Zdaniem prof. Łukasza Balwickiego mamy do czynienia z powolną ewolucją wyrobów alkoholowych, która ma na celu pobudzanie bezrefleksyjnej konsumpcji alkoholu i ukrycie rzeczywistych konsekwencji jego spożycia. Ta ewolucja jest stymulowana chęcią zysku, a kolejne rządy na nią po prostu przywalają.
– Opakowanie alkoholu w przyjemny smak, być może jeszcze dodanie witamin... Za chwilę producenci zaczną używać pojęcia, że te napoje są wręcz zdrowe. Jeżeli już chcemy pozwolić na to by alkohol był obecny na rynku, uznajemy go za używkę, którą akceptujemy, to ona powinna funkcjonować jako produkt podwyższonego ryzyka. I tak powinna być oznakowana, prezentowana i sprzedawana. Nie można pozwalać na taką swobodę kształtowania tego produktu, która będzie wprowadzała docelowych konsumentów w błąd, ale także pozwalała sięgać po nowe grupy, tak jak np. nieletnich.
Jak Polska pije i ile to kosztuje?
Według ubiegłorocznego raportu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) mieszkaniec Polski rocznie wypija średnio 11,7 litra czystego alkoholu, co stanowi odpowiednik 2,4 butelki wina lub 4,5 litra piwa tygodniowo na osobę w wieku 15 lat i więcej. Przy czym w przypadku mężczyzn średnie spożycie wynosi 18,4 litra, a w przypadku kobiet jest to 5,6 litra.
Co najmniej raz w miesiącu upija się 35 proc. dorosłych Polek i Polaków, co oznacza, że na jedną „okazję” wypijamy ponad 80 proc. butelki wina lub 1,5 litra piwa. 17 proc. chłopców i 21 proc. dziewcząt w wieku 15 lat co najmniej dwa razy w życiu piło alkohol.
Oficjalne dane mówią, że osób uzależnionych od alkoholu jest w Polsce między 600 a 800 tysięcy. W opinii prof. Balwickiego ta liczba może sięgać nawet miliona.
– Dane medyczne dotyczą osób, które poddają się leczeniu, a przecież nie wszyscy mający problem z piciem korzystają z jakiejkolwiek pomocy fachowej. W związku z tym zawsze istnieje pewna niewiedza, szczególnie, że nie mamy dobrego systemu weryfikacji osób uzależnionych, przez lekarzy rodzinnych. Można wręcz powiedzieć, że panuje duża niewiedza na ten temat.
Sprzedaż alkoholu objęta jest akcyzą, jednak według gdańskiego naukowca walka z konsekwencjami picia alkoholu pochłania dwu-, trzykrotnie więcej środków, niż zysk państwa z opodatkowania wyrobów spirytusowych.
– Rządzący nie widzą całości sytuacji, cieszą się tylko, że do budżetu wpadło tyle złotych. Gdybyśmy jednak włożyli te pieniądze do jednego worka, to by szybko się okazało, że po prostu nie opłaca nam się pozwalać na takie swobodne funkcjonowanie sprzedaży alkoholowej i rozbudzanie konsumpcji – przekonuje profesor. – Bo ta konsumpcja wiąże się z zapaścią ekonomiczną, zwiększonymi wydatkami. Nie tylko państwowymi na leczenie, ale są to też wydatki osobiste ludzi. Choroba alkoholowa doprowadza do zubożenia społeczeństwa. Alkoholik nie łoży na rodzinę, nie finansuje edukacji, tylko wydaje na alkohol. Do tego dochodzą skutki wypadków drogowych, z których większość spowodowana jest przez osoby, które jeżdżą pod wpływem alkoholu, urazy związane z agresją, przestępczość. Dziwi mnie, że nikt nie chce kompleksowo popatrzeć na to zjawisko i pójść po rozum do głowy, że może nie tędy droga, żebyśmy jak najwięcej pili.
Ma być drogo
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) już dawno opracowała wytyczne, które mówią jak walczyć z plagą picia. Przede wszystkim należy to robić za pośrednictwem polityki cenowej. Alkohol musi być drogi, na takim poziomie, żeby potencjalny nabywca zastanowił się czy warto ten wydatek ponieść. Ta polityka musi też być aktywna – zmieniać się, rosnąć wraz z dochodami obywateli. Tymczasem w Polsce jest wręcz odwrotnie: cena alkoholu relatywnie spada w stosunku do naszych zarobków. Możemy – za przeciętną pensję – kupować coraz więcej alkoholu. Tak więc zmniejszenie tzw. dostępności ekonomicznej w przypadku Polski nie zachodzi.
Cena powinna być przede wszystkim związana z zawartością alkoholu, czyli mocniejsze alkohole po prostu powinny być droższe. Z drugiej strony powinna być wyznaczona pewna minimalna cena, poniżej której zejść nie wolno. A to po to, żeby unikać sytuacji związanych z małymi opakowaniami, tzw. małpkami i ich łatwą dostępności, ze względu na niską ceną. Podobne ograniczenia mają miejsce w przypadku papierosów, których nie można sprzedawać w liczbie poniżej 20 sztuk, co rodzi pewną zaporową cenę.
Pytany ile jego zdaniem powinno kosztować przysłowiowe pół litra czystej wódki prof. Balwicki odpowiada, że przynajmniej dwa, a może nawet trzy razy, niż obecnie.
– Cena powinna stanowić rzeczywistą zaporę „myślową”. Wiadomo, jak ktoś się uprze, to sobie kupi. Chodzi jednak, żeby się zastanowił, czy na pewno aż tyle potrzebuje.
Ma być trudniej
Następny punkt to zmniejszenie dostępności fizycznej napojów alkoholowych. Oznacza to po pierwsze – zmniejszenie liczby punktów sprzedaży, po drugie – ograniczenie godzin kiedy napoje wyskokowe można kupować. I wreszcie wprowadzenie weryfikacji wieku, żeby młodzież nie miała takiego łatwego dostępu. Wszystko to ma na celu ukrócenie możliwości łatwego, często bezmyślnego, nabywania alkoholu.
Jeśli chodzi o liczbę punktów sprzedaży alkoholu, to WHO mówi, że jeden punkt powinien wypadać na co najmniej tysiąc osób. W Polsce na jeden punkt przypada 300-400 osób. Na każdym rogu, w każdym zakątku mamy możliwość zakupu alkoholu. Z tym, że o to akurat nie można obwiniać polityki tego, czy innego rządu, ale praktyki samorządowe, bo to na tym szczeblu wydaje się zezwolenia na handel spirytualiami.
Co do godzin sprzedaży, to jako optymalny czas rozpoczęcia nocnej prohibicji wskazuje się na ogół godzinę 22. Później alkoholu poszukują głównie ci, którzy już wcześniej zaczęli biesiadowanie i czują się „niedopici”. Duża część ekspertów postuluje jednocześnie by alkohol nie był dostępny także z samego rana, od otwarcia sklepów, ale powiedzmy od godz. 10.
– Jeżeli w Polsce mamy dane na ten temat, że wiele osób zaopatruje się w alkohol idąc do pracy, to powinniśmy adekwatnie ograniczać dostęp właśnie do tej formy „porannych pobudzaczy”. Tak więc i pod tym względem konieczne są działania proaktywne i elastyczne – komentuje prof. Balwicki.
A jak wygląda sytuacja z zakazem sprzedaży alkoholu nieletnim? Owszem jest, ale tylko na papierze. Jeżeli się zapytamy młodzież w jakichkolwiek badaniach, to ona mówi, że nie ma problemu z nabyciem alkoholu. Sam zakaz jest wolontaryjny. Przepis mówi, że jeżeli sprzedawca ma wątpliwość co do wieku klienta, to może to zweryfikować. Nie istnieją jednak żadne mechanizmy sprawdzania, jak to faktycznie działa. W państwach, które naprawdę troszczą się o to by młodzież nie miała łatwego dostępu do spirytualiów, przeprowadza się kontrole, np. wysyłają podstawione młode osoby, które weryfikują, czy sprzedawcy rzeczywiście pytają o wiek. Jeżeli zostanie stwierdzone jakiekolwiek naruszenie przepisów, sklep zostaje ukarany. Może mu zostać nawet odebrane prawo do sprzedaży alkoholu.
– Nie ma znaczenia, czy ty masz 15, 18, 20 czy 30 lat, musisz pokazać swój dowód osobisty, czy jakiś inny dokument – mówi Łukasz Balwicki. – Dopiero w tym momencie mamy szczelny system. Bo teraz sprzedawca zawsze może powiedzieć, że mu się wydawało, że ta osoba jest pełnoletnia. Przepisy proponowane przez Ministerstwo Zdrowia obecnie [po aferze z alkoholowymi musami – red.] co do zasady, absolutnie niczego nie zmieniają. W dalszym ciągu pozostaje pewna dowolność dla sprzedawcy. Wprawdzie określenie „powinien” zastąpiono przez „ma obowiązek”, ale znowu – tylko w przypadku wątpliwości co do wieku. To znaczy, że to jest zabawa o kotka w myszkę.
To nie jest sposób na dobra zabawę
Trzecia istotna kwestia, według WHO, to ograniczenie działań marketingowych, a wiec zakaz reklamy, zakaz promocji, ograniczenie sponsoringu różnych imprez. Chodzi o to by ograniczyć docieranie do społeczności przekazu mówiącego, że alkohol jest konieczny, niezbędny, że każda impreza musi być związana z alkoholem, że to jest jedyny sposób dobrego spędzania czasu. Dodatkowo zachęcają do tego promocje typu: kup sześć piw, a drugie sześć dostaniesz gratis.
– Można powiedzieć, że my w dużej mierze jesteśmy narażeni na takie fałszywe przekazy, z którymi docierają do nas producenci alkoholu. I to powinno być w jak największej mierze ograniczone – podkreśla prof. Balwicki.
Przeciwnicy restrykcji związanych ze sprzedażą alkoholu lubią sięgać po argument, że obywatele pozbawieni łatwego dostępu do trunków zaczną na potęgę pędzić bimber. Wieszczą też powrót nieco już zapomnianej instytucji „meliny, gdzie o dowolnej porze można nabyć alkohol, nie zawsze wiadomego pochodzenia.
– Pędzenie bimbru to jest niszowe w Polsce zjawisko – przekonuje gdański ekspert. – Większość alkoholu jest kupowana i konsumowana przez osoby, które nie będą go same produkowały. Ta skala jest minimalna, marginalna. To jest typowy argument lobbystyczny przeciwników regulacji, a nie wskazanie rzeczywistego zagrożenia.
„Pokażmy, że coś robimy, ale w sumie to za wiele nie róbmy”
Czy powszechne oburzenie opinii publicznej i wzmożenie rządu po „aferze musikowej” zmieni coś na lepsze? Prof Balwicki jest tu raczej sceptyczny.
– Trudno powiedzieć, że ten rząd reprezentuje jakiś jeden front. Jest tam są wiele różnych interesów, które się ścierają. Nie przeczę, że są tam osoby o dobrych intencjach, które chcą coś rzeczywiście zmienić, ale podejrzewam, że do głosu dochodzą też interesy i silne naciski ze strony przedsiębiorców, którzy sprzedają wyroby alkoholowe. Więc ta druga grupa w rządzie mówi: „Halo, ale my mamy taki super biznes alkoholowy, korzystają na tym rolnicy i tak dalej, więc może pokażmy, że coś robimy, ale w sumie to za wiele nie róbmy”. Szczególnie PSL nie chce zaszkodzić temu biznesowi. Obawiam się więc, że obecne zapowiedzi rozpłyną się w jakichś mglistych zapisach, które nie będą miały większego znaczenia.
Pewną nadzieję może stanowić zauważalna zmiana nastawienia wśród części młodzieży, nie tylko do samego spożywania alkoholu, ale w ogóle prowadzenia prozdrowotnego trybu życia – chodzenia na siłownię, zdrowej diety, rezygnacji z używek.
– Problem w tym, dotyczy to z reguły osób wykształconych, o dobrych zarobkach, które mają czas na przemyślenie w jaki sposób chcą żyć i mają środki by to zrealizować. Natomiast duża część społeczeństwa, która funkcjonuje z dnia na dzień, jeżeli jest kuszona niską ceną, czy promocjami, niestety często temu ulega. Konieczne jest zatem spojrzenie systemowo, zmiana warunków, w jakich odbywa się spożycie alkoholu. Jeżeli będą one zachęcające, a takie mamy teraz – reklama i tani, łatwo dostępny produkt – to choćby elity pokazywały, że można być inaczej, to nie zmieni postawy całości społeczeństwa – konkluduje profesor.
Co to jest „standardowa porcja alkoholu”?
Przy wyliczeniach ilości spożywanego alkoholu przez daną osobę używa się pojęcia „jedna porcja standardowa”. Wynosi ona 10 g czystego alkoholu, co przekłada się na około:
- 250 ml piwa o mocy 5 proc.,
- 100 ml wina o mocy 12 proc.
- 30 ml wódki o mocy 40 proc.
Napisz komentarz
Komentarze