Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gdańsk 1938/39. Może ta napięta sytuacja w mieście, rozejdzie się jakoś po kościach

Fragment ostatniej książki gdańskiego pisarza Andrzeja Perepeczki „Halinka. Dziewczynka z Wolnego Miasta Gdańska”, opisującej losy jego sąsiadki z ul. Wajdeloty Haliny Czarlewskiej, córki gdańskiego pocztowca Floriana Nitki. Książka ukaże się w listopadzie br., w pierwszą rocznicę śmierci autora.
Gdańsk 1938/39. Może ta napięta sytuacja w mieście, rozejdzie się jakoś po kościach
Florian Nitka na służbym motocyklu

Autor: archiwum Danuty Kobzdej

Jesienią 1938 roku, w życiu Halinki rozpoczął się drugi rok szkolny. (…) Mówiła już poprawną i piękną polszczyzną, co sprawiało wrażenie, że ma więcej niż osiem lat. Wrażenie to potęgował dodatkowo większy niż u jej rówieśniczek wzrost. Duży wpływ na szkolny rozwój dziewczynki miał jej ulubiony nauczyciel języka polskiego, pan Rynduch. Po powrocie ze szkoły, szybko odrabiała lekcje, by mieć jak najwięcej czasu na zabawę, pomaganie w kuchni czy przy opiece nad młodszymi siostrami. (…) 

Niemieckie mleko nie jest dla świńskich Polaków

Dwa razy w tygodniu Wiktoria wysyłała ją z kanką po mleko do Pani Klein. Lubiła wychodzić sama, czuła się wtedy bardziej dorosła.

Pani Klein była Niemką i prowadziła z mężem, w niedalekim sąsiedztwie, małe gospodarstwo. Na co dzień handlowała owocami na pobliskim ryneczku. Jej stragan, często odwiedzała Nitkowa, bo owoce miała bardzo soczyste, a i z wyglądu były, w porównaniu z innymi straganami, najdorodniejsze. Obie panie szybko się polubiły i pewnego dnia Niemka zaproponowała Wiktorii, by dwa razy w tygodniu przysyłała Halinkę do niej na gospodarstwo po mleko. Mleko od dopiero co wydojonej krowy, było o wiele bardziej smakowite niż to kupowane w sklepie. A ponieważ Kleinowie mieli córkę w podobnym wieku, obie panie umówiły się, że przy tej okazji, dziewczynki będą mogły wspólnie spędzać czas na zabawie. 

Pierwszy dzień szkoły Halinki 1936  Fot. archiwum Danuty Kobzdej

Jednego dnia, gdy podśpiewując sobie wracała z mlekiem do domu, została zaczepiona przez dwie nastoletnie niemieckie dziewczynki.

– Co tam niesiesz? – zapytała po niemiecku większa z dziewczyn.

Widząc, że nie odpowiada, mniejsza Niemka z przekąsem powtórzyła pytanie po polsku, złośliwie przy tym wykoślawiając wypowiadane wyrazy.

- W kance nosi się przecież mleko! – odrzekła odważnie Halinka.

Wtedy wyższa z nich wrzasnęła:

– To jest niemieckie mleko od niemieckiej krowy i nie jest ono dla takich jak ty, świńskich Polaków!

Mówiąc to wyrwała kankę, wylała mleko, a z drugiej ręki dziewczynki wyszarpnęła pieniądze, które zostały z zapłaty za zakup.

– Zapamiętaj to sobie – kontynuowała większa z dziewczyn – że nie wolno ci nic więcej kupować od Kleinów ani mleka, ani owoców, ani warzyw. Wszystko to jest niemieckie i tylko dla Niemców. Zrozum to wreszcie świńska, polska gówniaro!

Halinka była w szoku. Język zacisnął się jej w gardle. Nie mogła wydobyć z siebie ani słowa, nie uroniła też ani jednej łzy. Kiedy Niemki nadal wykrzykiwały w jej kierunku obraźliwe wyzwiska, wyrwała im się i w te pędy zaczęła biec do widocznego już w oddali ogrodzenia domu.

Dopiero po przekroczeniu progu mieszkania zalała się łzami. Wiktoria, usłyszawszy z kuchni płacz, wybiegła do przedpokoju, a widząc kankę z resztkami mleka na dnie, uśmiechnęła się, przytuliła ją i powiedziała:

– Nic się nie stało córeczko, mi też czasami zdarza się potknąć. Jutro kupimy mleko jeszcze raz. 

Te słowa spotęgowały u niej jeszcze większy płacz. 

W końcu wyłkała:

– Mamo, ale ja się nie potknęłam! Napadły mnie dwie, starsze ode mnie Niemki. Wyrwały mi mleko i zabrały pieniądze. Wykrzykiwały przy tym brzydko, a jak uciekałam wołały za mną: Z takimi jak ty Polaczkami już niedługo nasi rodzice się rozprawią! Mamusiu co ja im zrobiłam? Znam je z widzenia, ale nigdy wcześniej z nimi nie rozmawiałam – wyłkała.

Na twarzy Wiktorii dało się zauważyć nagłą zmianę mimiki, napięcie mięśni twarzy, a w oczach pojawił się smutek i zarazem bezradność. Przytuliła Halinkę mocno.

– Porozmawiam z tatą i wspólnie coś uradzimy. Już ci więcej krzywdy nie zrobią. A jutro pójdziemy razem do Kleinów. Będziesz miała okazję by znowu pobawić się z Helgą. Wiem przecież, że się bardzo lubicie – zakończyła, uśmiechając się na powrót.

Po obiedzie rodzice zdecydowali, by rozmawiać ze wszystkimi dziećmi o tym przykrym wydarzeniu, starając się jak najdelikatniej przygotować ich na podobne sytuacje.

Tej nocy Halinka nie mogła zasnąć. Miała mętlik w głowie.

– Bo jak to jest – rozważała. Te małe Niemki, które mnie zaczepiły były takie wstrętne a Pani Klein i Helga, też Niemki a są sympatyczne, życzliwe i zawsze uśmiechnięte.

W jej uszach brzmiał jeszcze krzyk małej Niemki: To niemieckie mleko nie jest dla świńskich Polaków.

Wtedy przypomniała sobie ostatni niedzielny spacer z rodzicami i zatkniętą za wycieraczkę samochodu taty kartkę z rysunkiem świni. Przypomniała też sobie co mówił jej tata. Zarówno ona jak i jej rodzeństwo nie mieli wtedy świadomości, że już od pewnego czasu ich ojciec również spotykał się z podobnymi niegodziwościami ze strony gdańskich Niemców. Obelgi kierowane w stosunku do Polaków i Żydów, niestety stawały się codziennością.

Dwa dni po wydarzeniu, które dotknęło bezpośrednio Halinki, tym razem Florian został znowu zaczepiony przez nieznanych mu intruzów. Wracając z pracy, jak zwykle ubrany w mundur z polskim orzełkiem, został mocno szturchnięty przez mijających go Niemców, a jeden z nich zrzucił mu prowokacyjnie z głowy czapkę.

Wiedział już, że ten kolejny objaw wrogości gdańskich Niemców do Polaków nie jest już, li tylko, incydentalny.

Trudny czas przed nami, Wikciu

Wiosna buchnęła pełnią kwiecia. Był już koniec kwietnia 1939 roku. Florian wrócił z pracy później. Na jego twarzy rysowało się zasępienie, co momentalnie dostrzegła Wiktoria. Postanowiła jednak nie pytać go o przyczynę. Byli w domu sami. Dziewczynki bawiły się w przydomowym ogródku, korzystając z pięknej pogody a Alek, jak zwykle w czwartki, poszedł na zebranie harcerskie.

Florian Nitka z synem Alim   Fot. archiwum Danuty Kobzdej

Po zjedzeniu gorącej zupy jarzynowej, korzystając z odrobiny spokoju, Florian położył się na kanapie, by chwilę odetchnąć. Po krótkiej drzemce wstał, zrobił sobie herbatę i usiadł na poręczy fotela, w którym z gazetą w ręku odpoczywała Wiktoria. Przytulił się do niej.

– Trudny czas przed nami, Wikciu. Obawiam się, że to się na razie nie zmieni na lepsze. Prawie codziennie jestem świadkiem ataku Niemców na nas albo na Żydów. Czują się lepsi, a nas zaczynają traktować z coraz większą pogardą. Kiedy jechałem dzisiaj z dokumentami do II oddziału Poczty, niemiecki kierowca z dwójką kompanów w środku, usiłowali wymusić na mnie pierwszeństwo.

Widać było, że robią to specjalnie, żeby mnie wyprowadzić z równowagi. Szczęśliwie nic się nie stało, ale nawet nie chcę powtarzać jakie wulgarne słowa wykrzykiwali pod moim adresem.

– Mój Boże! Chyba nie dadzą nam spokoju! – szepnęła do siebie a po chwili, już nieco głośniej, zwróciła się do niego.

– No... więc... nie chciałam cię denerwować Florku, ale w tej sytuacji chyba jednak lepiej żebyś też dowiedział się o tym, co spotkało dzisiaj naszego syna.

– Znowu? Co się stało? – zareagował podniesionym głosem Florian.

– Kiedy Aluś wracał ze sklepu, niedaleko portu, w okolicach przejazdu kolejowego został zaczepiony przez trzech młodocianych Niemców. Widać musieli go znać, bo jeden z nich złapał go za rękę i krzyknął mu prosto w twarz: Ej! Nitka – tak się przechwalasz żeś gdański Polak?! Zaraz ci pokażemy co takie jak ty Polaczki znaczą w Gdańsku! Zdejmuj gacie, bo jak nie to tak oberwiesz, że własna matka cię nie pozna! Wtedy Alek wyrwał się i zaczął uciekać. Niestety dogonili go. Dwóch z nich złapało go, a trzeci, ten najbardziej agresywny powalił go na ziemię i zerwał z niego spodnie i koszulę. Naśmiewali się przy tym z niego. Kiedy usiłował wyrwać swoje ubranie, oni, widząc przejeżdżający obok pociąg towarowy, wrzucili je na jeden z wagonów. Potem popchnęli go tak, że się wywrócił, rozbijając przy tym kolano. A na koniec rozbawieni tym widokiem, krzyknęli do niego na odchodnym, że jeszcze ich popamięta. Po powrocie do domu, zamknął się w swoim pokoju. Płakał i krzyczał naprzemiennie, że ich pozabija. Kiedy w końcu mi opowiedział co się stało, starałam się mu wytłumaczyć czym powodowane było ich zachowanie, ale widać na nic się to zdało. Potem poszedł na salę gimnastyczną. Pewnie po to by wyładować swoją złość i niemoc na worku treningowym – zakończyła.

– No widzisz, co się dzieje! To dotyka już bezpośrednio nasze dzieci! – wyrzucił z siebie, zdenerwowany jej opowieścią.

Swastyki bez zaproszenia wchodzą w polskie okna

Gdańsk w lipcu 1939 roku był już jak beczka prochu, która za chwilę może wybuchnąć. Wprawdzie na pierwszy rzut oka miasto nie robiło takiego wrażenia, ponieważ jego ulice wypełniały tłumy uśmiechniętych kobiet w letnich, jasnych strojach, a bawiące się na plażach dzieci, biegające w kąpielowych majtkach za plażową piłką, wyglądały na szczęśliwe. Ten zaogniający się stan w relacjach polsko-niemieckich widoczny był w ubiorze Niemców, którzy w swej większości po ulicach miasta chodzili w mundurach oddziałów SS i SA, dowożonych do Gdańska z hitlerowskich Niemiec lub w „brunatnych koszulach”. Spotykać też można było mundury polskich żołnierzy z Westerplatte, pracowników Poczty Polskiej czy Polskich Kolei Państwowych, ale było ich nieporównywalnie mniej.

To co jednak wizualnie najbardziej przytłaczało gdańskich Polaków, to rozwieszone na każdym kroku, a szczególnie w centrum miasta, flagi ze swastyką. Agresywnie powiewały, wchodząc bez zaproszenia przez okna do polskich mieszkań. Ten widok, zwyczajnie nie wróżył niczego dobrego.

Do Gdańska coraz trudniej było się dostać jak i z niego wydostać. Wszystkie ruchy samochodów i statków były rejestrowane przez oddział niemieckiego Gestapo. By wjechać do miasta trzeba było najpierw uzyskać wizę wjazdową, co stawało się prawie nieosiągalne. Urzędnicy polscy zauważyli, że nocami hitlerowcy przemycają do Gdańska znaczne ilości broni i amunicji. W pierwszej dekadzie sierpnia 1939 roku, Florian przekazał żonie informację o pełnej mobilizacji jego zakładu pracy. To samo miało też miejsce w innych polskich urzędach w Gdańsku. Coraz później wracał do domu, a w soboty i niedziele miał dyżury na Poczcie. (...)

Nie martw się o mnie!

Ostatnie dwa tygodnie sierpnia 1939 roku były ponadprzeciętnie ciepłe. Napięta sytuacja i działania niemieckie zwiastowały wybuch konfliktu zbrojnego. Przedłużająca się wizyta statku szkolnego, pancernika Schleswig-Holstein i widoczna na jego pokładzie artyleria budziła wśród Polaków uzasadniony niepokój. W obawie przed starciami w Gdańsku, statki handlowe opuściły port. Niektórzy Polacy wyjeżdżali do rodzin mieszkających na terenie Rzeczypospolitej. Florian, jak i wszyscy inni pracownicy Poczty otrzymał zalecenie by, ze względów bezpieczeństwa, wysłać swoje rodziny na pewien czas poza granice Gdańska, do Polski.

Florian Nitka na spacerze z siostrą    Fot. archiwum Danuty Kobzdej  

Po wieczornej kolacji, tak jak wcześniej miało to miejsce, Florian przeczytał dziewczynkom ich ulubioną książkę. I chociaż starał się przy tym dowcipkować, naśladując głosy zwierzęcych bohaterów książki, Halinka podskórnie czuła jego wewnętrzny niepokój. Poprosiła by został dłużej przy jej łóżku. Kiedy wreszcie usnęła, wyszedł z pokoju.

Wiktoria cerowała w kuchni skarpetki dzieci, kiedy on czule zwrócił się do niej:

– Proszę cię kochana byś dla bezpieczeństwa swego i dzieci wyjechała na parę dni z Gdańska, dopóki nie minie zagrożenie atakiem niemieckim.

A widząc jej zafrasowanie dodał:

– Mam ciągle jeszcze cichą nadzieję, że może ta napięta teraz do granic sytuacja w mieście, rozejdzie się jakoś po kościach i wszystko wróci do normy. Tymczasem proszę cię…

– Jak mam wyjechać i zostawić ciebie samego w tym trudnym czasie? – przerwała, patrząc na niego z troską w oczach.

– Nie martw się o mnie! To ja się będę raczej martwił o was, jeśli zostaniecie tu w Gdańsku. Proszę wyjedźcie na trochę. Będę spokojniejszy i łatwiej będzie mi się skupić na moich zadaniach. Poza tym to jest zalecenie naszych dowódców. Powiedzieli nam, że w Warszawie czekają na nas specjalnie przygotowane miejsca na tymczasowe zakwaterowanie.

Wiktoria nie chciała słyszeć o wyjeździe do stolicy.

– Tak daleko?

– Za tydzień lub dwa wrócicie do mnie Wikciu. A ja sobie przez ten czas poradzę jakoś. Na Poczcie zostaje Małgorzata. Będzie nam gotowała strawę, tak byśmy mogli skoncentrować się na przygotowaniach i obronie w razie ataku.

Jego spokojny ton i zarazem determinacja, z jaką kierował do niej te słowa, nie dawały wyboru. Sama też czuła, że tak należy postąpić. Jedyny warunek, który mu postawiła to taki, że zamiast do Warszawy pojedzie do swej kaszubskiej rodziny do Wejherowa.

Kładąc się do łóżka, oboje długo nie mogli zasnąć. Żadne z nich nie wypowiedziało na głos myśli, które krążyły w ich głowach, myśli związanych z rozstaniem i wojną.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama