Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Ta wojna już pociąga za sobą ofiary śmiertelne. Plaga prób samobójczych wśród dzieci!

Z dala od codziennych komunikatów resortu zdrowia toczy się w Polsce inna, niż covid, pandemia. Tylko od stycznia do listopada ubiegłego roku 1 339 dzieci próbowało odebrać sobie życie. W porównaniu z ubiegłym rokiem o 953 proc. wzrosła liczba leków antydepresyjnych, przepisanych dzieciom w wieku 7-12 lat. A eksperci mówią, że to dopiero początek.
(fot. Canva | Zdjęcie ilustracyjne) 

Lekarze ze szpitala na gdańskim Srebrzysku mówią, że każdy dyżur w izbie przyjęć to ryzyko.

- Nie chcemy brać na siebie tak dużej odpowiedzialności - wzdycha zdenerwowany psychiatra. - Każde pojawienie się w izbie przyjęć dziecka w wieku kilku, kilkunastu lat - a w ciągu doby może być nawet kilkudziesięciu takich pacjentów - sprawia, że czujemy oddech prokuratora na plecach. Oddział dziecięco-młodzieżowy nie przyjmuje ze względu na przepełnienie i ognisko Covid -19. W przypadku zagrożenia samobójstwem odesłanie takiego dziecka do domu niesie poważną groźbę, że dziecko zginie. I kto będzie wówczas winien? Oczywiście lekarz.

Od dawna już na oddziałach szpitalnych leżą tylko i wyłącznie najpoważniejsze przypadki.

- Dzieci do szpitala psychiatrycznego trafiają tylko "na ostro" - w stanach zagrożenia życia - wyjaśnia dr n. med. Izabela Łucka, konsultant wojewódzki w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży na Pomorzu.

Teoretycznie można wysłać pacjenta na oddział młodzieżowy do Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Starogardzie Gdańskim/ Tylko, że tam też nie ma miejsc.

- W miarę możliwości, o ile wymaga tego stan pacjenta, próbujemy znaleźć miejsca w innych placówkach, gdzie jest możliwa hospitalizacja stacjonarna - potwierdza Anna Czarnowska, rzeczniczka Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznego w Gdańsku. - Ale tak trudna sytuacja, niestety, dotyczy całej Polski.

Dzieci do szpitala psychiatrycznego trafiają tylko "na ostro" - w stanach zagrożenia życia

dr n. med. Izabela Łucka / konsultant wojewódzki w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży na Pomorzu

Łóżek psychiatrycznych dla zagrożonych dzieci z Pomorza szuka się w Szczecinie, Grudziądzu, Białymstoku, Warszawie, Świeciu. W tym samym czasie z pytaniem o wolne miejsca dzwonią do Gdańska lekarze z Olsztyna, Słupska, Elbląga, Koszalina.

Co w tej sytuacji można zrobić? Psychiatrzy sugerują opracowanie procedury, pozwalającej na wydzielanie części SOR-ów pediatrycznych dla małych pacjentów, którzy nie mieszczą się w specjalistycznych szpitalach. Pozwoli to na tymczasowe zabezpieczenie dzieci, z którymi będą siedzieć rodzice, póki nie znajdzie się miejsce na oddziałach. To, ich zdaniem, powinno być rozwiązanie systemowe.

Na takie rozwiązanie nie zgadzają się pediatrzy, którzy argumentują, że zmniejsza to możliwość opieki nad innymi dziećmi i może stanowić dla nich zagrożenie.

- Lekarze dyskutują między sobą, a władza szczuje jednych na drugich i umywa ręce - słyszę od psychiatrów. - Zamiast stworzyć rozwiązania systemowe, rozlicza się tych, którzy zostają na froncie.

Wojewódzki Szpital Psychiatryczny w Gdańsku (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Droga przez mękę

Matka Szymona mówi, że gdyby nie była psychologiem, zapewne nie dałaby sobie rady z chorobą syna.

- Był jeszcze w gimnazjum, miał trzynaście lat, gdy pojawiły się zaburzenia depresyjne i lękowe - mówi Anna. - Zamykał się w świecie wirtualnym, miał zaburzenia snu, myśli samobójcze..Na to nałożyły się problemy rodzinne.

- Niech chodzi na siłownię, na podwórko - radziła rodzina i znajomi. Ale ona zdawała sobie sprawę, że życie jej dziecka jest zagrożone. Miał ataki na granicy psychozy, dobrze, że wiedziała, jak się zachować.

Wiedziała też, gdzie szukać pomocy, ale i tak było to bardzo trudne. W szkołach brakuje psychologów, często wysyłani są na zastępstwa, nie mają czasu dla uczniów. Ustaliła, że może skorzystać z "furtki", idąc na konsultacje u psychiatry, przyjmującego w poradni psychologiczno-pedagogicznej, wspomagającej szkołę Szymona. - Syn jednak powiedział, że nie chce się leczyć, więc wyszliśmy bez recepty na leki. Przez trzy następne miesiące jego stan się pogarszał. Wychodziłam do pracy, nie wiedząc, czy sobie czegoś nie zrobi. Wracałam szybciej, z duszą na ramieniu.

- Dla szarego rodzica droga przez mękę. Leczenie przez fundusz? Kolejki. Prywatnie też czeka się miesiącami, a cena za wizytę sięga nawet 200 złotych. Kogo na to stać? System nie zadziałał kompletnie. W tej bitwie o życie naszych dzieci bardzo często rodzice zostają zupełnie sami.

Anna (nazwisko do wiad. red.) / matka Szymona

Wreszcie załatwiła konsultacje w Kocborowie. Potem zaczęła szukać miejsca na terapię. Nie mieszka w Gdańsku, więc odpadł ośrodek we Wrzeszczu skierowany jedynie do mieszkańców miasta. Do Mrowiska syn się nie nadawał, bo nie jest uzależniony od środków psychoaktywnych.

W pandemii trafił do Garwolina. Wrócił z traumą, opowiadał, że nie pozwalano mu okazywać uczuć przez płacz.

Ostatecznie Szymon znalazł psychiatrę.

- Dobrze, gdy ma się znajomości i kontakty - mówi Anna. - Dla zwykłego rodzica to nie do przejścia

Nie zliczy już ile było prób i konsultacji. Telefonów do znajomych i znajomych znajomych.

- Dla szarego rodzica droga przez mękę - twierdzi Anna. - Leczenie przez fundusz? Kolejki. Prywatnie też czeka się miesiącami, a cena za wizytę sięga nawet 200 złotych. Kogo na to stać? System nie zadziałał kompletnie. W tej bitwie o życie naszych dzieci bardzo często rodzice zostają zupełnie sami.

Jest jak jest

Słowa o froncie i bitwie nie są przypadkowe. Zarówno rodzice, jak i psychologowie, terapeuci i lekarze coraz częściej używają terminologii wojennej.

Bo to, co dzieje się obecnie z psychiatrią dziecięcą przypomina walkę z coraz większą falą nowych przypadków.

Według ostatnich danych Komendy Głównej Policji tylko między styczniem a listopadem ub. roku doszło w Polsce do 1 339 prób samobójczych dzieci i młodzieży do 18 roku życia. O pół tysiąca więcej, niż rok wcześniej. Zginęło 119 dzieci. Na czoło w tym tragicznym rankingu wysuwa się Pomorze, gdzie próby samobójcze podjęło aż 260 nastolatków między 13 a 18 rokiem życia.

Dzieje się tak mimo dziesiątków apeli w sprawie psychiatrii dziecięcej oraz kolejnych kompleksowych reform wprowadzanych przez resortu zdrowia. Ostatnia z nich zakładała wprowadzenie nowego systemu ochrony zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży czyli powstanie trzech poziomów referencyjnych, począwszy od ośrodków środowiskowych w każdym powiecie, przez centra zdrowia psychicznego po wysokospecjalistyczne ośrodki, czyli szpitale.

- Teoretycznie w każdym powiecie powinna być jedna taka poradnia, ale są białe plamy - mówi dr Łucka. - U nas brakuje siedmiu - obecnie na Pomorzu na 31 potrzebnych poradni psychologiczno - psychoterapeutycznych mamy 24. To i tak dużo, przy obecnym niedoszacowaniu kosztów i w sytuacji, gdy przepisy są niejasne. Biorą się za to osoby odważne i oddane sprawie, ale wszyscy czekają na konkrety. Stąd duży niepokój wśród ludzi.

Dr Izabela Łucka uważa, że samorząd województwa pomorskiego i tak robi, co może. - Trzeba przyznać, że pani marszałek Agnieszka Kapała Sokalskiej bardzo zaangażowana, dzięki jej staraniom zostały wsparte finansowo oddziały psychiatrii dziecięcej, przekazane zostały pieniądze na dodatkowe dyżury psychologiczne i pedagogiczne - twierdzi psychiatra. - Z kolei dofinansowanie z Unii Europejskiej przekazano na wsparcie rodzinne i środowiskowe.

To wszystko jednak nadal za mało.

- Aby pomóc najmłodszym, potrzebne jest współdziałanie wielu środowisk - tłumaczy dr Łucka. - Nie tylko przedstawicieli resortu zdrowia, ale także ministerstw edukacji, sprawiedliwości, rodziny i polityki społecznej. Musi powstać koalicja na rzecz dzieci. Już od lat 20 ub. wieku wszyscy specjaliści mówią o potrzebie koordynacji działań. I myślenia holistycznego. Sam lekarz w tym systemie to ostatnia osoba, która powinna ingerować.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że identyczne postulaty stawiane są regularnie co kilka lat przez środowisko psychiatrów dziecięcych. I co?

Potem u części populacji pojawia się depresja. Nigdy w powojennej historii Polski nie było tak dużego wzrostu depresji u młodych ludzi. Mamy problem. Bardzo poważny.

Franciszek Małecki Trzaskoś / Instytut Badań i Analiz Działalności Jednostek Samorządu Terytorialnego

Programy nie przewidują Armagedonu

Jest źle, a może być jeszcze gorzej. Niepokojące perspektywy na przyszłość niosą analizy przeprowadzone przez neuropsychologa i antropologa Franciszka Małeckiego Trzaskosia z Instytutu Badań i Analiz Działalności Jednostek Samorządu Terytorialnego.

Wystarczyło zbadać dane, dotyczące pacjentów, którym w ciągu ostatnich lat przepisywano leki przeciwdepresyjne. Ilość recept w każdej grupie wiekowej wyraźnie wzrosła w 2021 roku w porównaniu z 2020. W jednym jednak przypadku - dzieci w wieku 7-12 lat - wzrost ten jest przerażający. Wynosi on... 953 procent!

- Kiedy wali się na świat, myślenie ukierunkowane jest na przetrwanie - tłumaczy Franciszek Małecki Trzaskoś. - Potem u części populacji pojawia się depresja. Nigdy w powojennej historii Polski nie było tak dużego wzrostu depresji u młodych ludzi. Mamy problem. Bardzo poważny.

Tylko od stycznia do października ub.r. NFZ zrefundował leki przeciwdepresyjne dla ponad 152 tysięcy dzieci i nastolatków. Do tego trzeba dołożyć nieznaną liczbę młodych ludzi, którzy nigdy nie trafili do psychologa lub lekarza i muszą sami walczyć z chorobą .A - jak mówią badania - od 20 do 60 proc. chorujących na depresję podejmuje próby samobójcze, w tym aż15 proc. skutecznie odbiera sobie życie.

- Nie chcę być złym prorokiem, ale przewiduję wysyp samobójstw już w pierwszym kwartale2022 roku - uważa neuropsycholog. - W tej sytuacji plan państwa na reformę psychiatrii dziecięcej nie ma prawa zadziałać. To mogło się udać dwa lata temu, a nie teraz, bo właśnie się nam zakorkował system. Polska psychiatria nigdy nie była przygotowana na Armagedon, który się właśnie dzieje. Nie ma takiej mocy finansowej i organizacyjnej. Jeśli ktokolwiek łudzi się, że Narodowy Program Zdrowia Psychicznego, zakładający ograniczenie łóżek szpitalnych na rzecz leczenia ambulatoryjnego sprawdzi się dzisiaj, jest w błędzie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy na samorządy spadają skutki związane z ograniczeniem wpływów z podatków.

Kto przyklei plaster?

Według Franciszka Małeckiego Trzaskosia w bardzo trudnej sytuacji powinniśmy jak najszybciej odnaleźć się w nowych realiach.

- Porównuję to do pracy SOR, gdzie pacjentów czeka triaż, czyli wstępna segregacja medyczna, pozwalająca na ocenę, czy potrzebny jest plaster, bardziej skomplikowana pomoc, czy natychmiastowa operacja - mówi Małecki Trzaskoś.- Kto powinien to robić? Nauczycielki , nauczyciele, pomoc społeczna, asystenci rodzin. Apeluję, by wdrożono program kształcenia nauczyciel, żeby oceniali czy na problem ucznia wystarczy plaster, czy trzeba specjalistycznej pomocy. Już teraz powinny za to brać się samorządy, bo nim wykształcimy odpowiednia liczbę psychiatrów dziecięcych minie kilkanaście lat. A tymczasem wojna już się rozpętała. Teraz pociąga za sobą ofiary śmiertelne wśród dzieci.

Jest jednak pewien problem. Jeśli wejdzie w życie nowelizacja prawa oświatowego, zwana w skrócie Lex Czarnek, samorządy stracą część dotychczasowych uprawnień na rzecz kuratorów. A i sami nauczyciele mogą bez większego zapału wyrywać się do lekcji na temat depresji. Niektórzy zapewne pamiętają przypadek nauczycielki z Torunia, która została zawieszona, a następnie odeszła z pracy. Zawiniła, rozmawiając z dziećmi o depresji.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama