O muzyce za chwilę, najpierw pokrótce o organizacji. Na szczegółowe podsumowanie przyjdzie czas. Na ten moment warto podkreślić, że zmiany, które wprowadzono, dobrze wpłynęły na komfort poruszania się po przestrzeni AmberExpo. Udrożnione korytarze, przeniesienie stref do namiotu na zewnątrz, dobre oznakowanie.
Trochę jednak zgrzytała strefa gastronomiczna, czyli food hall przygotowany przez Montownię. Za mało barów z piwem (i do tego brak praktycznie każdego trunku w karcie) i absurdalne wręcz ceny. Przykładowo – za ok. 200 gramów frytek z sosem serowym, szczypiorkiem i boczkiem trzeba było zapłacić… 50 zł! Za kawałek pizzy rzymskiej natomiast – ok. 40 zł. Nie dziwiły więc niewielkie kolejki.
Nie do końca rozumiem też przepis o tym, że nie można wnosić napojów do przestrzeni koncertowej. Zwłaszcza w kubkach. Dotyczy to każdego festiwalu. To tak, jakby na klubowym koncercie ustawiono dwa metry od baru barierki i nie pozwalano przejść w kierunku sceny.
Inside Seaside w Gdańsku! Pierwszy dzień pełen wrażeń
To tak w telegraficznym skrócie – dokładniej o plusach i minusach w rozbudowanym podsumowaniu w poniedziałek, 12 listopada. No dobra, to teraz muzyka. Tegoroczny line-up jest bardzo mocny. Mamy niezwykle zróżnicowany gatunkowo zestaw wykonawców, którzy stanowią siłę szeroko pojętej muzyki niezależnej. Od punka po ambitny indie-pop.
Z polskich wykonawców warto wyróżnić Spiętego, który po zakończeniu działalności Lao Che kontynuuje swoją podróż przez nieoczywiste brzmienia i meandry tekściarstwa. Absolutnie rewelacyjny – bezsprzecznie jeden najciekawszych i najlepszych polskich wykonawców na szeroko rozumianej scenie rockowej.
Poza tym wyczekiwany powrót Homosapiens, trójmiejskiej formacji, która na ten wyjątkowy koncert zaprosiła na scenę m.in. Korteza czy Tomka Makowieckiego.
Jednak ten dzień to przede wszystkim pierwsza wizyta w Polsce zespołu The Last Dinner Party, indie-fenomenu ostatnich miesięcy. Nie do końca to rozumiem, nie przemawia do mnie ta forma ekspresji, ale trzeba przyznać, że ta bezczelna nonszalancja, którą dziewczyny prezentują na scenie, ma w sobie coś magnetyzującego. Ponadto ciekawy Kevin Morby i niezwykle intymny i przesympatyczny RY X, który ukołysał AmberExpo do snu, zamykając sobotnie koncertowanie.
Idles. Ten dzień należał do nich
Jednak ten dzień należał do jednej nazwy – Idles. To jest aż niemożliwe, że tak surowa, bezpardonowa, bezczelna i prosta w przekazie muzyka w dzisiejszych czasach zrobiła tak wiele szumu. To zespół, który, wedle dzisiejszych oczekiwań rynku, nie powinien nigdy wyjść z podziemia. A tu proszę – są w mainstreamie, mimo niszy, w której wciąż się poruszają.
Idles od samego początku nie brali jeńców i pokazali, że punk’s not dead. Dobitnie widać to było podczas koncertu na Inside Seaside. Brytyjska formacja wychodzi na scenę i od razu wali obuchem. Nie ma żadnej gry wstępnej – oni natychmiastowo rozkręcają imprezę, rzucając się na ręce tłumu. Mówi się, że dziś ludzie nie słuchają i potrzebują muzyki z ważnym przekazem. A tu proszę – Idles jako jeden wielki antyestablishmentowy fuck (chociaż w ich przypadku antyrojalistyczny), podsycony złością w kierunku kapitalizmu jest pięknym pokazem, że punk wciąż ma się dobrze.
Niedziela, 10 listopada zapowiada się równie ciekawie i jeszcze bardziej różnorodnie, a show na pewno skradną Black Pumas, Warhaus czy Kerala Dust.
Napisz komentarz
Komentarze