Można kopiować dany utwór, starając się, by pod każdym względem przypominał oryginał, ale takie podejście jest rzadkością. Sens coveru polega na tym, by spróbować utworowi nadać nowy wyraz przez przekształcenie jednego lub wielu elementów. Jednym z zabiegów jest dostosowanie utworu do współczesnych środków wyrazu. Ballada folkowa, śpiewana pierwotnie przez wokalistkę z gitarą w ręku, potrafi się zmienić w strzelający synkopami utwór funkowy albo popis interpretacji hip-hopowej. To tylko przykłady, a możliwości jest wiele. Tu triumf lub klęska nowej interpretacji zależeć może zarówno od aranżera, nadającego nowy kształt stylistyczny i proponującego indywidualne, rozpoznawalne brzmienie, jak od wokalisty. Jeśli zaś brać pod uwagę właśnie warstwę wokalną, to elementów decydujących o końcowym kształcie znów jest wiele. Na przykład: barwa głosu, maniera wykonawcza, autentyczność wyrażania własnych emocji, adekwatny przekaz treści zawartych w tekście, niuanse dynamiki, wyrazista artykulacja tekstu.
Czasem powodem stworzenia coveru bywa wyzwanie. „To brzmi świetnie, ale potrafimy to wyrazić jeszcze lepiej!” Faktycznie, umiejętności warsztatowe i erudycja większości wykonawców młodego pokolenia, owych magistrów i doktorów gitary, puzonu czy wokalistyki, są na poziomie tak wysokim, że niebo idealnej interpretacji wydaje się wprost na nich czekać. W jednym wypadku technika instrumentalna, biegłość w dostosowaniu współczesnej stylistyki do wyrażania emocji i różne „patenty” wynikające ze znajomości techniki nagraniowej dają efekt znakomity, otwierają oczy i uszy na interpretację nie gorszą od oryginału. Niestety, częściej, na ile znam powstałe w ostatnich ponad 20 latach interpretacje piosenek Osieckiej, bywa też odwrotnie – zastosowane efekty wydają się być sztucznie doklejone, a czasem zamieniają się w parodię.
Moje uwagi są efektem wysłuchania wydanej ostatnio płyty grupy Bibobit „Co za czas”. Te interpretacje wywołują różne opinie, czasem skrajne. Nie można odmówić zespołowi profesjonalizmu i oryginalności interpretacji – zarówno piosenek najbardziej znanych („Ludzkie gadanie”, „Małgośka”), jak tych trochę zapomnianych („Zielono mi”, „Uroda”), czy, poza kręgiem najwierniejszych wielbicieli tekstów Osieckiej, prawie nieznanych („Życie nie stawia pytań”, „Rozmowa poety z komornikiem”). Dla mnie te nagrania, odwołujące się głównie do muzyki funky i pop-jazzu, nie gorzej od oryginałów oddają ducha tekstów, proponując nowe rozwiązania (np. polimetria w Niech żyje bal), smakowite harmonie. Ale gdy dyskutowałem tę kwestię ze studentami Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej, usłyszałem zarzut nieznośnej maniery wokalnej frontmana Daniela Moszczyńskiego czy nadmiaru „udziwniających” efektów. Moje słowa stanowią więc zaproszenie, by samodzielnie przekonać się, ile z Osieckiej pozostaje w tej prezentacji.
Napisz komentarz
Komentarze