Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gołe pupy nie tylko w Chałupach. O fenomenie naturyzmu w późnym PRL

W latach 70. naturyzm prezentowano jako aseksualny, wręcz rodzinny, sposób na relaks. Dekadę później stał się on w dużej mierze erotyczną rozrywką – mówi dr Anna Dobrowolska, autorka książki „Nie tylko Chałupy. Historia naturyzmu w PRL”.
Gołe pupy nie tylko w Chałupach. O fenomenie naturyzmu w późnym PRL
Od wczesnych lat 90. naturyzm w Polsce jest w odwrocie. Plaże się wyludniają, a i dla mediów przestał to być atrakcyjny temat

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Zamiłowanie do opalania nago wydaje się być czymś zgoła błahym i niepoważnym. A pani poświęciła temu zagadnieniu rozdział swojego doktoratu, który teraz rozrósł się do 220-stronicowej książki. Proszę zatem wytłumaczyć naszym czytelnikom, dlaczego wystawianie pośladków na słońce jest tak ważne, że pisze się o tym w doktoracie?

Faktycznie książka powstała na podstawie jednego z rozdziałów mojego oksfordzkiego doktoratu, poświęconego rewolucji seksualnej w PRL. Towarzyszyło temu szersze pytanie o miejsce przemian obyczajowych i seksualnych w panoramie zjawisk społecznych w Polsce po II wojnie światowej. Przyglądałam się m.in. zmieniającemu się stosunkowi do nagości i temu, jak nagość pojawia się w przestrzeni publicznej. W myśl popularnego przekonania pornografia, zdjęcia roznegliżowanych modelek w prasie, to jest raczej wykwit zachodniej rewolucji seksualnej, a w Polsce takich rzeczy nie było. W trakcie badań do swojego doktoratu bardzo zaskoczyło mnie to, jak dużo tej nagości w PRL się jednak pojawiało, szczególnie od lat 70. Temu pojawianiu się nagich ciał w przestrzeni publicznej towarzyszyły natomiast inne, niż na Zachodzie, argumenty. Twierdzono, że elementem nowoczesnego wychowania seksualnego obywateli socjalistycznego państwa powinno być bezpruderyjne podejście do nagości i odrzucenie ograniczeń kulturowych związanych przede wszystkim z religią. Głoszono konieczność powrotu do natury i odnalezienia radości w nieskrępowanej cielesności. Na pierwszy rzut oka te nagie pupy na plażach mogą się więc wydawać zupełnie niepoważne, ale gdy przeanalizuje się głębiej w jaki sposób o nich opowiadano, w jaki sposób aktywiści naturystyczni argumentowali na rzecz rejestracji ruchu, widać, że te kwestie polityczne czy społeczne są bardzo istotne.

Zacznijmy od kwestii terminologicznych: „naturyzm” czy „nudyzm”?

To jest pytanie, które zadawali sobie też sami naturyści. Do połowy lat 70. przeważało określenie nudyzm [od łacińskiego nudus – nagi – red.], które jest związane po prostu z przebywaniem nago w naturze. Jest też ono bardziej popularne poza Polską. Natomiast polscy naturyści kładą bardzo duży nacisk na to, że nie chodzi tylko o przebywanie nago na plaży, ale też o pewne ideologiczne założenia, które się z tym wiążą. Takie jak bliższy kontakt z naturą, troska o środowisko naturalne, kwestie związane z równością płci. A więc nudyzm miałby być tylko sposobem spędzania czasu, natomiast naturyzm to jest styl życia. I dlatego w miarę popularyzacji tego zorganizowanego naturyzmu w Polsce, upowszechnia się określenie naturyzm, a nie nudyzm.

Dr Anna Dobrowolska jest historyczką, pracuje na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi profil @historieintymne na Instagramie  (fot. materiały prasowe)

Według pani początki ruchu naturystycznego można datować od momentu, kiedy znany pisarz, scenarzysta i felietonista Janusz Głowacki dostał mandat za opalanie się nago i opisał to w gazecie. To znaczy, że wcześniej to zjawisko nie istniało, czy po prostu nie było opisane?

Na pewno nie jest tak, że się naturyści pojawiają nagle magicznie w 1972 roku za namową Głowackiego. Wcześniej była to jednak rozrywka bardzo elitarna i prywatna. Ludzie opalają się w prywatnych ogrodach, na oddalonych fragmentach plaż, nawet w Chałupach, które potem stają się medialnym centrum naturyzmu. Mieszkańcy Chałup wspominają, że już od II wojny światowej pojawiali się tam letnicy, którzy wypoczywali tam nago, natomiast odbywało się to w małych grupach. Nie było tego aspektu kolektywnego, który cechuje ruch naturystyczny po felietonie Głowackiego. Wtedy zdecydowanie następuje zwrot w stronę bardziej zorganizowanego nagiego wypoczynku. Wzorcem, do którego zaczynają się odwoływać entuzjaści nagiego wypoczynku, staje się NRD, gdzie kultura wolnego ciała stanowiła dosyć powszechną praktykę i została stopniowo inkorporowana do ideologii państwowej, jako element socjalistycznego wypoczynku. Na początku lat 70. następuje też otwarcie granic wewnątrz bloku socjalistycznego. Ludzie jeżdżą do wschodnich Niemiec, jeżdżą do Jugosławii, obserwują jak tam wyglądają plaże dla naturystów i zaczynają eksperymentować z takimi rozwiązaniami w Polsce.

Argumentowano wówczas, że ta – jak pani powiedziała – nieskrępowana cielesność jest aseksualna. Że plaże dla naturystów są miejscem, gdzie mogą przychodzić rodziny z dziećmi.

Tak, na początku, w latach 70., naturyzm jest prezentowany jako taka właśnie aseksualna, rodzinna rozrywka, która nie ma nic wspólnego z zachodnią erotyką, z pornografią. Natomiast w miarę popularyzacji się tego ruchu w latach 80., w związku z coraz większym zainteresowaniem prasy, wizerunek medialny naturyzmu coraz bardziej skręca w stronę rozrywkową i komercyjną. Pokazuję to w książce na przykładzie nagich konkursów piękności, gdzie – wbrew argumentom o aseksualności nagiego wypoczynku – oceniana jest atrakcyjność kobiecych ciał. W dodatku te konkursy przenoszą się też do lokali nocnych, gdzie naturyści organizują bale karnawałowe. W trakcie tych balów kandydatki do tytułu Miss Natura muszą wykonywać taniec, któremu już niewiele właściwie brakuje do striptizu. Granica między aseksualnym wypoczynkiem, a erotyczną rozrywką, w latach 80. coraz bardziej się zaciera.

Czy to przypadek, że eksplozja naturyzmu, połączona z medialnym rozgłosem, zbiegła się z okresem po wprowadzeniu stanu wojennego?

To nie był przypadek. Z jednej strony to jest kwestia okoliczności politycznych, tego, że w stanie wojennym następuje zamknięcie granic i ogólnie jest atmosfera braku wolności politycznej, ale też wolności życia codziennego. Ludzie zaczynają więc poszukiwać „nisz”, w których można poczuć się nieco bardziej swobodnie. We wspomnieniach, które zebrałyśmy do tego projektu, naturyści wspominają, że właśnie te wakacje stanu wojennego, lato 1982, to jest taki moment, w którym na plażach naturystycznych pojawia się nagle więcej osób. Nie ma już żadnej alternatywy, nie można wyjechać z kraju i ludzie poszukują nowej rozrywki na miejscu. Ale jest też tak, że kryzys gospodarczy lat 80., sprzyja konsumpcji zastępczej. Im bardziej dotkliwe są pustki w sklepach, im bardziej gospodarka niedoborów sobie nie radzi z zaspokojeniem społecznych potrzeb, tym bardziej i ludzie, i media, starają się poszukiwać jakichś alternatywnych form konsumpcji. Staram się pokazać w książce, że taką namiastką staje się w latach 80. erotyka. Popularne czasopisma coraz chętniej publikują materiały na pograniczu aktu kobiecego i pornografii, starając się mrugać okiem w stronę tych osób, które chciałyby uczestniczyć w tej globalnej kulturze erotycznej. Powstają odpowiedniki zachodnich magazynów dla mężczyzn, jak magazyn poradniczo-hobbistyczny „Pan” czy „Playtboy”, dodatek do satyrycznych „Szpilek”, które wykorzystują te aspiracje do zachodniego stylu życia i starają się zaadaptować je do polskich warunków. Naturyzm jest elementem tego obrazu i staje się taką formą konsumpcji zastępczej. W tygodniku „Veto”, gdzie aktywiści naturystyczni mieli swoją stałą rubrykę, któregoś razu napisano wprost: „Co nam jeszcze pozostało? Tylko nagie ładne dziewczyny nie są jeszcze na kartki”. Uprzedmiotowienie kobiecych ciał staje się zatem odpowiedzią na gospodarkę niedoborów.

Czy da się oszacować faktyczną liczbę polskich naturystów w latach 80.? „Veto” pisało w pewnym momencie o 100 tysiącach. A samozwańczy lider ruchu naturystycznego, Sylwester Marczak, nawet w jakimś wywiadzie rzucił liczbą pół miliona..

Niestety nikt na plażach nie sporządzał list obecności, więc nie da się zweryfikować tych danych. Na pewno ciekawe jest obserwować jak te liczby podawane przez Marczaka z roku na rok stają się coraz bardziej nieprawdopodobne. Zaczyna od 30 tysięcy, potem mówi o 100, 200 tysiącach, a pod koniec lat 80. to już było według niego pół miliona. Myślę, że bardziej prawdopodobne wydają się liczby w zakresie kilkunastu-kilkudziesięciu tysięcy, w szczytowym momencie lat 80. Aczkolwiek jest tu jeszcze kwestia: co się rozumie przez „liczebność ruchu”? Czy ci wszyscy naturyści muszą być jednocześnie na plaży? Może chodzi o wszystkie osoby, które w latach 80. miały doświadczenie nagiego opalania się? Ta granica jest dosyć trudna do określenia. Na początku lat 2000. CBOS zapytał ludzi o ich stosunek do nagiego plażowania i naturyzmu, oraz o to, czy sami mają takie doświadczenia. Z tych badań wynikało, że cztery procent respondentów opalało się kiedyś na nagiej plaży. To się może wydawać mało, ale jak pomyślimy, że to jest reprezentatywna próba, a polskie społeczeństwo liczy 38 milionów ludzi, to nagle okazuje się, że to może faktycznie być kilkaset tysięcy osób.

A czy to nie było tak, że te – że tak powiem – wynaturzenia naturyzmu: wybory miss natura, nagie bale w środku zimy, próba powołania agencji modelek, to był margines. Rozmawiałem z osobą, która w latach 80. regularnie jeździła na plażę naturystyczną w Dębkach, i usłyszałem: „A kto to taki ten Marczak? Tygodnik «Veto»? Nie pamiętam takiego pisma”.

Są dwie opowieści o historii polskiego naturyzmu, do czego staram się nawiązać w książce. Jedna – pisana z perspektywy zorganizowanego ruchu naturystycznego, tygodnika „Veto”, Marczaka i tych wszystkich aktywistów, którzy się wokół tego kręcili. I to jest opowieść o stopniowej komercjalizacji, rozrywkowości, różnych problemach, „błędach i wypaczeniach”. Ale równolegle jest i druga opowieść, którą widać szczególnie, jak się prowadzi rozmowy z osobami, które mają doświadczenia nagiego wypoczynku. I w tej narracji w ogóle mogłoby nie być tych głośnych postaci i wydarzeń medialnych. Jest za to opowieść o fajnym spędzaniu czasu ze znajomymi na pięknych plażach, relaksie i o poczuciu bliskości z naturą. To nie są sprzeczne ze sobą opowieści. One funkcjonują na zupełnie innych rejestrach. Wspomniane przez pana Dębki – w przeciwieństwie do Chałup, Rowów, Lubiewa czy Świdrów na Wisłą pod Warszawą – należały do tych plaż, które nie były centrum aktywizmu, areną wyborów miss natura.

 

Anna Dobrowolska – „Nie tylko Chałupy. Naturyzm w PRL”, Krytyka Polityczna, Warszawa 2024, cena 64,90;


Inny wątek, który pani porusza to obecność na plażach homoseksualnych naturystów i – delikatnie mówiąc – niezbyt przychylny stosunek do nich ze strony aktywistów i tygodnika „Veto”. 

Deklaracje homofobiczne, które od połowy lat 80. pojawiają się bardzo silnie w publikacjach na temat ruchu naturystycznego i w wypowiedziach liderów, są powiązane z coraz większą widzialnością homoseksualnych mężczyzn w przestrzeni publicznej. To jest ten moment, w którym zaczyna się mówić w Polsce o epidemii HIV/AIDS, w którym pojawiają się pierwsze wypowiedzi homoseksualnych mężczyzn w prasie, jak słynny artykuł „Jesteśmy inni” w „Polityce”. To moment w który państwo zaczyna starać się kontrolować ruch homoseksualny, czego wyrazem była operacja Hiacynt w latach 1985-87. Ta widzialność wpływa na to, że pojawiają się pytania o obecność homoseksualnych mężczyzn na plażach, a reakcją obronną staje się deklaratywna homofobia. Natomiast znowu mamy tu dwa poziomy. Ten drugi poziom, to relacje osób queerowych, ale też zwykłych naturystów, którzy nie wspominają by na plażach wybuchały jakieś konflikty na tym tle, a jeżeli już – to marginalne. Wspominają raczej dobrą atmosferę wspólnotowości, podejście, że każdy jest mile widziany.

Przełom ustrojowy 1989 roku: pojawienie się legalnej pornografii, peep-shows, sex-shopów uśmierciło ten komercyjno-erotyczny nurt naturyzmu. A co, z tym drugim nurtem, oddolnym, relaksowym?

W wywiadach z naturystami, którzy zgodzili się opowiedzieć o swoich doświadczeniach na potrzeby książki, w odniesieniu do wczesnych lat 90. pojawia się poczucie schyłkowości. Plaże zaczynają się wyludniać, ludzie mają coraz mniej czasu wolnego i przestrzeni w życiu na spędzanie ich na plaży. Można to bardziej socjologicznie łączyć z kulturą indywidualizmu, który wybucha po 1989, z przekonaniem, że każdy jest odpowiedzialny za siebie i swój życiowy sukces.

Czytałem niedawno artykuł o tym, że naturyzm w ostatnich dekadach w ogóle jest w odwrocie na całym świecie. Również w Niemczech, gdzie zawsze był bardzo popularnym sposobem spędzania czasu na łonie natury.

To widać na plażach, że naturyści są coraz starsi. To pokoleniowa rozrywka, która nie jest do końca atrakcyjna dla przedstawicieli młodszej generacji. Ale nie do końca zgadzam się z tezami o zaniku naturyzmu. Patrząc na moich znajomych, czy osoby w moim wieku, faktycznie widzę, że atrakcyjność dużych plaż, zorganizowanych centrów naturyzmu – spada. Natomiast nie zanika sama chęć nagiego wypoczynku. Tylko ludzie wracają do tych przedwojennych korzeni naturyzmu: kameralnych spotkań w gronie najbliższych znajomych.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama