i w kolejnych wyborach kobiety po prostu nie będą miały ochoty ponownie uczestniczyć w rytuale wyboru mniejszego zła. To jest bardzo niebezpieczna perspektywa, ale – moim zdaniem – bardzo realna.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama