Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Z każdą wojenną historią związani są ludzie, a za nimi stoją ich rodziny

W szkolnych programach powinno być więcej miejsca na poznawanie historii lokalnych – mówi Piotr Urban, pasjonat historii, nauczyciel techniki w Szkole Podstawowej nr 43 w Gdańsku
Z każdą wojenną historią związani są ludzie, a za nimi stoją ich rodziny
Piotr Urban jest wiceprzewodniczącym Grupy Eksploracyjno-Poszukiwawczej EXERCITUS, której członkowie obecnie pracują nad wyjaśnieniem okoliczności katastrofy myśliwca Avro Lancaster, którego szczątki odkryto na początku tego roku w Gdańsku Św. Wojciechu

Autor: archiwum Piotra Urbana

Dobrze, że pan dzwoni. Mam taki temat, którym ostatnio się zajmowałem. Może pana zainteresuje?

Ale mieliśmy rozmawiać o źródłach pańskiej pasji do historii II wojny światowej…

To za chwilę. Wie pan, niedawno w moje ręce trafił element z brytyjskiego samolotu, który został pozyskany przez mojego znajomego na złomowcu w Kamienicy Królewskiej. Ten element to jest taka „łapa”, która była zamontowana w wyrzutniku bombowym i trzymała bombę. Ale nie o ten element chodzi, tylko samolot. Nazywał się Short Stirling. Straszny brzydal, jeśli chodzi o sylwetkę, ale to był największy brytyjski bombowiec. 

Tylko, że ja nigdy nie słyszałem, żeby jakikolwiek samolot tego typu spadł gdzieś tu w naszych rejonach. Może jak o tym napiszecie, uda się dotrzeć do jakichś świadków, którzy może coś wiedzą.

A pan nie ma żadnych teorii na ten temat?

Sprawdzałem jedną poszlakę. W okolicach wsi Gostomko (gm. Lipusz) jest bezimienny grób, w którym znajdują się trzy ciała. Podobno są to Anglicy. Jedna wersja głosi, że to jeńcy z jakiegoś podobozu, którzy pracowali gdzieś tam na Kaszubach i uciekli. Słyszałem nawet taką opowieść, że trafili na bunkier Gryfa Pomorskiego, ale partyzanci ich nie przyjęli ich, tylko kazali im iść dalej. No i oni w końcu wpadli w ręce Niemców, którzy ich na miejscu rozstrzelali i pochowali. A mogło też być tak, że to jest załoga tego samolotu.

„Łapa” z brytyjskiego bombowca Short Stirling znaleziona na złomowcu w Kamienicy Królewskiej. Skąd się tam wzięła?  Fot. archiwum Piotra Ubrana

Short Stirlinga, brzydkiego bombowca? Skąd by się tam wziął?

To byłaby sensacja, bo jak powiedziałem, te samoloty tutaj nie latały. Chyba, że z misją SOE. To były tajne operacje i jest mało informacji na ich temat. Chodziło o zrzuty dla ruchu oporu w różnych okupowanych krajach. Mogli więc tędy przelatywać od strony Szwecji, trasą od Słupska. Chociaż w późniejszych latach wojny latały z lotnisk we Włoszech. Między innymi polskie eskadry były zaangażowane w tę pomoc. Podejrzewam, że ten samolot mógł tu przylecieć w takich okolicznościach, ale tego nie potwierdziłem, bo nie trafiłem ani na miejsce jego kraksy, ani na świadków. Natomiast czytałem kiedyś w internecie relację jednego chłopaka, który pisał, że jego dziadkowie na Kaszubach ukrywali trzech czy czterech lotników brytyjskich. Wtedy to mi się nie zgadzało, bo nie wiedziałem z jakiego niby samolotu miałaby być ta załoga. 

Może teraz, dzięki „Zawsze Pomorze”, odezwie się ktoś, kto coś wie na ten temat.

Tak, oczywiście bardzo prosimy Czytelników o pomoc. Kiedy tak obserwuję pańskie zaangażowanie w wyjaśnianie różnych zagadek II wojny światowej, upamiętnianie ich bohaterów, zastanawiam się skąd u pana ta pasja?

Jestem tego pokolenia, które się wychowywało na „Pancernych”, „Stawce większej niż życie” i tak dalej. Stąd może zamiłowanie do historii tamtych czasów?

Ale przecież doskonale wiemy, że te filmy przekłamywały historię. 

Dokładnie. Dlatego właśnie zgłębiałem historię na własną rękę. Weryfikowałem to, co podsuwała kultura popularna. Czytałem książki, choć one – w tamtych czasach – też nie były wolne od propagandy. Lektura „Dywizjonu 303” przyniosła szczególne zainteresowanie lotnictwem. Osobna historia to opowieści rodzinne. Miałem dziadków, którzy walczyli podczas II wojny światowej.

