Nie wszyscy, których o to poprosiłam, chcieli wspominać czas dzieciństwa. Jedno mówili, że to zbyt bolesne. Inni – że to nic ciekawego lub, że niewiele w pamięci zostało. Zgodnie przyznali wszyscy – to był zupełnie inny świat. Dla niektórych - czas sprzed wieku prawie!
Sasanki z lasu
Na wspomnienia dała się namówić pani Irena, która w lipcu skończy 101 lat.
Podobno ma pani łąkę swojego dzieciństwa...
Na tę moją trzeba było iść ze wsi dwa kilometry. Chodziłam tam często, paść krówki. Najpierw z babcią, a gdy babci nogi odmówiły posłuszeństwa, sama prowadziłam krasule na moją łąkę. Miałam 4 lata. A najbardziej pamiętam kwiatki…
Kwiatki?
Sasanki. Chodziłam zbierać je do lasu… Albo te śliczne, żółte, które nazywały się Łzy Matki Boskiej.
Dlaczego Łzy?
Bo były malutkie i drżały na łodyżce przy najmniejszym podmuchu wiatru. Przyszły koleżanki i bardzo nad nimi mądrowały, nie mogły się nadziwić, że tak się trzęsą. Wyjaśniłam im, że dlatego tak jest, bo za głośno mówią, a na łące przy takich kwiatkach, trzeba zachowywać się cichutko... Gdy jest taki hałas, to Matka Boska płacze.
Bardzo kochała pani kwiaty.
Już raniutko biegłam do ogródka. Sprawdzić, czy nowe urosły. Najbardziej podobały mi się stokrotki i bratki. A konwalie nosiłam do kościoła, na majowe. W kościelnym ogródeczku stała figura Matki Boskiej. Zawsze w otoczeniu świeżych kwiatków, a gdy zwiędły i nie było nowych, rysowałam je, w ziemi patyczkiem. Także koronę z drobnych kwiatków. Lubiłam też słuchać ptaków… Od razu przypomina mi się piosenka: W zielonym gaju, ptaszki śpiewają, zna pani?
Była pani wtedy szczęśliwa?
Zawsze cieszyłam się, gdy krówki mogły najeść się trawy na mojej łące.
Kakao i bułeczka
Miałam 5 lat, gdy zmarł mój ojciec – opowiada pani Janina. - Bardzo za nim tęskniłam. Tak bardzo, że w kościele kapucynów, w moim ukochanym Lwowie, uklękłam przed świętym obrazem, złożyłam rączki i modliłam się żarliwie: Panie Boże, zabrałeś mi tatusia, daj mi chociaż dobrego męża... Ten kościół to też wspomnienie Pierwszej Komunii. Rok 1946. Tamten słoneczny dzień… Najbardziej zapamiętałam uroczyste śniadanie, na które zaproszono dzieci. Dostaliśmy kakao, szynkę, bułeczkę. To było śniadanie moich marzeń, trudno się dziwić, dopiero skończyła się wojna… Takie szczęśliwe chwile zostają w człowieku na zawsze.
Pożegnanie lalki
Pani Halina pamięta szczęśliwych rodziców, gdy niedługo po wojnie przeprowadzili się całą rodziną do nowego mieszkania. - Pamiętam mojego ojca zachwyconego światem. Popatrz moja kochana córeczko, mówił i pokazywał to, co go zachwycało. Ale widzę też jego, a i
mamy przerażenie, gdy spadłam ze schodów. Są też inne obrazki. Oto któregoś dnia, wraz z siostrami urządziłyśmy przed domem pogrzeb naszej lalce. Kondukty pogrzebowe sunące przez miasto były wtedy czymś normalnym. To była codzienność. Jednego dnia bawiłyśmy się w pochówek, a potem nagle umarła malutka córeczka sąsiadów. I poszłyśmy na prawdziwy pogrzeb… Miałam 11 lat.
Pierwszy dzień wojny
Zachowało się zdjęcie sprzed wojny, siedzę w piaskownicy – to wspomnienie pani Brygidy. - Czas, gdy chodziłam do ochronki, którą prowadziły jeszcze w Wolnym Mieście Gdańsku siostry zakonne. Mam wiaderko, łopatkę… Obok stoi mój starszy braciszek. Ochronka to miłe wspomnienie… Śpiewamy piosenki, bawimy się. Pierwsze lata mojego dzieciństwa przypomina mi popularny wierszyk: „Mam trzy latka, trzy i pół, głową sięgam ponad stół”… Mama miała nas dziesięcioro. Mieszkaliśmy na Oruni. Mój pierwszy dzień w szkole, polskiej szkole to dzień, gdy wybuchła wojna. Szkołę wkrótce zamknięto. A potem nastała ta straszna chwila, gdy ojca zabrali do obozu Stutthof. Wyciągnęła go stamtąd sąsiadka, Niemka. Pamiętam jak ciężko chory wrócił do domu. Miałam 9 lat.
Lalka na kredensie
Dzieciństwo pani Bożeny to początek lat 60.
- Chodzę do pierwszej klasy, któregoś dnia od cioci ze Szczecina, dostaję lalkę – wspomina. - Stała u niej całe lata, na kredensie. Ciocia nie chciała jej nikomu oddać, podarowała mi ją tuż przed śmiercią. Wiedziała, że niczego nie psuję, to i o jej ukochaną lalkę będę dbać. A lalka była piękna. Duża, z długimi włosami i w strojnej, balowej sukni. Miałam ją wiele lat, myślałam, że będę się nią bawić, ale i u mnie tylko stała, latami, na półce. To chyba była lalka nie do zabawy, a do podziwiania. Gdy, nie tak dawno, przeprowadziłam się do Domu Pomocy Społecznej ofiarowałam lalkę kuzynce, która ma małą córeczkę. Ciekawe, czy ona też będzie ją tylko podziwiać?
Modlitwa o powrót mamy
Nie ma zabawek, jest wojna – mówi pani Józefa. - Gdy wybuchła, miałam sześć lat. Zbombardowali nam chałupę i wywieźli na Prusy Wschodnie. Tam ojciec pracował u bauera, zajmował się bydłem. A gdy ojca zabili, mama została z czwórką dzieci. I to ja musiałam pomagać jej w polu. Sadziłam ziemniaki, potem je zbierałam, plewiłam w burakach. To trudne wspomnienia. Ale gdy zjeżdżaliśmy z dzieciakami ze sterty słomy, dużo było śmiechu, do czasu, gdy nas Niemiec nie przyłapał i koniem nie pogonił. Czasem kąpaliśmy się w jeziorze, chodziliśmy też do lasu na grzyby, ale nie za daleko, baliśmy się, bo w lesie byli partyzanci. W 1945 uciekaliśmy stamtąd – pod front – z małą siostrzyczką na sankach, zimno było bardzo, straszny śnieg. Przy drodze leżały szczątki maszyn wojskowych, ale i martwi ludzie... Dziś takie obrazki są w filmach. Wróciliśmy do Polski w bydlęcym wagonie, bez dachu. Długo czułam strach. Gdy mama wychodziła z domu, na kolanach modliliśmy się, by wróciła szczęśliwie.
Tornister i lody
Pan Krzysztof pamięta swój pierwszy dzień w szkole. - Lata 60. - mówi - Na plecach miałem tekturowy tornister, wtedy wielu taki miało. Była szkoła, ale była i zabawa. Na podwórku grało się w palanta, w podchody, w berka, w zośkę. Zośka - szmaciana piłka, dziś pewnie dzieci nie wiedzą, co to jest. Ale lody u Włocha w Sopocie i dziś chyba znają wszyscy, choć to już inna kawiarnia i inne lody. Jakie kiedyś ustawiały się po nie kolejki! Teraz nikt już w takich kolejkach po żadne lody pewnie nie stoi. Ja wtedy stałem po moje ulubione – malaga, miło byłoby odnaleźć tamten smak...
Kukułka
Lata 60. Idę do Pierwszej Komunii i marzę o moim pierwszym zegarku – pamięta pani Bogumiła. - Pytam ciocię, moją chrzestną: Dostanę? A ciocia na to: Dostaniesz zegar z kukułką. Będziesz go nosić na plecach, a kukułkę będziesz pytać, która jest godzina. Uroczystości komunijne trwają, a ja ...wypatruję cioci z kukułką. Ależ się ucieszyłam, gdy okazało się, że to jednak zegarek na rękę. Nosiłam go długie lata, a gdy się zepsuł, powiedziałam doń z wyrzutem: Ty kukułko, ty!
Napisz komentarz
Komentarze