Chychła urodził się w Gdańsku 6 listopada 1926 roku w polskiej rodzinie. Jego ojciec był woźnym w szkole senackiej przy dzisiejszej ul. Łąkowej. To od niego na dziewiąte urodziny dostał pierwsze, 8-uncjowe, rękawice bokserskie. Sam Chychła pisze o tym fakcie w wydanych w 1956 roku wspomnieniach „Między linami ringu”.
Jeszcze przed wojną, w 1938 roku zaczął trenować boks w Gedanii. W realizacji marzenia nie przeszkodził mu brak części palca wskazującego lewej ręki, którą stracił w wieku siedmiu lat podczas pracy przy sieczkarni, kiedy był na wakacjach u babci w Borach Tucholskich. Trenerzy Brunon Karnath i Jan Bianga szybko zauważyli w nim olbrzymi talent. Wraz z kolegą, Rajmundem Zielińskim, z którym stoczył pierwszą walkę na strychu jednej z gdańskich kamienic, skrzyżował rękawice w pierwszej pokazowej walce przed meczem seniorów Gedanii.
- Zacisnąłem zęby i nie dałem po sobie niczego znać, dzielnie parując ciosy Zielińskiego. Spotkanie zakończyło się remisem. Po walce w hali dzisiejszej stoczni publiczność nagrodziła nas sążnistym brawami - pisze we wspomnieniach Chychła. Mając dwanaście lat stoczył pierwszą walkę w reprezentacji Gedanii w meczu z ósemką juniorów gdyńskiej drużyny Grom. Gdy miał lat trzynaście, wybuchła wojna
Wojna odcisnęła jednak na Chychle gigantyczne piętno, choć w jego przypadku bardziej należałoby stwierdzić, że to właśnie jego „gdańskość” była źródłem życiowego dramatu. W wieku 17 lat został siłą wcielony do Wehrmachtu. Szybko udało mu się uciec, dostał się w ręce francuskich partyzantów, a potem znalazł się we Włoszech i tak trafił do armii gen. Władysława Andersa.
Jeszcze w czasie wojny został mistrzem II korpusu w wadze lekkiej. W 1946 roku wrócił do Gdańska i znów zaczął z powodzeniem boksować w Gedanii. Nie wiadomo jednak gdzie co robił do momentu wcielenia do Wehrmachtu. Wiadomo natomiast, że zaraz po wojnie jego umiejętności i formę dostrzegł Feliks Stamm powołując go na mistrzostwa Europy do Dublina w 1947 roku. Ciekawy obraz powojennej Irlandii opisuje Chychła we wspomnieniach: „Dublin zrobił na mnie wrażenie miasta spokojnego. Ulicami wolno przelewały się tłumy ludzi, którzy w niczym nie przypominali rozgorączkowanych, pędzących przed siebie w nerwowym pośpiechu przechodniów warszawskich. Dublinianie, skromnie ubrani, nie oszczędzają zdaje się jedynie na alkoholu. Widziałem na ulicy kilku wstawionych Irlandczyków. Umieją oni jednak nawet w nietrzeźwym stanie zachować się właściwie w miejscach publicznych”.
Zygmunt Chychła był czterokrotnym indywidualnym mistrzem Polski (1948, 49,1950,52), raz zdobył drużynowe mistrzostwo Polski (1949). Dwa razy triumfował w mistrzostwach Europy (1951 i 1953). Jego największym sukcesem było olimpijskie złoto na igrzyskach w Helsinkach w 1952 r. Pierwsze po wojnie dla Polski. Chychła w latach 1951-1952 był wybierany przez czytelników „Przeglądu Sportowego” na Najlepszego Sportowca Roku.
Inny z wielkich polskich pięściarzy, Leszek Drogosz, mówił Januszowi Pinderze na łamach „Rzeczpospolitej” z 2009 roku w artykule „Bilet w jedną stronę”. - Chychła był pięściarzem kompletnym, umiał wszystko – jak twierdził najsłynniejszy polski trener Feliks Stamm. Utarło się, że najlepszym polskim pięściarzem w historii jest Zbigniew Pietrzykowski, czterokrotny mistrz Europy, trzykrotny medalista olimpijski, i ja to publicznie zawsze potwierdzam, ale kiedy myślę o Chychle, to pojawiają się wątpliwości. Drugiego takiego jak on nie znałem, a mogę coś o tym powiedzieć, bo często z nim sparowałem. On walczył w półśredniej (67 kg), ja w lekkopółśredniej (63,5 kg). Był pierwszym prawdziwym symbolem polskiej szkoły boksu, wzorem do naśladowania. Miał przeciętne warunki fizyczne, nie nokautował jednym ciosem, ale był doskonały w dystansie, półdystansie i zwarciu, imponował fantastyczną pracą nóg. Cóż mogę więcej powiedzieć, był moim idolem - mówił Drogosz.
Zygmunt Chychła, gdańszczanin z wojennym epizodem w Wehrmachcie, potem w armii Andersa, żona Niemka z Królewca - to w komunistycznej rzeczywistości nie sprzyjało życiu na sportowej emeryturze. Chychła dopiero po zwycięskim finale mistrzostw Europy w Warszawie w 1953 roku dowiedział się, że walczył w nim z zaawansowaną gruźlicą. Lekarze na wniosek sportowych władz PRL ukrywali przed nim prawdę. Propaganda PRL wykorzystywała jego sukcesy i popularność - pisze prof. Błażej Śliwiński na łamach „Gedanopedii”. 28 stycznia 1951 roku w Gdańsku przed spotkaniem Kolejarz/Gedania – Gwardia Warszawa w I lidze musiał odczytać odezwę sławiącą podpisaną właśnie umowę pomiędzy Polską i Niemiecką Republiką Demokratyczną w sprawie granic państwowych. Po igrzyskach olimpijskich w 1953 roku na pierwszej stronie „Przeglądu Sportowego” ukazał się artykuł, w którym Chychła poparł apel Światowej Rady Pokoju w sprawie zakazu używania i rozpowszechniania broni atomowej, o którym wcześniej nic nie wiedział. W marcu 1953 roku „Dziennik Bałtycki” opublikował kondolencje, które rzekomo złożył radzieckim sportowcom po śmierci Józefa Stalina.
Chychła miał być bohaterem narodowym, bo wszyscy dostrzegali jego pięściarski geniusz i możliwości. - Było już nawet gotowe popiersie gdańszczanina, które miało stanowić część pomnika Chychły - zdradza prof. Janusz Trupinda.
Dlaczego ów pomnik nie powstał? Czy służba w Wehrmachcie, a potem w armii gen. Andersa były tego powodem, czy może deklaracje wyjazdu na stałe do RFN wraz rodziną? Te pytania do dziś pozostają bez odpowiedzi.
Po zakończeniu kariery pracował w Służbie Ochrony Kolei w stopniu kapitana i trenował młodzież. Żona chciała jednak wyjechać do Hamburga, do rodziny i tam zostać. W 1958 roku Chychła napisał podanie o wyjazd do RFN. Od tamtego momentu był szykanowany, w pracy go zdegradowano, a w domu była bieda, bo Chychła miał na utrzymaniu żonę i trzech synów. Musiał pracować jako tragarz w porcie, gdzie nosił worki. Sprzedał niektóre pamiątki i trofea sportowe, by utrzymać rodzinę, choć nie złoty medal olimpijski z Helsinek jak wielu twierdziło. Red. Jerzy Gebert wspomniał przed laty, jak widziano Chychłę wchodzącego na... boso do hali przed meczem bokserskim Gedanii. Sam Gebert tuż przed wyjazdem był u Chychłów w ich mieszkaniu na Kochanowskiego w Gdańsku. - Pamiętam to spotkanie, byli wtedy w domu jego synowie, którzy chodzili do Conradinum. Sam Zygmunt nie bardzo chciał rozmawiać na ten temat. Był skryty, trudno było z niego coś wyciągnąć. Powiedział tylko, że już dłużej nie da rady tak żyć i podjął już decyzję o wyjeździe do RFN.
Dużo światła na tamte zdarzenia rzuca list Zygmunta Chychły do red. Tadeusza Olszańskiego po jego reportażu o losach byłego pięściarza Gedanii w krakowskim „Tempie” z 1984 roku. Zygmunt Chychła, już z perspektywy Hamburga, napisał w nim m.in. „Nigdy nie mogłem zrozumieć, że moja niebiedna kariera sportowa i jak myślę, uczciwe życie oraz lojalność do Polski Ludowej nie były wystarczające dla reportaży i publikacji, jak też i dla moich bliskich. Tak jak gdyby nie były to fakty wystarczające dla jednego życia, byłem przez moje pochodzenie w prasie albo zamilczany, jak Pan trafnie zauważył, albo też stylizowany, między innymi ze zrozumiałych pobudek przez moich bliskich, na „bojownika polskości”... „W moich oczach była to zawsze obraza i arogancja w stosunku do wielu mieszkańców Pomorza i Gdańska, którzy walczyli za polskość i za tę walkę zapłacili własnym życiem. Takim człowiekiem nie byłem i nie jestem. Jak pan słusznie zauważył, zawsze czułem i czuję się nadal gdańszczaninem. Może właśnie moje pochodzenie i sytuacja narodowościowa przedwojennego Gdańska wycisnęły we mnie piętno tolerancji. Z tego też względu zachowanie języka niemieckiego w Gdańsku dla mnie i mojej najbliższej rodziny było tak samo normalne i naturalne, jak zachowanie języka polskiego w Hamburgu. Dlatego myślę też, że jeżeli wspomnienia o mojej karierze sportowej i o losach bez kolorytów niegodne są opublikowania, to należałoby je najlepiej pogrzebać.
Te gorzkie słowa pokazują dramat najwybitniejszego sportowca Gedanii. Dziś można tylko domniemywać, czy obecność, chcącego wyjechać do RFN Chychły, na uroczystościach jubileuszowych 50-lecia Gedanii stałaby w kontrze np. do odsłoniętej wtedy tablicy upamiętniającej poległych podczas II wojny światowej gedanistów? Być może byłoby mu łatwiej, gdyby zgodził się na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Ta, jak pisze w swoim artykule Janusz Pindera ta też nie zamierzała zostawić Chychły w spokoju. „Nękała go w Polsce, jeszcze przed wyjazdem, i później, gdy był już w Hamburgu. Natrafiła jednak na trudnego przeciwnika. Z notatki służbowej z września 1972 roku (pisał o tym w 2003 roku w „Rzeczpospolitej” Jerzy Morawski) sporządzonej przez kapitana Jadacha z gdańskiego SB, wynikała porażająca bezradność ubeków. Chcieli, by został konfidentem SB w Niemczech, ale nic nie osiągnęli. Jadach pisze w tej notatce, że „Chychła jest człowiekiem prymitywnym, gotowym zamiatać ulice, byle tylko wyjechać do RFN”. I kończy, że „nie nadaje się do wykorzystania operacyjnego”.
Zygmunt Chychła wyjechał do Niemiec w 1972 roku. Do kraju, z którego pochodzili ciemiężyciele jego ojca więzionego i torturowanego w Victoriaschule oraz jego starszego brata Jana, wysłanego na front wschodni, z którego już nie wrócił. To kolejny przykład życiowych i historycznych paradoksów gdańskich Polaków… Wraz z wyjazdem zniknął z gazet, książek i opracowań. Chciano go wymazać z pamięci. Mało tego, władze zabroniły mu przyjeżdżać do kraju i swojego rodzinnego Gdańska. On i tak ignorował ten zakaz i wielokrotnie potajemnie przyjeżdżał na grób rodziców, pogrzeb siostry, odwiedzał przyjaciół.
Jeden z największych gdańskich Polaków zmarł w Hamburgu 26 września 2009 roku. Jest pochowany na tamtejszym cmentarzu.
Napisz komentarz
Komentarze