Nie żebym uważał, że kiedy PiS był u władzy, jego prezes zachowywał się szczególnie elegancko, ale ostatnio stał się jakby bardziej bezwzględny. Nie mówię tu nawet o nieparlamentarnych określeniach rzucanych w Sejmie, czy pod schodami na placu Piłsudskiego podczas 166. miesięcznicy.
Nawiasem mówiąc w sprawie Smoleńska narracja prezesa i części popierających go do niedawna bezwarunkowo sił, rozjeżdża się. Podczas odsłonięcia tablicy ku czci Lecha w Gdańsku, Jarosław mówił, że jego brat „zginął w zamachu, bo był groźny dla Rosji”. Cóż, kiedy na ufundowanej przez IPN tablicy wyraźnie jest napisane, że to była katastrofa...
Czytaj też: Zamach stanu i zabójstwa polityczne
Wracając do radykalizujących się manier prezesa: ostatnio na spotkaniu z europarlamentarzystami upokorzył on prof. Ryszarda Legutkę. O tym krakowskim filozofie jeszcze do niedawna pisano, że cieszy się szacunkiem Kaczyńskiego, bo jest jedną z nielicznych osób w PiS, z którymi może on porozmawiać o czymś więcej, niż tylko sondażach poparcia. Pomijając fakt, że dziś o sondażach na Nowogrodzkiej raczej się nie rozmawia, prezes wybrał tym razem inną formę komunikacji z profesorem. Jak donosi Onet – publicznie „wdeptał go w ziemię” pozbawiając go funkcji szefa delegacji PiS w Parlamencie Europejskim. A wisienką na torcie, a może raczej „śliweczką pod oczkiem” było to, że w jego miejsce powołał Dominika Tarczyńskiego, też myśliciela, ale z gatunku tych subtelnych inaczej. „Końcówkę wsadź sobie w mózg albo w brudne buty, może pomoże. Nie pokonacie normalności, dewianci” – tak kilka lat temu Tarczyński „ćwierkał” o używaniu feminatywów.
– Tusk jest politykiem bezwzględnym. Osłabiona Lewica będzie bardziej spolegliwym partnerem. Znając talenty Donalda Tuska, które doceniam, ta decyzja mnie nie dziwi – komentował Aleksander Kwaśniewski, dwukrotny prezydent wywodzący się z... lewicy.
O tonięciu Donalda Tuska na razie nie słychać. Przeciwnie, wedle sondaży – nie tylko tych mylnie interpretowanych w i9:30 – on i jego partia są na fali wznoszącej. Być może dlatego premier wdeptał, a raczej odepchnął Lewicę w białych rękawiczkach, ogłaszając zakończenie rozmów o wspólnym starcie w wyborach samorządowych, zanim podjęto negocjacje. Cóż, jak ktoś słusznie zauważył z Lewicą Tusk nie musi się cackać, bo jeśli ta osłabnie, jej elektorat i tak przyjdzie do niego, bo nie ma alternatywy. – Tusk jest politykiem bezwzględnym. Osłabiona Lewica będzie bardziej spolegliwym partnerem. Znając talenty Donalda Tuska, które doceniam, ta decyzja mnie nie dziwi – komentował Aleksander Kwaśniewski, dwukrotny prezydent wywodzący się – przynajmniej nominalnie – z lewicy. Pochwała bezwzględności?
Nasze afronty i udeptywanie bledną jednak przy brutalnej szczerości byłego – a być może też przyszłego – prezydenta największego mocarstwa świata. Donald Trump pytany o ewentualną amerykańską pomoc wojskową dla krajów NATO, które nie przeznaczają na obronność uzgodnionych dwóch procent PKB, odpowiedział, że wręcz zachęcałby Rosję do zaatakowania tych państw.
Wiadomo, trwa kampania, trzeba się przypodobać wyborcom, którzy uważają, że Ameryka za dużo wydaje na interwencje militarne w miejscach, o których przeciętny mieszkaniec Kansas czy Arkansas nigdy nie słyszał. Ale powiedzieć coś takiego po Buczy i Irpieniu?
Czytaj też: Gdańszczanie składają hołd Aleksiejowi Nawalnemu
„Hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek” – pisał La Rochefoucauld. Nie wiem czy Trump jest bardziej występny, niż jego poprzednicy, ale oni przynajmniej uważali, że przed ludźmi trzeba udawać. Teraz najwyraźniej nie trzeba. I to jest miara zmian, jakie przeszła polityka w ostatniej dekadzie.
Napisz komentarz
Komentarze