Pierwsza w Polsce indywidualna wystawa ukraińsko-litewskiego artysty Valentyna Odnoviuna prezentuje cykle fotograficzne poświęcone miejscom przymusowego odosobnienia. Pracował nad nią osiem lat. Ponoć praca nad tym materiałem była dla tego młodego, bo 36 – letniego, twórcy bolesnym, jeśli nie traumatycznym doświadczeniem.
Myślę, że duże znaczenie miały w tworzeniu tej ekspozycji wątki z prywatnego życia artysty, to, co dotknęło jego rodzinę. Jego ojciec był na przełomie lat 80. i 90. więźniem politycznym. Ta trudna sytuacja odcisnęła piętno na kilkuletnim wtedy chłopcu, na pewno boleśnie wpłynęła na kształtowanie jego świadomości, wrażliwości wobec przymusowej izolacji, która oddziela od bliskich. Pogłębiła te przeżycia w kolejnych latach u artysty choroba i poważna operacja, a co z tym idzie skazanie na długie leczenie szpitalne, które też stało się odosobnieniem. Nie te wątki są jednak kluczowe dla gdańskiej wystawy. Prace tu pokazane powinno się analizować odrębnie, jednak mając na uwadze przenoszone generacyjnie dziedzictwo cierpienia i niesprawiedliwości.
Valentyn Odnoviun pochodzi z Ukrainy, ale jego artystyczny rodowód to Litwa.
Mieszka w Wilnie od dziesięciu lat, tam ukończył Akademię Sztuk Pięknych na wydziale Fotografii i Sztuki Mediów, obecnie pracuje nad doktoratem w Litewskim Instytucie Badań nad Kulturą, uczy na Europejskim Uniwersytecie Humanistycznym. Litewska tożsamość ma na niego ogromny wpływ, ale przede wszystkim sposób, w jaki Litwini analizują i poddają refleksji historię XX wieku, historię, która głęboko ich dotknęła, ale też jest przecież bliska naszym doświadczeniom. Zdjęcia, które oglądamy na wystawie to część opisanej, lecz niewidzianej historii drugiej wojny światowej i komunizmu w Europie Wschodniej. W ten sposób artysta tworzy archiwa śladów obecności osób izolowanych, więzionych i eksterminowanych. Jest to temat przez niego w bardzo indywidualny sposób przepracowany i uformowany w postaci cykli fotograficznych tworzonych w dawnych więzieniach, w miejscach kaźni, jawnych i niejawnych. Fotografie ukazują znaki życia nieobecnych i obrazują opisywaną, lecz niewidzianą historię totalitarnej przemocy.
Myślę, że duże znaczenie miały w tworzeniu tej ekspozycji wątki z prywatnego życia artysty, to, co dotknęło jego rodzinę. Jego ojciec był na przełomie lat 80. i 90. więźniem politycznym. Ta trudna sytuacja odcisnęła piętno na kilkuletnim wtedy chłopcu, na pewno boleśnie wpłynęła na kształtowanie jego świadomości, wrażliwości wobec przymusowej izolacji, która oddziela od bliskich.
Na zdjęciach wizjery cel więziennych, ale można by pomyśleć, że to księżyc w pełni, planety... Bardzo piękne obrazy.
Forma, jaką znalazł dla swoich prac jest nieoczywista, przenosi nasze skojarzenia w zupełnie inne rejony. Nie epatuje obrazem wojny, przemocy, tortur, raczej pokazuje pewne ślady materii, która to cierpienie, niemal jak człowiek, przejęła na siebie, materii która jest naznaczona czymś niematerialnym. Artysta skłania nas do refleksji nad tym co rzeczywiście widzimy, a jakie skojarzenia podsuwa nam wyobraźnia. Pokazuje, że fotografia może wodzić nas na manowce. Wszak nie zawsze ukazuje świat jakim jest. Nie zawsze jest odzwierciedleniem rzeczywistości, jej pamięcią. Nagle okazuje się, że coś, co wydaje nam się planetą lub mikroskopowym obrazem jakiejś bakterii jest wizjerem celi więziennej, miejsca które wypełniała obecność więźniów, ale też i tych, którzy po drugiej stronie ich nadzorowali. To rodzaj fotografii do przeżycia własnego. Doświadczenie, którego nie przeżyliśmy ale które, znając rodzinne historie, literaturę i sztukę, jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
ZOBACZ TEŻ: Echa niewidzianych. Wystawa Valentyna Odnoviuna w Nomusie
Jak wyglądała praca nad tym zdjęciami?
Powstały głównie w Litwie, Ukrainie, Łotwie, Polsce i Niemczech. Fotografie z cyklu PW 44 to cykl dedykowany Powstaniu Warszawskiemu. Valentyn pracował nad nim kilka lat. Sfotografował pamiętające tamten czas mury Warszawy nie bardzo jednak wiedząc co z tymi ujęciami zrobić. Po pewnym czasie prace te przybrały formę fotografii poranionych przez powstańcze kule ścian. Dopiero wtedy postanowił, że cykl ten przybierze formę obrazów nadrukowanych na grubych płytach imitujących tynk. Cykl „Horyzonty”, zawiera pracę zrealizowaną w dawnym więzieniu Gestapo, potem UB w Gdańsku. Z kolei praca „Skrawki munduru” powstała w 2018 roku, gdy artysta fotografował wizjery w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych na Mokotowie. Pokazano mu tam odkryte pięć lat wcześniej szczątki mundurów kilku oficerów marynarki wojennej. Okazało się, że należały do skazanych w pokazowym procesie rzekomego spisku komandorów w 1952 roku. Dopiero w 2016 roku rodziny tych żołnierzy otrzymały informację, że skrawki mundurów zostały zidentyfikowane. Sfotografowane przez Valentyna przyjęły formę organicznej struktury, wyglądają jak utkana w naturalny sposób delikatna materia, a jednak są śladem ludzkiego nieszczęścia i wielkiej niesprawiedliwości. Śladem dramatu, którego nikt poza oprawcami stalinowskimi nie widział. Nikt nie wiedział, że ludzie ci byli przez lata poddawani torturom NKWD, i ostatecznie wyrokiem sądu skazani na śmierć. Ich szczątki spoczęły kilka lat temu na cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni-Oksywiu. Artysta odwiedził różne miasta, gdzie są miejsca pamięci nieujawnionej, tajne więzienia, skrywane miejsca przesłuchań. Jak to w Wilnie, zamalowane białą farbą okna w przyziemiu piwnic domów mieszkalnych. Tam też były miejsca kaźni. Takie naznaczone cierpieniem przestrzenie odnalazł w całej Europie Wschodniej. Ta wystawa to hołd oddany tym niesprawiedliwie więzionym.
Ten projekt zdaje się nie mieć końca.
Zważywszy na to, co dzieje się nie tylko w dalekim świecie, ale i za naszą wschodnią granicą, jest wciąż aktualny. Nie tylko w kontekście toczącej się w Ukrainie wojny, ale i biorąc pod uwagę to, jak traktujemy ludzi, którzy przed wojną chcą uciec. Mamy tu też odniesienia do przymusowych izolacji w obozach migracyjnych, pada pytanie, czy ta solidarność społeczna istnieje czy jesteśmy bierni wobec czyjegoś nieszczęścia? Prace te, choć bardzo piękne estetycznie dotykają czułej struny, tej wrażliwości na drugiego człowieka, na niesprawiedliwość, która go dotyka.
„Echa niewidzianych” to głos pokolenia, które zmaga się z traumatycznym dziedzictwem komunizmu”… - napisała pani w tekście kuratorskim.
Pokolenie urodzonych w latach 80. wzrastało w czasie największego przełomu. Ich świadomość i oczekiwania są inne, niż ich rodziców i dziadków żyjących w rzeczywistości szalejącego komunizmu. Valentyn, rocznik 1987 proponuje, by jednak spojrzeć wstecz, a zatem wraca do tego, co dotknęło jego rodzinę. Tworząc swoiste archiwa dowodów cierpienia zastanawia się nad historią, nad człowieczą naturą i nad powracającym wciąż zagrożeniem dla ludzkiej wolności. Nie wiem czy będzie pracował nad swoim projektem do końca życia, na pewno zaczynał od zupełnie innej fotografii...
Od jakiej fotografii zaczynał?
Pejzażowej, takiej, której zadaniem na pewno nie była pogłębiona refleksja historyczna. Warto zapoznać się z jego prezentowanym na wystawie dziennikiem prowadzonym od momentu, gdy nastąpiła inwazja rosyjska na Ukrainę. Przybrał on formę instalacji fotograficznej pt.: Jeśli zapytasz mnie, jak się czuję? To wideo wykonane zostało wczesną wiosną w Wilnie. Przedstawia sytuację artysty oddalonego od rodziny skazanej na piekło wojny. „Echa niewidzianych” to z jednej strony głos pokolenia, które zmaga się z traumatycznym dziedzictwem komunizmu, z drugiej przypomnienie o istnieniu reżimów w kontekście aktualnej wojny i przestroga, by historia się nie powtórzyła.
Wystawę możemy oglądać do 28 stycznia.
Napisz komentarz
Komentarze