Gdzie? 

Jeden na Lubelszczyźnie

W partyzantce?

Nie. W jednostce ułanów.

Aha, mówimy o kampanii wrześniowej. 

Tak. On wtedy chyba nawet doszedł do Rumunii, skąd potem puścili ich do domu. Pamiętam te opowieści dziadka i stąd może moje zainteresowanie dla takich różnych, drobnych z pozoru, epizodów.

W końcu jednak – w pańskim przypadku – musiał nastąpić moment odejścia od słuchania relacji i czytania w kierunku osobistego zaangażowania, poszukiwań, rozwiązywania zagadek przeszłości i pielęgnowania pamięci o wydarzeniach z czasów wojny i ich uczestnikach. Głównie lotnikach. 

Tak, jestem przede wszystkim pasjonatem lotnictwa. Kocham te maszyny latające. Mieszkamy też w takim miejscu, gdzie dużo się działo: Westerplatte, Poczta Polska, walki obronne na Oksywiu. Mamy dużo interesujących miejsc, które są związane z II wojną. Ważne dla mnie było też poznanie innych pasjonatów, przyłączenie się do tworzonych przez nich grup. Obecnie jestem wiceprzewodniczącym Grupy Eksploracyjno-Poszukiwawczej EXERCITUS.

Mówi pan o współpracy, a czy między pasjonatami zdarza się też rywalizacja? 

Oczywiście, że jest i rywalizacja. Przede wszystkim, jeśli chodzi o tych, którzy mają swoje kanały na Youtube i walczą o dotarcie do jak najszerszej rzeszy odbiorców.

Internet chyba bardzo wam pomaga, prawda? 

Tak, chociaż to nieprawda, że można tam znaleźć wszystko.

Ale ułatwia nawiązanie kontaktów, także międzynarodowych, co jest chyba ważne.

Pod tym względem bardzo pomaga. Wielokrotnie konsultowałem się z kolegami czy to z Anglii, czy z Kanady. Bez takiej pomocy byłoby ciężko.

Historia to z jednej strony artefakty pozostałe z dawnych czasów, tak choćby ta „łapa”, o której pan wspomniał na początku rozmowy. Ale z drugiej strony to są ludzie, którzy tracili życie na wojnie – broniąc czasem słusznej, czasem niesłusznej sprawy. A niekiedy zupełnie przypadkowo. Ich ciała leżą gdzieś, czasem w bezimiennych grobach, a za nimi ciągną się jakieś historie, jakieś rodziny… 

Właśnie, z każdą taką wojenną historią związani są ludzie, a za nimi stoją ich rodziny. To jeden z powodów, dla których warto podejmować się wyjaśnienia do końca tych spraw, gdzie nie wszystko jest jeszcze jasne. Tak było w przypadku Lancastera zestrzelonego nad Wrzeszczem. Rodzice tych lotników, młodych dwudziestokilkuletnich chłopaków, dostawali odpowiedź – od tych wszystkich instytucji, do których pisali – że oni po prostu zaginęli i są są pochowani na cmentarzu w Malborku. Teraz wiadomo już dokładnie gdzie zginęli, a my – mówię o grupie EXERCITUS – wyjaśniamy kolejna zagadkę: sprawę szczątków drugiego Lancastera, znalezionych w św. Wojciechu.

Jak pan myśli, jak długo pamięć o ofiarach II wojny światowej będzie żywa? Panu się udało jeszcze nawiązać kontakt z pasierbem jednego z tych lotników. Ale za chwilę najbliższymi żyjącymi krewnymi będą prawnuki albo praprawnuki poległych. Dla nich tamte wydarzenia i tamci ludzie, to już będzie prehistoria. 

To prawda, ale jestem przekonany, że tutaj, wśród dla naszych mieszkańców, ta pamięć będzie trwała, jako element lokalnej historii. Proszę zobaczyć, co się stało we Wrzeszczu. Przez te wszystkie lata naprawdę mało kto wiedział o tym, że tam spadł jakiś samolot. Niektórzy codziennie chodzili tam na spacery z psami, ale dopiero upamiętnienie tego miejsca, postawienie krzyża, przyozdobionego medalionami z podobiznami poległych lotników, spowodowało się, że to się wpisało w świadomość. I w pamięć. Bywam w tym lesie i wszyscy, z którymi rozmawiam, wiedzą już teraz co tam się stało.

Ja sam dowiedziałem się o tej katastrofie właśnie przy okazji spaceru z psem, a mieszkam w okolicy od 30 lat. A jak – z pańskiego punktu widzenia, a w końcu jest pan nauczycielem – wygląda sprawa zainteresowania historią wśród najmłodszego pokolenia? 

Dzieci naprawdę interesują się historią, na co – według moich obserwacji – wpływ ma głównie słuchanie opowieści rodziców, dziadków.

Dziadkowie dzisiejszych uczniów podstawówki są chyba zbyt młodzi by pamiętać II wojnę światową, tak jak pański dziadek. 

To mogą być opowieści np. o stanie wojennym. Chodzi o bardziej o pokazanie, jak historia wiąże się z dziejami ich rodziny, albo miejsca zamieszkiwania. Jak mówiłem Gdańsk to jest specyficzne miejsce. Dużo tu się działo i oni chcieliby zgłębiać tę wiedzę. Mają wręcz żal, że tak mało mówi się o tym w szkole. Z tego, co się orientuję, historia II wojny światowej w klasie IV, to są dosłownie trzy tematy. Potem pojawia się dopiero w klasie VIII, kiedy oni mają masę innych materiałów do opanowania. Natomiast kiedy ze swoją klasą, bo jestem wychowawcą, byłem na miejscu rozbicia się tego Lancastera i opowiedziałem nieco o tej historii, widziałem jak byli zainteresowani, jak słuchali. Wcześniej w naszej szkole pracowało dwóch fantastycznych nauczycieli historii: Bartosz Januszewski i Kuba Dzielicki, którzy zaangażowali się w – że tak powiem – przywrócenie do życia cmentarza na Górze Szubienicznej.

Urnowego, gdzie przed wojną chowano prochy tych gdańszczan, którzy wybrali dla siebie kremację. 

Tak, urnowego. Pan Bartosz i Kuba zrobili wtedy dokumentację, spisali kto tam jest pochowany, podnieśli te płyty, poustawiali, odtworzyli literki z nazwiskami. Pamiętam, że dzieci były bardzo zainteresowane, pomagały oczyścić ten cmentarz. Wszystko to oczywiście po lekcjach.

Takie pokazanie historii w terenie, historii, którą można dotknąć ręką, dużo mocniej przemawia, niż nauczanie za pośrednictwem podręcznika. 

To prawda, tymczasem nasza pani od historii mocno musi się sprężać z programem, który moim zdaniem jest trochę przeładowany. Powinno w nim być więcej przestrzeni, na to żeby uczniowie mogli „poszperać” i poznać więcej takich właśnie regionalnych historii.

A jaki jest pański stosunek do zjawiska rekonstrukcji historycznej? Do tych osób, które się przebierają w mundury z epoki i ćwiczą musztrę albo udają, że walczą? 

Jak najbardziej pozytywny. Jest to taka żywa lekcja historii. Ludzie mogą zobaczyć jak to kiedyś wyglądało: barwę, broń i tak dalej. Zobaczyć na żywo, jak się żyło, bo rekonstruktorzy nie uznają mieszania historycznych strojów i sprzętu z współczesnymi. Pada deszcz czy nie pada, wszystko ma być tak, jak kiedyś. Jedzą, śpią, starają się odtwarzać dokładnie wszystko tak jak było. O tym, jak bardzo jest to potrzebne świadczą też rzesze chętnych do oglądania, chociażby rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem. Powiem panu, że mój syn, archeolog, regularnie bierze udział w tej bitwie. Tyle, że po niewłaściwej stronie (śmiech). Jest bowiem członkiem Chorągwi Gdańskiej, która walczyła po stronie zakonu. Chociaż w tym roku, ze względu na mniejszą liczbę polskiego rycerstwa, walczył po stronie Jagiełły.

A D-Day na Helu? 

Wiem, że przebieranie się w mundury takich zbrodniczych formacji jak SS, budzi kontrowersje. Ale, jeżeli jest to tylko rekonstrukcja, jeżeli rekonstruktorzy nie przesadzają z afiszowałem się w tych mundurach, to jestem za.

A jak układa się współpraca pasjonatów, takich jak pan, z instytucjami powołanymi do pielęgnowania pamięci historycznej, jak choćby Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Ja, ze względu na swoje zainteresowania lotnicze, najlepszy kontakt mam z Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego w Pucku. Natomiast z MIIWŚ współpracowałem jeszcze w czasach gdy ono powstawało. Pomagałem pozyskiwać eksponaty, na przykład słupki graniczne Wolnego Miasta Gdańska. Przemierzałem w ich poszukiwaniu część dawnej granicy Wolnego Miasta. Ostatecznie, ze wspomnianym wcześniej Bartoszem Januszewskim, udaliśmy się gdzieś nad Nogat, gdzie były takie słupy i udało nam się je pozyskać. Mam wrażenie, że słup, który stoi dziś w muzeum, to jest właśnie ten „nasz”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama